Red Hot Chili Peppers nigdy nie było moim ulubionym zespołem ale od zawsze (jakiś ’92?) gdzieś tam w tle mocno istnieli, tworząc silną bądź bardzo silną drugą ligę. I parę utworów jest bardzo ważnych do dziś, a ponadto wydali płytę, którą właśnie słucham, stąd też i wątek musiał powstać.
Red Hot Chili Peppers
Freaky Styley
Uplift Mofo Party Plan (***) pierwsze dwie płyty kiedyś słyszałem ale jakoś nie zapadły mi zbyt w pamięć, zdecydowanie lepsza od nich jest płyta trzecia. Chyba nadal reprezentatywna dla początkowego, zdecydowanie funkowego okresu twórczości. Tu jest już parę fajnych rzeczy. Przede wszystkim bas Flea. Na gitarze jeszcze Hillel Slovak, dla którego to już płyta ostatnia. No i kilka niezłych numerów się tu już znajdzie. Początkowe, mocno funkujące Fight Like A Brane czy Me & My Friends ale i już lekko inne Behind The Sun.
Mother’s Milk (****1/4) to już płyta co się zowie. Zmiana gitarzysty wymuszona, bo Slovak następnych płyt nie doczekał. Ale dzięki temu pojawił się nowy heros – Frusciante. Bardzo zdolny i kumaty od samego początku. Ogólnie płyta już bardziej w kierunku BSSM, czyli gitary bardziej Hendrixowe a i samego Jimiego tu trochę jest, bo i Fire w regularnym zestawie, a w remasterowanej wersji jeszcze koncertowe wykonania Castles Made Of Sand i Crosstown Traffic. Jednak największą popularność zyskał stąd inny cover – Higher Ground. Bardzo energetyczna rzecz. Ale i sami Red Hoci mają tu kilka swoich udanych numerów, jak chociażby kolejne single Nobody Weird Like Me, Knock Me Down czy Taste The Pain. Bardzo ładne są tu numery instrumentalne, zwłaszcza jedyne w podstawowym zestawie Pretty Little Ditty. Jest też wyraz fascynacji NBA i drużyną LA Lakers, jedną z dwóch najlepszych drużyn w tamtym czasie – utwór Magic Johnson. Co ciekawe utwór ten po paru latach grali już tylko w wersji instrumentalnej, gdyż po wykryciu u Magica HIV niezbyt pasowało śpiewanie o jego „magicznej krwi”
. Ciągnąc tematykę koszykarską jako remasterowy bonus jest jeszcze instrumentalny Salute to Kareem (Abdul-Jabbar oczywista)
Blood Sugar Sex Magik (*****1/2) to już absolutny klasyk. Jednocześnie pierwsza płyta zespołu jaką poznałem. Ale nie mogło być inaczej, dzięki megaprzebojom Give It Away i Under The Bridge nie dało się zespołu nie zauważyć w tamtym czasie. Ja płyte poznałem jeszcze z winyla pożyczonego od znajomego w liceum i ta wersja towarzyszyła mi przez długie lata aż zakupiłem CD. Płyta długa więc dwie płyty były. To ostatnia płyta z taką porcją rapu. Zaczyna się od właśnie takich Power Of Equality i If You Have To Ask. Potem piekne Breaking The Girl, wspaniały utwór podkreślony jeszcze cudownym teledyskiem, w sumie nie wiem nawet czy tego utworu nie lubię bardziej niż osławionego ale też potwornie zagranego Under The Bridge. Tu jest taki cudowny klimacik, coś ulotnego, złapanego w biegu. Cudeńko. Potem znów dwie funkujące rapowanki w tym wielce udane Suck My Kiss. A potem znów cudowna ballada I Could Have Lied, przepiękna rzecz z godną podkreślenia gitarą Fru. Bardzo lubię też Rightous & The Wicked no a potem już Give It Away. Tu nawet nie ma co pisać i tak każdy zna. Po lekko walcowato rockowym nagraniu tytułowym drugi megahit czyli Under The Bridge i też rozpisywanie się nie ma chyba sensu. Znów znany wszystkim motyw zapodany przez Fru, cały czas pamiętane video. Reszta płyty też ciekawa kończąc na zabawnym They’re Red Hot. Niestety megasukces płyty, wyczerpująca trasa i nagła ogromna popularność zahamowały rozwój zespołu a przede wszystkim zabrały na kilka lat młodego gitarzystę. Poszukiwania były długie i nie przynosiły rezultatów stąd zamiast regularnych płyt pojawiło się kilka wydawnictw zastępczych.
What Hits ?! (***) zasadniczo wybór z wszystkich płyt przed BSSM plus niezwyciężone Under The Bridge. W sumie może być ale nie czuje potrzeby aby taką płytę mieć
Out In L.A. (**) zbieranina innych miksów, demo, live i takich tam. Widać, że wytwórnia już pospiesznie przebierała nóżkami. „No co kolejny rok nic nie wydamy, to może cuś takiego chociaż.” Kiedyś słyszałem ale nie złapało więc ocena niezbyt wysoka ale i tak nie mam.
One Hot Minute (****3/4) no i jest w końcu nowy gitarzysta. Inny i to słychać. Na szczęście, bo dzięki temu płyta jest inna. Akurat ja bardzo lubiłem gitarę Dave’a Navarro w Jane’s Addiction a oba te zespoły poznałem dość równolegle w tym samym czasie. Część osób tę nową płytę odrzuciło, że to już nie Papryczki, że mało rapu itp.. Kolejne płyty pokazały, że kierunek nie był przypadkowy. Ja ją od początku bardzo polubiłem. Brakuje tu może takich kilerów jak Under The Bridge czy Give It Away. Ale Aeroplane czy My Friends to też rewelacyjne utwory, nawet jeżeli tak o pół klasy niżej. A jest tu więcej bardzo udanych kompozycji – Warped, Coffee Shop czy Walkabout. No i kończące Falling Into Grace, Shallow Be Thy Name i Transcending. Szkoda tylko, że rewelacyjne Pea jest tu tak krótkie, bez tego czadowego końca. Brzmi to trochę inaczej niż płyty z Frusciante ale, według mnie, wcale nie gorzej. A z takich bardziej rapowanych rzeczy to jest tu chociażby One Big Mob. I szkoda, że praktycznie nic już z tego na koncertach nie grają (poza chyba Pea), tak jakby to płyta innego zespołu była.
Californication (*****) to dla mnie taki Matallicowy Czarny Album Red Hotów. Ostry zwrot w stronę melodii, ładnych harmonii itp. Piękna płyta, do tej pory robi wrażenie. No i przede wszystkim powrót Frusciante do zespołu. Duże wydarzenie potwierdzające, że to jest ten kanoniczny skład zespołu. Już od pierwszego singla Scar Tissue było wiadomo, ze będzie dobrze. I jest praktycznie przez całą płytę. Zaczyna mocniej Across The Universe, lekko zakręcone, rapowane zwrotki i melodyjny refren, i piękny beztekstowy moment w refrenie pod koniec
. Parallel Universe to znakomicie płynący utwór, jeszcze przyspieszający w refrenach. Takich fajnie prowadzonych, swobodnie płynących utworów jest tu jeszcze kilka: Otherside – chyba jeszcze bardziej udany utwór, Easily czy This Velvet Glove. Ooo swoboda to coś co mi bardzo dobrze definiuje tę płytę. Ballad jest również parę – rzeczone Scar Tissue, delikatne i takie kruche prawie Porcelain, tytułowe Californication (akurat mniej lubię - trochę sztampowo mi brzmi jednak), Savior (z piękną wokalną wstawką) i kończące, przepiękne, lekkie i radosne Road Trippin’. Z kolei Get On Top, Purple Stain, Right On Time czy I Like Dirt to taki typowo redhotowy funk. Ale widać, że przewaga ładnych, spokojnych brzmień jest tutaj łatwo wyczuwalna.
By The Way (***1/2) znów analogia z Metallicą mi się nasuwa, jeżeli Californication było Czarnym Albumem to to jest zdecydowanie Load i znów powtarza się schemat, tamto było super ale ani kroku dalej w tym kierunku. Niestety w rzeczywistości jest tu cały skok w stronę przez mnie niemile widzianą
. Co ciekawe ta płyta mi się na początku bardzo spodobała. Przede wszystkim promujące album nagranie tytułowe było bardzo dobre. No i jak usłyszałem Can’t Stop to też duża radość była. Tylko, że to chyba jedyne utwory, które jakoś mocniej zapadły mi w pamięć. Oczywiście po bieżącym przesłuchaniu znajdzie się jeszcze kilka niezłych (Universally Speaking, Don’t Forget Me, Throw Away Your Television, czy końcowe utwory od On Mercury począwszy) ale to wciąż mało… No i jest też kilka bardzo słabiutkich zapychaczy (This is a place, przesłodzone Dosed, I Could Die For You, Midnight). Mogę napisać, że lubię stad kilka utworów, ale nie lubię płyty jako całość.
Best Of (***) przyszedł i czas na Besta. Niby wiele więcej tu nie ma niż na regularnych płytach, poza tym to głównie zbieranina z trzech płyt BSSM i dwóch ostatnich. Poza tym jest jedynie Higher Ground z Mother’s Milk, My Friends z One Hot Minute i bardzo udane dodatki. Przede wszystkim odrzut
z sesji BSSM ballada Soul To Squeeze, wcześniej dostępna jedynie na Conneheads OST i dwa nowe utwory – dynamiczne, bardzo dobre Fortune Faded oraz spokojniejsze i trochę mniej udane Save The Population. Ja żałuję, że nie ma Search & Destroy rewelacyjnie wykonanego utworu The Stooges jeszcze.
No i jest już nowa płyta
Stadium Arcadium. Trudno obiektywnie oceniać taki kolos (dwie płyty, 28 utworów) zaledwie po paru przesłuchaniach. W sumie mi się podoba. Jest sporo, chyba więcej niż na BTW utworów, które mi się podobają. Przede wszystkim jest to płyta Frusciante dla mnie. W co drugim utworze piękne solóweczki wywija i to na pewno jest duży plus płyty. Jest też trochę więcej punku, tak mocno deklarowanego w ostatnich zapowiedziach ale nie łudźmy się, nawet jeżeli jest to taki lekko lajtowy. Powiedzmy, że na razie dałbym
****1/4. Jest dobrze a czas zweryfikuje tę ocenę.
Natomiast bezapelacyjnie bardzo dobre jest video, gdzieś już tu liniowane i chwalone. Mordka się uśmiecha
, choć osobiście przy fragmencie Kurto-unpluggdowopodobnym poczułem jednak smutek
Za to fatalna okładka. Podobnie jak nowego Pearl Jam.
No i na koncert bym się wybrał
ale nie dam rady w tym roku. A 14.06 grają dość blisko bo w Pradze.
oprócz tego jest kilka DVD, jednak ich nie znam więc nie oceniam
Greatest Videos to wiadomo, zgodnie z tytułem
Funky Monks to właśnie nabyłem ale jeszcze nie obejrzałem – dokument o powstawaniu płyty Blond Sugar Sex Magik
[b]Off The Map koncert po BTW
Live At Slane widziałem tylko fragmenty. Koncert, w którym byli supportem dla U2, z czego z resztą też jest DVD.