Wracam tu w związku z
"To Bring You My Love", bo ta płyta należy teraz do czołówki moich ulubionych/najważniejszych płyt EVER i wciąż odkrywam w niej coś nowego. Odczucia daje mi bardzo podobne do
"Let Love In" Cave'a. Zresztą rozwój muzyczny Cave'a i PJ wydaje się być nieco podobny: ostrość punkowa – ciemność blusowa – uspokojenie (teraz Cave powrócił do ostro-ciemności, ale chodzi tu o te Nocturamy wszystkie). Ale w jednym i w drugim wypadku najbardziej intrygują mnie właśnie te środkowe, ciemno-blusowe klimaty mówiące o demonach i miłości (czy też raczej "w tym: miłości"). "Uhuh" próbowałam słuchać, ale mnie nie wciągnęło. Niechętnie witam wszelkie odejście PJ od tej mocnej soczystej ciemności z "To Bring", bo nie ma dla mnie nic lepszego.
"To Bring" zachwyca konstrukcją, wewnętrzną logiką, bogactwem konceptualnych nawiązań. W tym momencie jeśli miałabym ewentualnie coś z niej wyrzucać, to "Billy'ego" i "Send His Love". Nie dlatego, że złe są, ale dlatego, że odbiegają od stłumionego
żżżżżżż-klimatu całości. Ale taka chwila zaczerpnięcia powietrza też jest potrzebna, bez niej można byłoby się tu
udusić.
Właśnie – udusić. Bardzo
zmysłowo odbieram tę płytę. Ale to nie jest ta zmysłowość
pierwszo-skojarzeniowa. To są szczególne odczucia –ostre, intensywne, czasem nieprzyjemne. Początek, utwór tytułowy to pustynia,
jałowość i suchość w gardle . Spieczona ziemia, spieczone usta. Wąż budzi się powoli... słychać gitarę, która brzmi jak
grzechotnik (utwór 1., minuta 2., sekunda 30.) i PJ, jej głoski
szczelinowe oraz śpiew "on tu będzie" ("he's gonne be here"). Pustynia,
miejsce bezwodne, kojarzy się demonicznie – można tu przywołać
Azazela:
Cytat:
W starożytnej literaturze judaistycznej Azazel to istota diaboliczna; demon, który przyniósł ludzkości narzędzia wojny; "nauczył mieszkańców ziemi wszelkiej nieprawości"; zły duch, który kusi sprawiedliwych.
[Ciekawostka. Można przeczytać też, że wedle tradycji hebrajskiej Azazel jest wynalazcą makijażu i broni białej. PJ w czasie "To Bring" przybrała wyjątkowo demoniczny i ostry imidż]
To grzechotanie, sygnał wojny, przewija się też później, szczególnie w "Working for the Man". Tu grzechotnik odzywa się po pewnym czasie (minuta 1. sekunda 10.) i nuci swą pieśń aż do końca. Wąż zaczyna działać... morderca wyjeżdża w miasto... jesteśmy z nim w samochodzie. Dlatego dźwięki zewnętrze są tak
stłumione, za to te wewnętrzne – podkreślone. Pociągnięcia nosem, nucenie przechodzące w jakieś postękiwania,
bicie serca. A wszystko bardzo...
gorące i chore.
I moment
centralny, najmocniejszy na płycie –
Long Snake Moan. Obrzędy
voodoo-
it's my voodoo working. Kulminacja. Zgrzyty. Spazmy. Zmysłowość tutaj to
słony smak w ustach (serio...), gdy PJ śpiewa "Dunk you under deep salt water" ("zanurzyłam cię w głębokiej słonej wodzie"). Wcześniej pustynia, teraz woda, ale nie ugasi się nią pragnienia. Słona woda to symbol innego demona –
Tiamat.
Pisałam wcześniej, że bardzo podoba mi się urywana poetyka tekstu "Long Snake Moan". On
wije się jak wąż. Co więcej – jak wąż wprowadza zamęt w rzeczywistości, zmienia znaczenia słów. Jest tam wers:
Hell's no
God aboveHell's – tu jest to skrót od "hell has" raczej. Czyli "piekło nie ma nad sobą Boga". Nawet to jest niejednoznaczne, choć dość satanistyczne się wydaje. A w dodatku może to być też skrót od "hell is". Wtedy zamęt jest podwójny. Otrzymujemy wtedy konstrukcję, nazwijmy to... gramatycznie nietypową
i znów niejednoznaczną składniowo :
- Hell is no – God above:
piekła nie ma – Bóg nad namiczy może
- Hell is – no God above:
piekło jest – nie ma Boga nad namiTa niejednoznaczność dotyczy zresztą samego tytułu. "Long" może odnosić się zarówno do rzeczownika "snake", jak i "moan". Czyli: "jęk długiego węża" lub "długi jęk węża". Zresztą, "snake" może tu pojawiać się w znaczeniu przymiotnikowym i wtedy jest to "wężowy jęk".
Na koniec PJ śpiewa wprost o tym, że są to jej obrzędy voodoo. Ta płyta, o czym wspominał już wcześniej Wit, ma klimat gorącego południa. Ale dla mnie to nie jest śródziemnomorskość, tylko
Ameryka Środkowa. Wąż jest ważnym symbolem w voodoo. I nie jest on tam symbolem zła, wręcz przeciwnie:
DamballahCytat:
Damballah lub Danbala, Dambala - bóg-wąż w panteonie religii voodoo, bóg-stworzyciel kosmosu, ojciec innych duchów (loa) i ludzi. Patronuje seksualności, harmonii, optymizmowi i radości życia. Przyjmuje on postać dobrotliwego węża, będącego źródłem spokoju, dobroci, a przede wszystkim mądrości.
PJ, jak widać, lubi tworzyć
mitologiczny miks... Wąż, voodoo, Łazarz pojawiają się w jednym tekście.
Jeszcze a propos
żżżżżżż oraz różnych
syków PJ w utworze tytułowym:
Cytat:
Wyznawcy opętani przez Damballaha nie mówią, tylko wiją się na ziemi jak węże. Jego bezpośrednie porozumienie z wyznawcami (typowe dla innych bóstw voodoo) nie jest możliwe. Odgłosy, które wydaje Damballa są zupełnie niezrozumiałe dla ludzi. Używa on bowiem syczących i gwiżdżących dźwięków, które uniemożliwiają porozumienie.
Nawiązania do voodoo nie są aż tak zaskakujące, zważywszy na bluesowy charakter niektórych momentów tej płyty oraz fascynację blusem samej PJ. A motyw węża pojawia się wśród klasyków bluesa - tu przypomina się "Crawling King Snake" Johna Lee Hookera na przykład, znany z wykonania Doors. Że o
ride the snake z "The End" już nie wspomnę...
W następnym utworze, "Down by the Water", woda pojawi się znów, i znów w kontekście złowrogim. Końcówka tekstu to cytat z utworu "Salty Dog"
bluesmana Leadbelly:
Little fish big fish swimming in the water
Come back here, man, gimme my daughter
Spójność i bogactwo tej płyty wciąż robią na mnie wielkie wrażenie...