Recenzja koncertu The Soundrops oparta na faktach:
W minioną niedzielę, w gościnnym pensjonacie Cezar w Siemiatyczach odbył się koncert z cyklu
"Podlasie Jam Session", w którym udział wzięły zespoły
Good Food i
Sobrenatural Sextet z Siemiatycz oraz gościnnie
The Soundrops z Poznania, wspierany przez kwartet będący podzbiorem Sextetu. Najczęściej jako ostatnia występuje gwiazda wieczoru, tym razem jednak organizatorzy przyjęli inną strategię (zapewne w trosce o tych z licznie zgromadzonych słuchaczy, których poniedziałkowe obowiązki wywabiły z lokalu o dość wczesnej porze). Po dwóch bardzo udanych występach siemiatyckich gwiazd, przyszła kolej na zespół, który stanowi powód powstania niniejszego wątku. Opinie na temat The Soundrops były dotychczas mocno podzielone - od
"jeden z najważniejszych współczesnych Zespołów Świata" po
"Soundrops są do bani". Uczciwie trzeba przyznać, że opinie pierwszego typu przeważają, niemniej jednak nie od dzisiaj wiadomo, że większość nie zawsze ma rację. Gatunek muzyki prezentowanej przez grupę, sami jej twórcy określają mianem pastwiskowego rocka. Najwyraźniej nie wzięli pod uwagę, że i pastwiska posiadają pewien urok. Zespół wystąpił w składzie:
Pastuch Gerard - gitara, wokal;
Pastuch Bartek - gitara;
Czarna Owca Magda - djemba, drugi wokal;
Kajo - perkusja;
Łukasz - klawisze;
Maciek - bas;
Michał - saksofon. Czterej ostatni to na co dzień muzycy Sobrenatural Sextet, odróżniający się od gości profezjonalizmem i kulturą. Tu wystąpili w trudnej roli ratowania sytuacji. Pomocny był również akustyk, który na wieść o tym, że jednym z członków zespołu jest Czarna Owca, najwyraźniej wyciszył drugi wokal tak, aby beczenie nie było zbyt donośne. Fałsze można było jednak i tak wykryć na podstawie ruchu warg. Aby nie być niesprawiedliwym, przydomek Czarna Owca jest nieco przesadzony, bowiem swój niemały udział w generowaniu nie nadających się do słuchania dźwięków mieli także pozostali Wielkopolanie. Godnym podkreślenia jest jednak fakt, iż Magda, zwana również przez lidera zespołu Morellą, była jedyną kobietą, która tego dnia pojawiła się na scenie. Pozostałe dwa zespoły uznały widocznie, że jeśli ma być ona taka, to lepiej, aby nie było żadnej. Szczęśliwie, chwila obiektywnego spojrzenia na własną twórczość, pozwoliła zespołowi zagrać tylko jeden kawałek ze swego repertuaru (
"Brothers BÓM"), pozostałe zaś utwory to covery dzieł, które znalazły już swe miejsce w historii muzyki rockowej. Ale i odtwarzać trzeba umieć. Niestety, niezliczone błędy (przepraszam za nieścisłość, ale nie po to idzie się na koncert, aby liczyć błędy - ale przynajmniej jeden był) nie pozwoliły widowni na obcowanie z prawdziwą sztuką. Zamiast tego zaserwowano jej twórczość przez duże TFU. I choć muzycy Sobrenaturala starali się jakoś zatuszować braki warsztatowe przyjezdnych (basista postawił na szalę dobre wrażenia z dwóch wcześniejszych występów, w których również brał udział), to jednak cudu nie było. A na to liczył lider zespołu, mówiąc już przed pierwszem utworem, że cieszy się z terminu koncertu, bo właśnie w niedzielę zdarza się najwięcej cudów. Mimo niepowodzeń, zespół bawił się znakomicie, czego nie można powiedzieć o publiczności. Całości dopełniały nieprzemyślane zapowiedzi poszczególnych utworów i wplecione w nie uwagi lidera grupy. Raz były to żałosne próby przypodobania się publiczności poprzez odwołanie do patriotyzmu lokalnego (
"Byliśmy dzisiaj całym zespołem na spacerze. Tu jest pięknie!"), innym razem z kolei słowa pełne pogardy (
"Teraz dla wszystkich zainteresowanych lub nie..."). Czasem w poczynaniach zespołu wyraźnie brakowało autentyczności, jak choćby wtedy, gdy wokalista wykrzykiwał do mikrofonu
"ooo, to jest reggae! ooo, to lubię!". Z drugiej jednak strony, teksty utworów nie pozostawiały wątpliwości, że członkom zespołu bardzo blisko do wizji państwa wyznaniowego prezentowanej przez Rydzyka i wymienianego nie raz podczas tego koncertu Tomasza Budzyńskiego. Trudno więc, aby wartość artystyczna była wysoka. Ostatni numer,
"Sen nocy letniej", lider zespołu zadedykował między innymi swym przyjaciołom, którzy przyjechali aż z Warszawy, aby zobaczyć ten koncert. Ich obecność jest jedynym wytłumaczeniem faktu, dlaczego wykonawcy zostali nagrodzeni brawami. Tak naprawdę pozostaje mieć nadzieję, że był to tylko sen nocy letniej, którego ponad wszelką wątpliwość nie warto śnić.
-- Bogusław (nazwiska nie znam)
The Soundrops live: log(0.01)*
Jesteś usatysfakcjonowana, Magdo?