Zacząłem od wykonań konkursowych.
Nie wiem czemu linki czasem prowadzą do środka utworu - żeby wysłuchać w całości, należy sobie przejechać do 0:00.)
Seong-Jin Cho z 2015 - zaczyna się niezwykle miękko, łagodnie i bardzo, bardzo romantycznie, ale jeszcze nie w klimacie burz i naporów; z czasem coraz więcej pasji w tym graniu, która przechodzi płynnie do II części, gdzie wszystko pędzi w niesamowitym tempie, a dźwięki skaczą jak małe diabełki! Strasznie szybko grane, może niepotrzebnie, bo ta delikatność wydaje mi się najsilniejszą stroną tego pianisty; i czasami może jakieś wahnięcia w tempie wytrącały mnie z równowagi. Ogółem jednak bardzo na TAK.
A Marsz? Początkowo coś mi tam nie grało, ale część elegijna absolutnie zaczarowana, łzy mi w oczach stanęły - i potem powrót marsza ciężarem w pełni odpowiadającym temu, co było. Chociaż co i raz coś mi tam z tempem nie pasuje.
Potem tegoroczny zwycięzca,
Bruce Liu, ale ta jego Sonata przeszła w większości bez wrażeń. Słuchałem jej na żywo (tzn. w tv, ale w czasie bieżącym
), wtedy nie skupiłem się na pierwszych dwóch częściach, bo coś gadaliśmy, ale i teraz - miałem wrażenie, że za bardzo brimstone & faja, a za mało subtelności.
Marsz w części marszowej wyśmienity, ale elegia jak dla mnie grana za twardo, za głośno, i potem powrót nie robi takiego wrażenia.
Natomiast zupełnie jak ryba w wodzie znalazł się Bruce w części IV, która w ogóle brzmiała, jakby dźwięki zyskały postać płynną, nurkującą gdzieś wśród rafy koralowej, idealna płynność, milion kolorów!
Na zakończenie marszu po zwycięzcach
Julianna Awdiejewa, której Sonata jest dla mnie ideałem i tak, pamiętam, że pierwszy chciałem rzucać buzdygan po wyroku jury, ale wtedy jeszcze nie słyszałem tej sonaty... Ona gra to o wiele wolniej, niż panowie wspomniani powyżej, bardzo po swojemu i nie ma takiego pędu - ale jest nowa jakość. Natomiast Marsz, a już zwłaszcza elegia, to jest jakiś total, coś nie z tego świata. Awdiejewa osiąga tam tak ciche pianissimo, że aż trudno uwierzyć, że w ogóle dotyka klawiszy, a jednak wszystko wybrzmiewa idealnie.
Aleksander Gadzijew dostał nagrodę w tym roku, a ponieważ ogólnie mi się nie podobał, to akurat na 3 etap przypadł mój bojkot
No i trochę zły sobie wybrałem moment, bo chociaż podoba mi się jego wykonanie nie aż tak, jak Awdiejewej czy nawet Cho, to muszę oddać honory (tu, polonez nadal był okropny, a koncert nudny
).
Pierwsza część rozkręca się powoli, ale w drugiej połowie, kiedy zaczynają walczyć ze sobą te motywy, robi się naprawdę ekscytująco. Z kolei Scherzo pianista gra bardzo interesująco, bo motyw główny pędzi, za to środkowy jakby aż za wolno? - ostatecznie jednak jest to skuteczne, bo wciąga i przenosi nas w mroki następnej części...
A tu Gadzijew osiągnął maestrię, stworzył interpretację Marsza niesamowicie osobistą, introwertyczną, pobrzmiewającą echem jakichś niewypowiedzianych spraw... no i crescendo!!! Powracający motyw marsza rozkręca się i rozkręca, i wybucha, i to może jest najlepszy moment tej całości.
Kyohei Soritę też słuchałem na bieżąco i odebrałem ten występ jako pewną walkę - z materią muzyczną, która nie do końca chciała mu się dać oswoić tak łatwo, jak wszystkie inne utwory, które grał na Konkursie, z tempem, które czasem uciekało - aż w końcu w Marszu osiągnął niezwykły efekt, aż bolało, aż pamiętam, że nie mogłem przerwać słuchania, choć wiedziałem, że przez to się spóźnię do pracy, bo to był przejmujący triumf wielkiego artysty, który stwarza coś pięknego i w końcu jednak mu się udaje... Obiektywnie muszę przyznać, że Gadzijew na tę nagrodę zasłużył bardziej, ale to wspólne przeżywanie Sonaty z Soritą zapamiętam na długo.
A potem sięgnąłem po płytę i posłuchałem dwóch wykonań
Rubinsteina. To chyba jedyny utwór, który zamieszczono w tym moim zbiorze dwukrotnie, i nic dziwnego, bo 15 lat różnicy kazało mistrzowi całkiem inaczej podejść do rzeczy. Linków tym razem nie dam, bo znalazłem tylko do niektórych części. Spróbuję opisać.
Wersja z 1946 jest pełna gniewu. Może nadinterpretowuję, ale ostatecznie Rubinstein swoje przeżył w związku z wojną i ja nie słyszę w jego Marszu ani trochę tkliwości, żadnego takiego, że ktoś siada i się zamyśla. Nie, on jest twardy jak skała i nawet w elegii zagryza zęby i kości policzkowe mu drgają. A całość w ogóle jest ultraszybka - zresztą liczby mówią same za siebie, Scherzo trwa tam o prawie minutę krócej (!), niż w wykonaniu późniejszym, a i to nie należy do bardzo wolnych. Rubinstein tam pędzi i nie bierze jeńców, a gdyby nawet wziął, to nie chciałbym być tym jeńcem. Przez całe to wykonanie uderza w klawisze z impetem, jakby chciał krzesać z nich ogień (co też robi!).
Całkiem inaczej prezentuje się
wersja z 1961 - jest majestatyczna, wręcz Państwowa! Marsz tym razem jest w pełni sformalizowanym marszem, który można by sobie wyobrazić, że idzie podczas pogrzebu jakiegoś dostojnika albo króla, albo może (jak chcieli niektórzy), narodu...
W obu wersjach, jeżeli porównać je z tymi współczesnymi, uderza od samego początku, wyraźniejsze brzmienie prawej ręki. U Awdiejewej/ Cho/ tych tegorocznych, motyw melodyczny I części wydaje się stopniowo wyłaniać z dudniących basów i dopiero stopniowo nabiera wyrazistości.
Rubinstein od początku uderza te dźwięki bardzo jasno i pewnie, a basy pozostają tylko akompaniamentem. Tak jest poniekąd bardziej logicznie: grasz główny motyw tak, żeby było go dokładnie słychać. Ale te nowsze interpretacje urzekają mnie jakąś tajemniczością, podoba mi się to.
Na koniec -
Ivo Pogorelić, nie z Konkursu, ale z nagrania w Villa Contarini. Warto posłuchać (i obejrzeć - wnętrze niezwykle stylowe, podobnie jak fryzura Ivo
) w całości, ale zajmijmy się tu sonatą. To, co najbardziej przykuwa uwagę, to dźwięk: nie wiem, czy którekolwiek z wyżej wspomnianych pianistów gra dźwiękiem tak odróżniającym się od wszystkiego, co słyszeliśmy wcześniej. Przy czym Ivo nie jest z tych, co się lubują w pianissimo - on generalnie
łupie, a że łupać potrafi jak mało kto, jasnym, otwartym i bardzo silnym dźwiękiem (a także wygląda na takiego, co lubi sam siebie słuchać
), to łupie śmiało, ku satysfakcji zapewne swojej i na pewno słuchacza, bo brzmi to imponująco.
Skoro wspominałem o sposobie wprowadzania pierwszego tematu w Grave - Rubinstein robi to klasycznie i logicznie, ci współcześni według innego klucza, ale w jakimś sensie podobnie, natomiast tutaj jest to całkowicie inna bajka, krótkie urwane metaliczne dźwięki... jak na elektrycznym pianinie grane... trzeba posłuchać, bo wyjaśnić tego nie umiem.
O ile w subtelnościach dynamicznych Pogorelić się nie lubuje, o tyle w silnym kontrastowaniu tempa - jak najbardziej. Scherzo grane najwolniej ze wszystkich, a Marsz chyba najszybciej (żałobnikom nie zostawia się tu pola do wleczenia nogi za nogą, muszą się spiąć, żeby zdążyć za konduktem!). Nie jestem do końca przekonany, czemu te kontrasty służą, ale indywidualny rys jest silny. Ivo chyba szukał własnej drogi, bo słuchałem też jego Sonaty z Konkursu w 1980 i wtedy zajęła mu 20 minut, a w Villa Contarini - 27
(no dobra, grał tam repetycję w Grave - ale dlaczego Scherzo tak bardzo różni się czasem, to nie mogę się połapać, tam też są jakieś dodatkowe takty?).
Cóż, na półce czeka jeszcze Pollini, a na youtubie łatwo można znaleźć choćby Marthę Argerich czy Kissina. Ale może na razie wystarczy
Może teraz 10 polonezów fis-moll, hmm...