Hmm… Mija 10 lat od nagrania płyty „Duch”. Od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem reedycji tego longplay’a, ostatnio zasłuchałem się w nim trochę – nastąpiła, że tak powiem, pogłębiona recepcja płyty a kilka rzeczy ułożyło mi się w głowie, czego efektem poniższe wypracowanie.
Wiele ciekawych opinii o Duchu pojawiło się już w tym wątku, z niektórymi wypada mi się z zgodzić, z innymi polemizować a inne… obejść…
Sam chciałem tu przedstawić własne wrażenia wyniesione z kontaktów z płytą „Duch” oraz zająć się jej koncepcyjnością, wymiarem egzystencjalnym oraz, jak rzecz ujmował Kamik, walorem metafizycznym.
Zacznę jednak od samej muzyki, która przez lata stanowiła dla mnie pewien problem. Gdyż z jednaj strony mocna, fajna, czadowa a z drugiej jakaś… dziwna, rzekłbym, trudna do ogarnięcia. Weźmy utwór „Bóg jest Miłością”, gdzie mamy galopującą sekcję rytmiczną, do tego jakiś śmigający na boki riff, a nad wszystkim pociągłą waltornię – bywało, że na mój niezbyt skomplikowany smak muzyczny to za dużo się zdawało. Zresztą znalazłem podobny głos w starym wywiadzie z Tomem, gdzie relacjonował on reakcje Banana po wysłuchaniu taśmy demo z materiałem „Ducha”:
„stwierdził, że to przedziwna muzyka. Tak jakby w jednym utworze mieściły się trzy i do tego bardzo zróżnicowane.”Po latach przychodzi mi jednak pogodzić się z takim stanem rzeczy, powiem więcej – nie dość, że taka wielowymiarowa muzyka nie straciła z czasem atrakcyjności, to jeszcze wzbudza podziw bezkompromisowością i konsekwencją w realizacji wizji artystycznej oraz pozwala się doszukiwać, w swej złożoności zderzonej z prostotą pewnych fragmentów, ukrytych znaczeń, o czym poniżej.
„Muzyka jest czasem dziwaczna – mówił Tom w cytowanym wywiadzie –
Zdarzają się utwory wprost śmieszne. Nie dbam już ile osób to zrozumie. Przyjemność sprawia mi, że coś takiego powstało. Wreszcie udało mi się napisać jak chciałem”.
Instrumentalnie płyta jest wybitna. Sporo mówiono tu o gitarze Pokorna – co jest jak najbardziej uzasadnione. Jego partie są po prostu niezwykłe. Perkusja Stopy – brzmi nieco nietypowo (Stopa i progresywne tematy?) – ale jakie robi niejednokrotnie wrażenie! Trudno wyobrazić sobie „Ducha” bez oszczędnej waltorni Banana, na której walory zwracał uwagę Bogus. A ja dodałbym jeszcze uznanie dla gry Pabla Piotrowskiego na gitarze basowej: mam wrażenie, że na reedycji jest ona lepiej słyszalna i często przykuwa moją uwagę - i jako podkład i wtedy kiedy wybija się jako pełnoprawny instrument.
Wokalnie – ładnie to Crazy ujął – żarliwość i pasja. Do czego zresztą wypadnie mi wrócić.
Zajmę się teraz poszczególnymi utworami – jeszcze tego w przypadku „Ducha” nie robiłem a w ten sposób łatwiej mi będzie wskazać pewne charakterystyczne elementy, odnośnie muzyki z płyty, które przydadzą się do omówienia spraw bardziej ogólnych.
Inaczej niż zwykle – już podkreślano: mocny początek płyty. Zwłaszcza riff podzwrotkowy posiada wprost miażdżącą motorykę (co spotęgowane w finale (
wyciągnij rękę!) daje efekt… po który sięgnięto kilka lat później na płycie Ultima Tiule). Bardzo podobają mi się klawisze (lekko atonalne, jak zauważył Gero, nie wiem czy słusznie bo się nie znam ale podoba mi się to określenie) – a zwłaszcza te pozazwrotkowe tła rozpływające się jak późnojesienna czy wręcz zimowa mgła-zjawa. Klimat jest dosyć straszny.
Soul Side Story – jeden z najbardziej niezwykłych utworów zespołu ARMIA. Muzycznie pasowałby mi do Raju Triodante, obok „Święta jaskółki”, ale mentalnie wiążę go z „Piosenką liczb” oraz frazą „Przebłysku”:
„buduję dom, gdzie zamieszkasz Ty”. A wszystko w związku z tym co kiedyś mówił Tom w wywiadach: o wznoszeniu gotyckiej katedry za pomocą muzyki.
Piękna muzyka – trochę poza czasem. Moment z waltornia i Andżeliką (ale waltornia bardziej), łamańce, czekanie na wejście bębnów, łamańce z waltornią i tak dalej. Ech.
Bracia Bum – delfinek i czad! Lato, nocny blask, radość, dobro… Te zawijasy muzyczne, warstwa rytmiczna utworu oraz gitara: ciężka w lekkości lub na odwrót. Jakby z ciężkiego materiału wznoszono finezyjne kształty – zadanie dosyć karkołomne. Ale realizowane nie tylko w tej piosence.
Tajemniczy finał utworu:
pająk jako artysta?
Pięknoręki – „
lecą anioły ognia i wody, ancykrysy z głowami węża, esy floresy” mokry śnieg z deszczem…W tym utworze zobrazowano okrucieństwo zimy – pieknoręka postać kojarzy mi się z Orionem, a właściwie z gwiazdozbiorem Orion, który pojawia się wraz z jesienią by bez litości polować na Łabędzia – gwiazdozbiór lata. A w zimie wszystko zamarza na śmierć.
Bardzo ekspresyjnie zaakcentowane słowa jak
„strach!” (
w oczach księżyca), rozpadanie się utworu przez takie „trtdt!” perkusji, fajne jęknięcie gitary w instrumentalnym fragmencie, no i ta pojedyncza, szesnastosekundowa fraza waltorni od trzeciej minuty i czterdziestej sekundy utworu – należy ona do moich ulubionych.
Dobrze, że pojawia się wezwanie do Archanioła w tym strasznym utworze. I dobrze tez że pojawia się
Morele Bax!
Bóg jest Miłością – bardzo dziwna muzyka, jak zresztą już wspominałem. Cicha partia waltorni, gwałtowne wejście i fragment opisany powyżej – ale jaką niezwykłą żarliwość mamy tu w śpiewie! I to wracające szybkie„tudududu tudududu” gitary! Labirynty, zawijasy, złożoności i nagle ciach: gitara bez fuzza, bass (!), zaczyna się kolejny z best momentów zespołu ARMIA – ...
żyję od dziś... – letni deszcz, odpowiednik „Ciebie zachowam”, majestat i zwyczajność – coś dobrze znanego czyli… I ta, rzekłbym, milcząca, dobra obecność gitar akustycznych.
Pieśnią moją jest Pan – wstęp do 32 sekundy: jakby osa leciała lub nawet szerszeń! Co za czad, jaka ekspresja – jeśli zaśniecie wcześniej słuchając płyty do poduszki to tu na pewno się obudzicie!
A dalej… bardzo dziwna muzyka, chciałbym przeczytać jej muzykologiczny opis. Tajemniczy klimat, kojarzy mi się ze Wschodem, Bizancjum, kadzidłem, światłem świec… To takie, proszę zwrócić uwagę, obrzędowe skojarzenia. Do tego
„niedzielny okręt”…
Bardzo podoba mi się to „zawieszenie” kompozycji około 3,40 min., cichy drugi głos pod koniec i, jak zauważył Gero, robiący większe wrażenie niż otwarcie, finał. Nie umiem tego opisać, ale jest to kulminacja płyty. Nie tylko Treść, ale też instrumentacja.
Duch wieje przez świat – o, jakie zaskoczenia na reedycji: 30 sekund dla Ensemble Organum „Alleluja”! (Czy to było wcześniej na kompakcie?). A potem już, jak wyraził się Budyń, „ambasador Legendy” na płycie „Duch”. Utwór ofensywny, gwałtowny, skierowany na zewnątrz. Miecz! Krucjata! Poryw! Co stare minęło i wszystko jest nowe! Nie ma ani odwrotu ani powrotu!
Ale też bardzo mocno brzmią słowa:
„głos na pustyni mojego serca, światło na dnie mojego życia”…
Piosenka po nic – tym razem, kontrastowo, utwór skierowany do wewnątrz. Te ciche fragmenty – rozmyślania bezmyślne, medytacje nad wodą na powierzchni której kręgi, fale – ale czy to ślad? Czy ktoś tu pisze piórem z Czyjegoś skrzydła? Skończyło się ze starym, ale co dalej?
Uwierzmy! – ale czy to tak da się? –
ratuj…!
Fragmenty głośne, znów karkołomne konstrukcje – niezwykły jest ten cytat z Kunst Der Fuge Bacha.
Marność – o, lądujemy na pustyni i dnie. Jaka dziwna muzyka – liryczna czy czadowa? Pęd, rozciągnięte riffy, dziwne gitary... Chyba najbardziej awangardowa, jeśli wolno mi tak powiedzieć, kompozycja na płycie. Tekst (należy do moich ulubionych) i pojawiające się w nim postacie, klimat – no, po prostu mamy tu odwrotną stronę kompozycji 2 – 7, ich rewers! Jest w tym utworze jakaś, słabość, niemoc – taka sytuacja egzystencjalna, granica poza którą już chyba tylko rozpad, gdyby nie
to dziwne światło .
I ciche zasłuchanie na koniec w to co wydaje się trwać poza rozpadającym się, pełnym bólu światem, a równocześnie w nim. I nagle powszedniość:
„jest piwo?”. Piewo?
Łapacze wiatru – ha! Co za dziwna konstrukcja! Pasuje do niej to co powiedziałem o innych utworach, tylko bardziej. Dla mnie osobiście formę tego rodzaju odnieść można do architektury sakralnej: gotyckiej, barokowej… – właśnie przez dziwność, tajemniczość, nieracjonalność (w dawnych świątyniach tyle „zbędnych” elementów…). Architektoniczna donkiszoteria, „nikomu niepotrzebny” fantastyczny kształt łapacza wiatru, który jednak, jak usłyszałem kiedyś na koncercie – pomaga dotrwać do wieczora…
A jaka ekspresja instrumentalnej części! CZAD!
I kilka dźwięków piano na koniec… Dla mnie to kluczowy fragment płyty. Piękny przykład mistycznego humoru w muzyce! Ktoś jednak narysował coś na wodzie a
ja to zobaczyłem! Fantastyczny uśmiech, przebłysk zrozumienia – narodziny estetyki i teologii, jak wyraził się Gero, Drogi i Tańca Szkieletów!
On jest tu – finał płyty, bardzo ważny ze strukturalnego punktu widzenia – bo to właściwie nie tyle finał, co wpisanie CAŁOŚCI płyty w kontekst Dobrej Nowiny. Nazwanie Tego, co przebłyskiwało w cichych fragmentach płyty –
krainy żywych, co przepływa obok…
Budzy mówiąc kiedyś o „Duchu” porównał płytę do teatru,
„w którym przechadzają się różne widma, przychodzą różne duchy, anioły i diabły”. Otóż myślę, że owe dwie gitary, które pojawiają się na koniec płyty, a wcześniej są obecne w finale piosenki „Bóg jest Miłościa” to właśnie byty anielskie… posłuchajcie dobrze
.
W świetle tego co powiedziałem myślę, że można pokusić się o uznanie „Ducha” za koncept-album. Zgadzam się z tym co pisał Crazy o potędze pojedynczych utworów, ale uważam, że budują one też dosyć spójna wizję. Ilustrują drogę - od lęku sumienia, przez mistyczne przeżycia, uniesienia, czy, jak pisał Kamik, iluminacje, oddanie siebie i poznawanie własnego zagubienia (lekkomyślny poeto!), aż do znalezienia już własnego życia jako drogi. To z kolei wiąże się z tytułem płyty: wszak pod tym wszystkim, jeśli wola, można dostrzec opis działania Tego, który wieje kędy chce… W cytowanym wywiadzie Budzy mówił też:
„staram się śpiewać o Jego emanacji”…
W moim odczuciu wielką zaletą płyty jest to, że jednak nad konfesyjnością góruje tu walor egzystencjalny.
Świat pojedynczego człowieka, jego mikrokosmos zostaje tu konsekwentnie i bez naginania do jakichś obiektywnych kategorii oddany – stąd owa dziwność płyty. Z tego względu też wspominałem, że „Duch” jest najodważniejszą artystycznie płytą ARMII:
„Nie dbam już ile osób to zrozumie”! Dlatego też mowa o pewnej awangardowości wydaje mi się być na miejscu.
Powiedzmy sobie szczerze – mimo wyraźnych i trudnych do zaprzeczenia cech gatunkowych, płyta właściwie tylko z pozoru zawiera muzykę rockową. To jest jakaś inna harmonia, inna estetyka!
No właśnie, Budzy mówił:
„ja uważam, że wszystkie te kompozycje mają wyraźną strukturę”. Tyle, że jest ona dość nietypowa – określałem ją zwykle jako „karkołomną” (czyli grożącą złamaniem karku!) – całkiem świadomie przywołując postać Don Kichota. I tu polemizowałbym z opiniami dotyczącymi Armii, że zaczęła grać pogodnego rocka ewangelizacyjnego… Trzeba spojrzeć na to co kryje się na przykład za słowami „kurz i pył strzepnięte na wiatr” - wszak tak radykalne zostawienie dawnego życia równa się jego zniszczeniu, a jak pisał Szestow: „jedynie ten decyduje się niszczyć, kto już dłużej inaczej nie może żyć”! Spójrzmy w tym kontekście na wizje ukazaną w „Marności”… Tkwi w tym poważny dramatyzm. W gruncie rzeczy płyta obrazuje ryzykowny poryw, pełno tu cierpienia, pustki,
zapachu potu i krwi! To bardzo różni ‘Ducha” na przykład od pierwszej płyty Tymoteusza. Prócz metafizyki mamy tu ukazane wyraźnie egzystencjalne doświadczenie człowieka i jego cierpienie.
Egzystencjalizm oznacza też zaangażowanie. Zauważyłem na manewrach, że piosenki z żadnej innej płyty nie prowokują do tak hardkorowych wykonań, gdzie pojawia się krzyk, czad i nie ma w tym żadnych figli. Znalazłem też, myślę związaną z tym tematem, wypowiedź Tomka o płycie:
„Pierwotnie materiał był potwornie ekspresyjny. Do tego stopnia, że kiedy puszczałem żonie nagrania z płyty, bała się”. (Swoją drogą BARDZO chciałbym usłyszeć TE pierwotne nagrania!)
Oczywiście to zaledwie tło do tego, co na płycie jest najważniejsze. Na szczęście
„głupiec na wzgórzu już wie co jest co”. Jest głupcem więc obiektywne prawdy i racjonalny determinizm go nie dotyczy. Odkrywa inną możliwość. Ratunek dla człowieka: dla Lanka, dla Mamonia i tego drugiego, dla siebie – tych, którzy błądzą i nie znajdują swego miejsca w świecie, którzy są
poza prawem… chodzi o tamten brzeg, chodzi Bóg i Jego Łaska, a łapacze wiatru trąbią na bój. I tak dalej.
I to tez zaliczyć trzeba do egzystencjalnego doświadczenia – nie wynikłego z rachuby i logiki lecz z wiary.
I tu dochodzimy do ostatniej kwestii - czy analizując płytę "Duch" można odnieść sie do sztuki sakralnej? Odwołać by tu mozna sie do pojęcia ikony, co oczywiście jest ryzykowne, ale zastanowić sie, myślę, można. ciekaw jestem Waszych opinii.
Mi, w jakiś sposób, sytuacja opisana na "Duchu" kojarzy się z filmem Tarkowskiego "Andrzej Rublow". Myślę, że można znaleźć podobieństwa czy punkty styczne. Ale to może kiedyś - trzebaby odświeżyć film.
Podsumowując: „Duch” jest wspaniały
– do tego wniosku doszedłem po 10 latach. Wielkie moje uznanie odnosi się, jak już mówiłem do bezkompromisowości tej płyty – tak jak chodzi o formę, jak i o treść – przecież kto walczy z racjonalnie uzasadnionym determinizmem ten walczy o wolność człowieka. Wymiar sakralny, egzystencjalny decyduje o dużej oryginalności płyty, no ale w końcu to Armia
.