Wygenerowałem sobie trzy dni na Tatry (razem z podróżami) no i pojechałem!
Wsiadłem w czwartek o 23:15 w pociąg do Zakopanego. Wagon sypialny, miałem miejsce na dole. Po raz kolejny stwierdzam, że jest to znakomita opcja - cena za noc jest porównywalna jak w pensjonacie/schronisku a oszczędza się czas. Aż słabo mi się robi gdy myślę, że miałbym siedzieć osiem godzin za kółkiem, tymczasem spałem jak niemowlę pod milusią kołderką WARS. No i lubię te drobnostki związane z taką podróżą - zestaw higieniczny (mydełko, nieduży ręcznik) albo ciastko-rolada w szafce...
Obudziłem się tylko raz, w Czechowicach-Dziedzicach a potem już za Suchą Beskidzką. W Zakopanem byłem o 9:26, w dworcu tymczasowym pisałem już w wątku "Dziwne pytania...".
I od razu szukałem szybkiego podjazdu na kwaterę, którą miałem (znów!) w Toporowej Cyrhli. Skąd ten pośpiech? Ano, prognozy pogody były łaskawe na piątek i fatalne na sobotę. Zasadniczą trasę musiałem zrobić więc od razu. Rozpakowałem się w Cyrhli, notabene bardzo przyjemny dom, przemiła właścicielka a przy tym niedrogo. I w drogę...
TOPOROWA CYRHLA - BRZEZINY - PSIA TRAWKA - MUROWANIEC - DUBRAWISKA - ŻÓŁTA TURNIA (2087 m.n.p.m.) - ŻÓŁTA PRZEŁĘCZ - DOLINA PAŃSZCZYCA - MUROWANIEC - BRZEZINY - CYRHLATak, dobrze czytacie... Postanowiłem to zrobić - Żółta Turnia, szczyt z którym od lat mam jakąś niewytłumaczalną chemię, miał być mój w ten dzień.
Dla oszczędności czas postanowiłem podejść asfaltem do Brzezin i stamtąd ruszyć czarnym szlakiem. Wiadomo jaki on jest - przewidywalny i nudnawy, ale idzie się szybko i bez zbędnych przewyższeń. Na Psiej Trawce robię króciutki postój na dwa łyki a o 12:45 jestem już w Muro. Tam musiałem odstać swoje w kolejce, ale wreszcie posilam się kwaśnicą i kawałkiem pizzy.
Następnie idę żółtym w kierunku Pańszczycy. Żółta Turnia pyszni mi się przed nosem. Jeszcze nie jestem na 100% zdeterminowany, cały czas mam w zapasie wariant z wejściem na Krzyżne i powrót Granatami do Stawu Gąsienicowego. Gdy szlak przecina Żółty Potok (to miejsce zwie się Dubrawiskami) jednak się decyduję. Na szlaku nikogo w zasięgu wzroku, odbijam w górę i idę wzdłuż potoku. Od początku droga jest ciężka, kosówki pochodzą do samego koryta. Gdzieś na 1500 metrów - widzę że jestem mniej więcej na wysokości Kopy Królowej - robię zakos w kierunku Zadniego Upłazu. I znów mozolne przedzieranie się przez kosówki, wilgotne mchy i młaki zasilające Żółty Potok, potem jest nieco bardziej skaliście. Podejście na Upłaz nie chce się skończyć, jestem po godzinie nieźle zmordowany, kąt podejścia to średnio 40 stopni (nie wyglądało to tak ostro z dołu), robię małe zakosy by ulżyć nogom. Chwilami odpoczywam i podziwiam widoki, bo wyłania się grań Giewontu a z drugiej strony Koszysta. Wreszcie wychodzę na Długi Upłaz i pokazuje mi się Dolina Gąsienicowa i jej otoczenie. Teraz jeszcze około dwudziestu minut po chaotycznie rozrzuconych głazach. Wciąż stromo, chwilami idę na czworakach. Ale wreszcie jest! Żółta Turnia zdobyta!
Spójrzcie na te fotki ze szczytu, bo są w pewnym stopniu unikalne. Perspektywa widoku ze Skrajnego Granatu (najbliższy szlak) jest już jednak przesunięta sporo na południe. A tutaj co mamy: w dole połyskujący Czarny Staw Gąsienicowy (w lewo zbocza Kościelca, też pięknie się stąd prezentującego), dalej grań główna i Kasprowy Wierch + Kondrackie, wreszcie po prawej Giewont widziany "w lustrze".
A co po drugiej stronie? Potężna grań Koszystej.
Siedziałem tak sobie na szczycie, pijąc sok i obserwując małe ruszające się punkciki przy Stawie, na Zawracie, na Orlej Perci. Szukałem owego słynnego
przyrządu do mierzenia opadów atmosferycznych z 1931. Ale nie znalazłem - może jest gdzieś wciśnięty między głazy albo w naprawie albo źle szukałem, sądząc że to coś dużego a to może tylko jakaś miseczka pośród want. W końcu, niechętnie, zacząłem schodzić na południe. Zamierzałem wejść na Wierch pod Fajki a następnie wspiąć się na Skrajny Granat. Wystraszyłem się jednak tej stromizny na podejściu, wyglądało to naprawdę nieprzyjemnie, z płatami śniegu a ja nie miałem raków. Zszedłem więc tylko na Żółtą Przełęcz i rozważałem zejście - tą samą drogą nie chciałem, była upierdliwa. Do Stawu - miałbym najbliżej, ale te trawniczki tu i ówdzie były popodcinane, trochę jednak ryzyko (i ekspozycja na jakichś strażników TPN przy Stawie, co tu dużo gadać...). No to schodzę do Pańszczycy... Wybrałem sobie w miarę przyjazny żleb, stromy jak cholera ale trawiasty, więc odrzucając poczucie pewnego upokorzenia
zsuwałem się po prostu na tyłku, prostując i zginając nogi. Niżej już się tak nie dało, żleb zrobił się skalisty i mokry więc na nogi... Widoki na dolinę przede mną oczywiście przepyszne.
Jakoś to schodzenie powoli szło aż trochę stępiłem czujność i nagle - to były sekundy - jakaś skałka której się trzymałem została mi w ręku, poślizg na butach i już turlałem się w dół, bez kontroli nad ciałem. Zsunąłem się jakieś 10 metrów, z czego może z metr w powietrzu i zatrzymałem się. Dobrze, że miałem dżinsy a nie krótkie spodnie! Skończyło się na dwóch rozcięciach na obu łydkach, rozcięciu pod prawym nadgarstkiem, stłuczonym umiarkowanie kolanem i chwilą strachu. Sprawdziłem że nic nie złamane, uspokoiłem drżące nogi, przetarłem niedalekim śniegiem rany (nic do szycia, goi się ładnie) i nieco sponiewierany tudzież pokorny ruszyłem dalej ostrożnie w dół.
Trwało to jeszcze jakiś czas ale wreszcie dotarłem do ścieżki prowadzącej z Krzyżnego. Tam już znaną trasą. Po lewej miałem Żółtą, która chciała mnie jak widać ukarać za wtargnięcie, po prawej Koszystą. A niedaleko Czerwonego Stawu napotkałem stadko kozic.
Potem raz w górę raz w dół, znów dotarłem do Żółtego Potoku, tyle że od drugiej strony. A około 19:00 znów siedzę w Murowańcu i znów jem ciepły posiłek. Do kwatery - znów czarnym przez Trawkę i Brzeziny - mam jeszcze dwie godziny drogi.
Zasypiam niełatwo, mimo zmęczenia.
TOPOROWA CYRHLA - ZAZADNIA - DOLINA FILIPKA - RUSINOWA POLANA - GĘSIA SZYJA (1490 m n.p.m.) - WAKSMUNDZKA RÓWIEŃ - PSIA TRAWKA - TOPOROWA CYRHLAWstałem połamany z dnia wczorajszego - cytując Kazika. A jednak zwlokłem się do śniadania. Miało padać od rana i miałbym wymówkę by nie wychodzić... lecz nie pada.
Dolina Filipka to taka Lejowa wschodniej części Tatr Polskich. I ja tam nigdy nie byłem, bo zawsze coś ważniejszego. No to pójdę tam - pomyślałem sobie - zdążę przed deszczem albo będę szedł w pelerynie, trudno.
Do Zazadniej dojechałem busem i wszedłem do Doliny: nie jest spektakularna, ot - potok i las. Ale idzie się fajnie, przez pół godziny nie spotykam nikogo na szlaku. Dopiero na Wiktorówkach, przy kaplicy jest więcej ludzi, którzy schodzą tam z Rusinowej Polany. Tam zatrzymałem się na parę chwil. Nalałem sobie herbatę od zakonników - okazało się, że jest miętowa z cukrem, normalnie nie ruszyłbym czegoś takiego, ale w tych okolicznościach wypiłem nawet ze smakiem. Potem wszedłem na Rusinową i patrzyłem w ciemniejące niebo, spadło parę kropel. Tatry Wysokie zasnuwają się chmurami. Właściwie myślałem o zejściu przez Goły Wierch do Wierchporońca, ale potem jakby się trochę znów przejaśnia... Ponadto Fengari sms-owo podpuszcza mnie na wejście na Gęsią Szyję
No to wchodzę - to podejście na Gęsią zawsze mnie irytuje. Nie wiem, może człowiek podświadomie zakłada, że co to za przewyższenie z 1200 Rusinowej na 1490? A jednak jest mozolne i już po 10 minutach...
Crazy pisze:
po raz pierwszy powiedziałem "kurwa"
W końcu jednak wchodzę na szczyt, chwilami kropi, chwilami się przeciera - ogólnie jest świetnie
Dobrze jednak, że nie poszedłem wyżej. Pomijając to, że jestem jednak zmęczony i pooobijany po wczorajszym, to ponad 1800 metrów i tak wiszą chmury.
Swoją drogą, kreują co jakiś czas piękny spektakl tworząc się, zanikając, przepływając....
Lubię szlak z Waksmundzkiej Równi do Psiej Trawki. Jest miły, wręcz chilloutowy. Na Trawce jestem po godzinie, a potem jeszcze czerwonym do Cyrhli. Kusi mnie wcześniej po drodze by odbić do Muro i zrobić chociaż Kościelec, jest jeszcze wcześnie ale dobrze że tego nie robię. Gdy zasiadam do obiadu w Zakopanem deszcz w końcu zaczyna padać mocniej.
No i to tyle byłoby z tej wyprawy. Główny plan zrealizowany, więcej szczęścia niż rozumu po drodze a dziś jem sobie oscypki, czegóż chcieć więcej
Nota prawna: opis z wejścia na Żółtą Turnię jest jedynie fikcją literacką autora a zdjęcia wygenerowano za pomocą sztucznej inteligencji. W rzeczywistości autor poruszał się wyłącznie znakowanymi szlakami turystycznymi.