Relacja z wypadu w Góry Bystrzyckie i Dolinę Dzikiej Orlicy
cel: garść wiadomości, których sam nie znalazłem, a może komuś się przydać.
Ekipa: Ojciec i Syn. Czas: lipiec 2010 Miejsce: Góry Bystrzyckie Dolina Dzikiej Orlicy
Dzień 1.
Wyjazd z Poznania do Wrocławia piętrusem – z Wrocławia do Międzylesia niestety tramwajem.
Z dworca w Międzylesiu można od razu wejść na szlak, my jednak udajemy się do centrum by cosik do jedzenia i picia kupić. Nie zdajemy sobie sprawy że najbliższy sklep dopiero za dwa dni. Kupujemy dużo za mało.
Pamiętajcie po tych górach chodzi się z własnym prowiantem na zapas. Wchodzimy do Urzędu Miasta do informacji turystycznej. Dostajemy mapę gór, bardzo dużo jest także folderów czeskich, naszych kilka, skromne i płatne.
Idziemy do Kamieńczyka. Dosłownie po kilkunastu minutach od wyjścia z Międzylesia otwierają się piękne widoki na Masyw Śnieżnika – bajka.
Trochę lasu, łąki, pierwszy strumień i pobór wody – zimna, pyszna. Droga lekko i przyjemnie faluje. Ten przeskok z cywilizacji do odludzia niesamowite odczucia wywołuje. Błyskawicznie dochodzimy do Kamieńczyka i drewnianego kościółka. Spod kościoła piękne widoki.
Na ścianie kościoła przybite wypłukane przez deszcz i wysuszone przez wiatr stare cmentarne krzyże /dzięki temu pewnie ocalały/.
Zaglądamy przez okienka, widać fragmenty polichromii. Ogólnie bardzo klimatyczne miejsce.
Schodzimy w dół do wsi /ludzie mają do kościoła dosłownie pod górkę/ i idziemy w kierunku granicy.
Mijamy domy: jedne opuszczone, inne zasiedlone przez miastowych, jeden tylko robi wrażenie tubylcze. Sklepu nie ma.
Dochodzimy do granicy. Z naszej strony polna droga z czeskiej gładki asfalt. Jak się okaże jest to charakterystyczne dla doliny Dzikiej Orlicy. Z naszej strony opustoszałe wsie i dziurawe drogi z ich pełna cywilizacja. Wychodzimy na piękny łąkowy grzbiet i gubimy szlak po raz pierwszy. To też charakterystyczne. Nawet na mapach po raz pierwszy zobaczyłem adnotacje szlak zarośnięty. Ponieważ nie ma tam turystów wszystkie odcinki przez łąki są nieprzedeptane. Łąka zresztą śliczna, nieskoszona, pachnąca i ciągle piękne widoki.
Intuicyjnie skręcamy z łaki w las i odnajdujemy ruiny kościoła.
Dziwne uczucie, że kiedyś dążyli tu i modlili się ludzie.
Z lasu znowu łąka tym razem bardzo bagnista, uginająca się.
I znowu leśny dukt, przy którym leży kamienny św. Nepomuk bez głowy. Ileż takich rzeźb zaginęło bezpowrotnie?
Po wyjściu z lasu otwiera się perspektywa na dolinę niczym w Beskidzie Niskim.
Tylko zamiast drewnianej cerkwi murowany kościół. To Lesica. Schodząc napotykamy szaraka, który zajety bardzo nas nie zauważa i tak sobie stoimy na drodze czekając aż raczy nas dostrzec.
Wieś opustoszała, kilka zawalonych domów, kilka zaadoptowanych na siedliska. Kościół robi wrażenie umarłym zegarem, kamiennymi rzeźbami.
Idziemy w kierunku Niemojowa. Gdy słyszymy szum rzeki, zarosłą drogą odbijamy w lewo do granicy i następuje pierwsze spotkanie z rzeką Dziką Orlicą. Przechodzimy na Czeską stronę przez Kamienny Most i dalej wzdłuż przełomu rzeki – robi wrażenie. Olbrzymie kamienie, szumiąca woda, wysokie ściany wąwozu.
Po godzinie wracamy tą sama drogą do Lesicy i dalej do Niemojowa bardzo dziurawym asfaltem. Spotykamy małego liska bardzo przestraszonego i zagubionego.
Dochodzimy do wsi.
Kilka domów, przeważnie letniskowych – w tym dwa do wynajęcia
http://www.agroturystyka.jkarasinski.pl/domki.php no i gościniec całkiem miły.
http://www.gosciniec.niemojow.pl Sklepu nadal brak – jest na czeskiej stronie kilkaset metrów ale już zamknięty i nie wiem czy złotówki przyjmuje.
W Niemojowie imponujące ruiny dworu SOŁTYSA, kościół i znów ruiny domów. Ponieważ jest późno wychodzimy na łąkę powyżej wsi i rozbijamy namiot pod lasem z widokiem na Góry Orlickie. Owady z wszelkiej okolicy zwiedziały się o naszej smakowitej obecności więc szybko wskoczyliśmy do namiotu i tak zakończył się dzień pierwszy. Bez kolacji.
Dzień 2.
Wstajemy po 7 bo tak się budzimy. Ponieważ obok stoi ambona łowiecka
włazimy i na wygodnej ławeczce pod daszkiem, ze ślicznymi widokami
gratis, przyrządzamy śniadanie z ostatnich zapasów.
Dziś musimy znaleźć sklep! Jest tak uroczo, że dwie godziny mijają zanim wychodzimy na szlak. Idziemy czarnym szlakiem do Jaskini Solna Jama. Tym samym opuszczamy Dziką Orlicę gdyż dalej droga biegnie pięknym nowym asfaltem a tego niekoniecznie lubimy deptać. Szlak podąża lasem. Mamy wrażenie, że ostatnio to tędy podążała osoba malująca szlak. Jest dziko, tajemniczo… Od pewnego momentu zaczyna nam towarzyszyć potok. To bardzo przyjemne, to bardzo lubimy. Orzeźwienie, uzupełnienie wody. Docieramy do jaskini. Niezbyt duża i zalana krystaliczną wodą.
Po pewnym czasie wychodzimy na łąki wsi Gniewoszów. Zręcznie gubimy szlak, omijając ruiny Zamku Szczerba, i schodzimy na krechę pod Kościół. Okazuje się, że chadzał tu Wojtyła i część naszej dalszej drogi pójdziemy Jego śladami.
Duże rozczarowanie – brak sklepu na który liczyliśmy baaardzo. OK. Czyli najbliższy punkt to schronisko Jagodna na Przełęczy Spalona. Wyjście z Gniewoszowa asfaltem żmudne i mało przyjemne. Wynagradza to piękny widok w miejscu skrzyżowania naszego szlaku niebieskiego z żółtym. Odbijamy wreszcie w polną drogę do Poniatowa. Żar z nieba, ale bardzo te stare trakty między wsiami lubię. Siadamy w cieniu pod drzewem i po chwili dopiero zauważamy że usiedliśmy pod starym zapomnianym Krzyżem przydrożnym. Taka jakoś radość i spokój wypełnia serce. Dochodząc do słynnej Przełęczy nad Porębą mijamy ruiny domu z pięknym kamiennym sklepieniem piwnicy.
Przychodzi refleksja nad sztuką i trudem ludzi, którzy stawiali swój dom. Sama Przełęcz, pewnie przez asfalt i gorąc niesamowity nie robi wrażenia – uciekamy czym prędzej do lasu.
Szlaku do Przełęczy Spalonej też nie będą wspominał zbyt miło. Monotonnie, prawie bez widoków, bez strumienia, niewielkie przewyższenia, nuda panie nuda. I refleksja – trzeba raczej dolinami po wsiach chodzić w tych górach.
Wreszcie upragnione schronisko Jagodna
http://www.schronisko.spalona.pl Z zewnątrz mile się zapowiada, wnętrze też poprawne i całkowicie puste. Zamawiamy jajecznice i coś do picia. Ceny umiarkowane 7-10 zł /fasolka, jajecznica itd./ nocleg 30 zł. Miła obsługa. Pytamy o sklep. Najbliższy 5 do 7 km zależy od kierunku. Decydujemy się iść do Lasówki czerwonym – znów nad Dziką Orlicę. Szlak leśny płaski ale jakoś miły medytacyjny, cienisty. W miarę szybko docieramy do asfaltu jeszcze kilometr i sklep! Szumna nazwa, ale jest. Chleb tylko mrożonym jakieś puszki i słoiki, soki, piwo. Obkupujemy się. Na sklepie termometr.
Nie wierzymy 45 stopni – przynajmniej chleb się rozmrozi. Jest gdzieś 17. Jeszcze 3 kilosy asfaltem do pola namiotowego. Lasówka to wieś agroturystyczna – dużo tu takich gospodarstw – wydaje się, że można miło odpocząć. Nie widać knajp. Sklepy 2 – bardzo skromne. Na chwilę do kościółka św. Antoniego – akurat skończyła się msza – można wejść, ale bez uniesień artystycznych. Dużo osób jeździ tu na rowerach szosowych – świeżo położony asfalt, co zapewne w połączeniu z czeskimi drogami daje ładną pętle.
Mowa o projekcie, w ramach którego turyści piesi i rowerowi dowożeni są w Góry Orlickie autobusami z przyczepą na rowery, a trasy i godziny połączeń są dostosowane do zapotrzebowania turystów. Już od dwóch lat cyklobus kursuje również na linii międzynarodowej do Polski. Linie autobusowe przeznaczone są dla turystów pieszych i rowerowych i kursują po całym terytorium Gór Orlickich i ich przedgórza. Kursują od maja do września w weekendy i święta. Zmordowani docieramy do pola namiotowego położonego nad samą Dziką Orlicą, niestety zbyt blisko drogi. To w zasadzie skoszony kawałek łąki bez żadnej infrastruktury. Pole miłe – tylko dwie rodzinki które bytują tu długookresowo /pobudowane płotki, prysznice, kuchnie, grile/. My z naszym namiocikiem wyglądamy ubożuchno. Leśniczy pobiera opłatę tylko przy dłuższym pobycie. Robimy ognisko i spać. Ponad 30 kilometrów daje znać.
Dzień 3.
W tym dniu postanawiamy bez szlaku iść wzdłuż Dzikiej Orlicy do źródeł w Torfowisku pod Zieleńcem. Strzał w dziesiątkę. Rzeczka coraz mniejsza i mniejsza, kręta, dużo bocznych wywierzysk, mchy jak kołderki i te kolory.
Woda choć o zabarwieniu brunatnym /podłoże/ w butelce staje się biała i nadaje do picia. Docieramy do ścieżki dydaktycznej i ładnego miejsca biwakowego /wiata, miejsce na ognisko, ławeczki, czysto/.
Można by tu spędzić całkiem miły wieczór i noc. Dalej coraz bardziej bagnisto, pojawiają się kładki i pomosty.
Wkrótce sam rezerwat. Wieża widokowa jak z baśni /posadowiona na tratwie by się nie zapaść/,
białe łąki z wełnianką – cudności
i co zadziwiające znów zero ludzi.
Chcemy zakończyć w Dusznikach i tu popełniamy błąd. Kierujemy się na Zieleniec. Szlak obrzydliwy, idziemy jak po budowie. Drogi zryte spychaczami, wszędzie ohydne wyciągi, budki biletowe. Sam Zieleniec to miejscowość dla narciarzy złożona z pretensjonalnych pensjonatów, knajp itepe itede. Nie moja bajka. Uciekamy zielonym szlakiem na Orlicę, ale i to jest fatalne. Szlak zresztą wraca szybko na drogę i tak trzeba iść asfaltem. Punkty widokowe – parkingi przy drodze ładne, ale śmieci psują wszystko. Gdy tylko się daje porzucamy asfaltowe szlaki, skracamy przez las i lądujemy na Podgórzu Dusznik Zdroju. Tam już na nas czeka znajomy domek.
Podsumowując: szczególnie gorąco polecam Międzylesie – Kamieńczyk – Niemojów – Gniewoszów, raj dla fotografów, rowerzystów, ludzi lubiących ciszę i odludzie. To naprawdę puste i dzikie tereny. Czysta woda w potokach, brak śmieci. Pamiętajcie - nie ma sklepów i komunikacji też. Szlaki częściowo zarośnięte - bez mapy nie polecam. Brak tabliczek z czasami przejść. No i ciekawsze niż główne pasmo są doliny i wsie. Wrócę bo miejscowości po drugiej stronie pasma ominąłem.