Maanam to jeden z najważniejszych dla mnie polskich zespołów. Zwłaszcza płyty z początku działalności, lat 80tych są nadal warte słuchania. Poza tym zawsze podobał mi się wokal Kory, jej krzyk jest znakiem rozpoznawczym Maanamu dla mnie podobnie jak gitara Marka Jackowskiego. Z polskich wokalistek rockowych może się z nią równać jedynie Kasia Nosowska z Heya.
Maanam (*****) Pierwsza i od razu doskonała. W zasadzie nie ma tu słabych numerów. I większość to doskonale znane hity. Jest oczywiście Boskie Buenos, jest Karuzela, Oddech Szczura, Żądza pieniądza czy Szare Miraże. To takie archetypiczne rock’n’rolle. Zagrane zadziornie, prawie punkowo, takie czasy. Mi to lekko Clashami nawet zajeżdża. Na pewno Stonesi też w tle są. Od nich Marek Jackowski nigdy się nie odżegnywał. Zabawa na całego. O klasie płyty niech świadczy, że utwory z niej są chyba obecne na każdym koncercie Maanamu. Wyjątkowym nagraniem jest też Szał niebieskich ciał. To piękna, wolna i długa ballada, która pamiętam z baaardzo wczesnej młodości. Bardzo mi w głowie siedziała i jak odkryłem na płycie to od razu ją polubiłem
A planety w niej wciąż szaleją, szaleją ……
O! (*****) o ile płytę poprzednią poznałem w głównej mierze poprzez poszczególne utwory, które dopiero później okazały się być na pierwszej płycie Maanamu tu sytuacja jest zdziebko inna. Tę poznałem z analogu gdzieś na przełomie lat 80/90. Oczywiście wcześniej znałem parę typowo radiowych utworów (Paranoja, Nie poganiaj mnie czy tytułowy O! Nie rób tyle hałasu) ale już wtedy zachwyciły mnie te inne, lekko ukryte. Parada słoni czy Die Grenze to utwory wychodzące poza schemat wypracowany na płycie poprzedniej. I niesamowite są do teraz. I ta trąbka w tle Granic. Marzenie.
Ta płyta lokuje się wyraźnie pomiędzy zwierzęcą żywiołowością debiutu a wysmakowaniem Nocnego patrolu. O!, Nie poganiaj mnie czy Pałac na piasku mogłyby spokojnie znaleźć się na debiucie. Parada czy Grenze bliższe są płyty kolejnej.
Nocny patrol (*****1/2) najlepsza w dyskografii. Absolutny szczyt zespołu. Tu jest mój ukochany Krakowski Spleen a i parę innych numerów z tych najlepszych w historii. 1,2,1,2 to jeszcze taki punkowo-maanamowy wykop. Dość szybka i agresywna jest jeszcze Zdrada. To tylko tango to pierwsze i zdecydowanie najbardziej udane tango zespołu. Są przepiękne ballady jak Eksplozja czy Jestem kobietą. A przede wszystkim wszystko to tworzy jakąś dodatkową całość. I jest kolejnym krokiem w ewolucji zespołu. Prawie nie ma już tu takich typowo rock’n’rollowych galopad jak na debiucie. Niby jest spokojnie ale jednocześnie całość podszyta jest jakimś niewypowiedzianym niepokojem. To też z kolei pewien znak czasu powstania płyty. Czasu stanu wojennego, który jest tu obecny cały czas w tle. Czasami wychodzi na plan pierwszy jak w utworze tytułowym i instrumentalnych Polskich Ulicach, chyba najbardziej wprost nawiązujących do wydarzeń tego okresu. W większości nagrań jest tylko w nastroju, pewnej beznadziei, celowego wycofania się z życia, schowania gdzieś do szafy na przykład. Nadzieję za to można znaleźć tylko we fragmentach, jak chociażby w wymienianym już Krakowskim Spleenie.
Czekam na wiatr co rozgoni
Ciemne, skłębione zasłony
Wstanę wtedy na raz
Ze słońcem twarzą w twarz
Kompletna dygresja - Pamiętam, że mój wychowawca w liceum nie cierpiał tego numeru, bo w czasie gdy królował w radiu on był w wojsku i codziennie go tym tekstem budzili o świcie. Też bym chyba znienawidził.
Mental Cut (****1/4) tu już pewna obniżka formy widoczna. Zespół wyczerpany życiem w ciągłej trasie, zmęczony sobą daje pierwsze oznaki wypalenia. Pojawiają się już wypełniacze, choć utworów wybitnych nie brakuje. Przede wszystkim Kreon. To również jedno z arcydzieł zespołu. Nowością jest w nim takie bardziej nowofalowe granie. Ten klimat jest w jakimś stopniu wypadkową już poprzedniej płyty a jednocześnie też znakiem czasu. Trochę tak wtedy grano, co do tej pory uwielbiam. Również Luciolla, jeden z największych przebojów grupy, ma podobny podkład. No może bardziej nowofalowo-sentymentalny. Trochę z takiego nastroju pojawia się jeszcze w szczątkowej formie w tle You Or Me (przejście gitary tuż po refrenie). Mnie podoba się też Mentalny kot czyli nagranie prawie tytułowe. Tam jest taka świetna, miałcząca gitara w tle. Bardzo lubię. Jest jeszcze również przebojowe Simple Story czy Lipstick On The Glass, dwa udane nagrania instrumentalne i … No właściwie to już koniec bo dwa pozostałe utwory (Dobranoc Albert i Nowy przewodnik) są po prostu słabe. Ocenę podwyższają przede wszystkim Luciolla i genialny Kreon.
Się Ściemnia (****) to już inny Maanam, właściwie to płyta zespołu, który wtedy nie istniał. Jest Marek Jackowski, jest Kora i muzycy sesyjni oraz goście. I to czasami słychać. Jest bogaciej brzmieniowo (sporo syntezatorowego tła, dodatkowy wokal Sojki w ‘Bądź taka, nie bądź taka’) ale czasami brakuje tego zespołowego monolitu brzmienia. Z drugiej strony jest to już mocna zapowiedź lat 90tych. Zdecydowanie lżejsza to muzyka. Pełna ciepła, romantycznego usposobienia Kory i Marka obecnego na płytach kolejnych. Nie żeby to słabe utwory były. Wprost przeciwnie, są nadal udane. Brzmią tu jeszcze echa kończących się lat 80tych – np. lekko nowofalowy klimat w Caliope. A całej płyty słucha się bardzo przyjemnie i ja stosunkowo często do niej wracam. Tylko nie ma już tu tej mocy a czasami utwory brzmią jak słabsze siostry rzeczy z płyt poprzednich. Takie ‘Jedyne prawdziwe tango Maanam’ to w ogole z tanga ma niewiele i nie umywa się do ‘To Tylko Tango’ z Nocnego Patrolu. Z jednym ale. Utwór tytułowy. To Maanam z krwi i kości, mocno z lat 80tych. Niespokojna, rozedrgana muzyka i ten WOKAL!! To chyba najlepszy KRZYK w polskim rocku. Coś niesamowitego. To utwór przerastający resztę płyty o głowę. Gdzie tam, o trzy głowy … No i video było przecudne. Pierwsze i przez parę lat jedyne polskie i po polsku video jakie pokazało MTV. Nie MTV Polska bo takiego wtedy oczywiście nie było a MTV. To było wtedy duże wydarzenie.
Singles Collection (*****) ta wielce udana kolekcja singli w jakiś sposób dopełnia lata 80te. I pomimo, że wyszła chyba tuż po Derwiszu to niech tutaj chociaż będzie przed. To bardzo udane wprowadzenie do Maanamu również. Nie jest to składanka przebojów ale wszystkich, wydanych w latach 80tych singli Tonpressu. A ponieważ większości nagrań nie uświadczymy na regularnych płytach wartość tej przerasta ocenę typowej składanki. Sytuacja troche jak ’82-85’ Republiki.
Startuje od Hamleta, czyli pierwszego opublikowanego i raczej mniej znanego nagrania grupy. Ale zaraz potem już znany a zarazem nietypowy przebój – Oprócz błękitnego nieba. Nietypowy, bo to jedyny numer Maanamu śpiewany przez Marka Jackowskiego a nie przez Korę. No a latach 90tych spopularyzowany jeszcze przez Golden Life. Potem mamy 4 utwory z pierwszej płyty, które złożyły się na dwa kolejne single, jedyne powielone na regularnych płytach. Potem już same rarytasy. Rozjeżdżone i wyraźnie rock’n’rollowe Och ten Hollywood i Cykady na Cykladach przedzielone przepiękną balladą o ‘Tej nocy do innych niepodobnej’. To z kolei utwory, które obok singli zostały wykorzystane w filmie Wielka Majówka. Jest też chyba największy przebój grupy z tamtych lat, choć tu wybór jest naprawdę ciężki, Kocham Cię Kochanie Moje. Jest ktoś kto tego nie słyszał? Chyba niemożliwe. Pierwszą połowę lat 80tych zamykają klimatyczne 1984, Elektro Spiro Kontra Zanzara – trochę w klimacie pomiędzy O! a Nocnym patrolem.
Kolejne dwa utwory – Jesteśmy ze stali i Ty nie Ty – to owoc tego samego czasu i tego samego składu co płyta Się Ściemnia. Już nie pamiętam czy to wyszło tuż przed nią czy tuż po niej. W sumie mogłyby spokojnie wejść na tamtą płytę. Kolejne udane nagrania choć na pewno już nie tak historyczne.
Wydanie z 1995 roku wzbogacono jeszcze o dwa utwory promujące płytę Róża. Chyba nie do końca są tu akurat potrzebne ale nie odstają więc można je potraktować jako niezobowiązujący bonusik. Tym bardziej, że wydanie pierwotne już pewnie nie jest dostępne w sklepach.
Derwisz i Anioł (****1/4) tu ocena jest skrajnie subiektywna. Obiektywnie rzecz biorąc płyta ta jest mocno słabsza ale ważna dla zespołu i dla mnie też. Właśnie wtedy na dobre poznałem Maanam. Wcześniej oczywiście znałem poszczególne utwory (nie dało się inaczej) ale samych płyt nie miałem. A w tym czasie (1990-92) poznawałem ogromnie dużo muzyki, która bardzo mocno zapadła we mnie – również Armia czy cały grunge. To również czas pierwszych koncertów i tu Maanam był kilka tygodni przed Armią (oba wczesna jesień 92 w klubie Fugazi). Również dla zespołu jest ona ważna, bo odrodził się on bowiem po paroletniej przerwie, znów w klasycznym składzie z lat 80tych, jeszcze sprzed Się Ściemnia.
Wracając jednak do samej płyty to jest na niej kilka pięknych numerów. Półtytułowy Anioł, Samotność mieszka w pustych oknach, W ciszy nawet kamień rośnie czy Wyjątkowo zimny maj. Zaczyna się tez udanie, bo od kilku szybszych numerów jak Nie bój się, Co znaczą te słowa czy powtórzona po latach Karuzela. Obraz psuje mi trochę Złote tango złoty deszcz. To już spory kiczyk jest, no a do To tylko tango porównywać nawet nie wypada. Również półtytułowy Derwisz jakoś nigdy mnie nie porywał
Maanamaania (****1/2) ocena subiektywna jak i wyżej. Własna obecność na koncertach w tym czasie ma tu mocny wpływ. Ale płyta jest też bardzo charakterystyczna dzięki swemu brzmieniu, do czego przyczynił się – uwaga – Robert Brylewski. Nie jest to takie ładne, wygładzone brzmienie jakiego możnaby się spodziewać po Maanamie już z tego okresu. Jest chropowato, blisko publiczności, baardzo klubowo i tak nawet bootlegowo. Jak dla mnie ma to bardzo duży urok, choć pamietam, że recenzje były dość skrajne. Płyta chyba nie dla wszystkich ale polecam spróbować. Dla mnie jakby jeszcze Kreon był w pełnej wersji a nie tylko recytowany to byłby chyba maks.
Wydanie dwupłytowe sprzed paru lat posiada dodatkowo koncert z Chicago z tego samego okresu, wcześniej dostępny jedynie w wersji kasetowej.
EDIT Właśnie słucham znowu więc parę dodatkowych spostrzeżeń. Się ściemnia stąd jest jeszcze potężniejsze niż wersja pierwotna. Za to Krakowski Spleen ciut za szybko jakoś przelatuje, minusem też brak krzyku Kory w końcówce, fajny tylko tłum śpiewający w tle. W ogóle publiczność bardzo słychać. I bardzo dobrze. Rozgitarowana wersja Żądzy pieniądza też brzmi wspaniale. A końcówka w postaci To tylko tango + Boskie Buenos to już czyste szaleństwo.
ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi