nieświadomi swoich poczynań
chcą mnie zagryźć na ulicznym widzeniu
a ja śmieję się w duchu
z bajek zasłyszanych od osób publicznych
władza to jedyna godna sprawa
władza to zwycięstwo i swędzenie palcówBardzo się cieszę, że wątek się ożywił, bo w zasadzie chciałem się tu wpisać wcześniej, jeszcze zanim znalazłem wideo z Torunia, tylko jakoś brakowało czasu. Teraz czas się znalazł, więc do rzeczy - chciałem napisać kilka słów o płycie "Wszyscy przeciwko wszystkim", która uważam za najlepsze wydawnictwo grupy Dezerter.
Trzeci polski album Dezertera poznałem lata temu, mając jakieś, bo ja wiem, 14-15 lat. Byłem do niego odpowiednio nastawiony: przeczytałem w Encyklopedii Polskiego Rocka, że to taka ach, czadowa, mocarna płyta, jedna z najlepszych w ich dyskografii, posłuchałem, zrobiła na mnie wielkie wrażenie i dużo słuchałem. Później jakoś mniej słuchałem punk rocka w ogóle. Po przerwie w intensywnym słuchaniu, wróciłem do tego albumu z zupełnie inną wiedzą na temat muzyki - zarówno jeśli chodzi o historię punk rocka w ogóle, ale też (co miało okazać się istotne) wzbogacony o jakieś tam doświadczenia z graniem na instrumentach samemu. I okazało się, że "Wszyscy przeciwko wszystkim" robi na mnie jeszcze większe wrażenie niż przed laty.
Wydaje mi się, że muzycznie ten album jest ukoronowaniem pewnej ewolucji Dezertera, która trwała już wtedy od kilku lat. Pisałem o tym kilka stron temu, że był to zespół, który w latach 80 nie przegapił ani chwili, jaką mógł poświęcić na rozwój, z roku na rok, a może nawet z miesiąca na miesiąc grał coraz lepiej, coraz sprawniej, coraz ciekawiej. W końcu (gdzieś na wysokości słynnego Jarocina '84) była to bardzo dobra grupa punk rockowa. I wtedy coś w nich pękło. Kiedyś pytałem o ten moment w rozmowie w cztery oczy z Robalem i on powiedział mniej więcej tak:
w połowie lat 80 nie byliśmy już tacy pionierscy, już tych grup punkowych w Polsce było sporo, więc zaczęliśmy myśleć...jak tu zrobić coś dziwnego, nietypowego, ciekawego. Nagle grupa zaczęła jak z rękawa sypać piosenkami, które nie do końca mieszczą się w ortodoksyjno-punkowym klimacie: pojawiła się "Kolaboracja" z tym długim wstępem, klangorem basu, pojawiła się "Polska złota młodzież" z kakofonią w intrze i funkiem w loutrze, pojawiła się pokręcona "Uległość" i dostojnie krączące "Nie ma nas", szaleńczo zapętlony "Mój kraj" itd. itp. Coś się działo, był w tej grupie jakiś ferment - w czym zapewne pomogło dołączenie do składu ZNAKOMITEGO (o czym na forum Armii chyba nie muszę pisać) basisty Pawła Piotrowskiego.
Ta ewolucja jest nieco zamglona na płytach. Wiadomo jak było - zespół przy pierwszych dwóch polskich albumach musiał nosić materiał do cenzury, w związku z tym domyślam się, że utwory dobierane były pod tym kątem, a na płytach nowe rzeczy (z lat 85-87), sąsiadują ze starszym, wczesnym materiałem (83-84). Szczególnie widoczne jest to na drugiej Kolaboracji, gdzie na dodatek oni chcieli chyba pójść w trochę innym kierunku, trochę się złagodzić, spróbować zrobić
punkowy torcik wedlowski, stąd te spokojne instrumentale czy numer "Jesteśmy tacy sami". Tym niemniej - sam numer Piotrowskiego "Dopiero tuż nad ziemią" z tamtego albumu pokazuje, że coś ciekawego wtedy w Dezerterze się wtedy działo. I na trzeciej płycie wybuchło to ze zdwojoną siłą.
Przy "Wszyscy przeciwko wszystkim" problemów z cenzurą już nie było. W związku z tym - jest to pierwsza płyta Dezertera, na której, jeśli się nie mylę, większość materiału muzycznego pochodzi z podobnego okresu, powstała w jednym miejscu i czasie. Tzn. mogę się w tym mylić, bo pamiętam, że niektóre teksty Grabowskiego są starsze, ale jako fan bootlegów, wiem, że większość z tych numerów, pojawia się najwcześniej na nagraniu z gigu z Lyonu w 1989 roku, gdzie przed francuską publicznością, Dezerter ochoczo testował swoje nowe asy w repertuarze. Mamy tu dwa wyjątki - "Jutro" i "Pałac" czyli dwa utwory z połowy lat 80 (epoka późnego Skandala). Odwrotna sytuacja niż na starszych płytach, tam odkopywali starsze numery, bo przeszły przez cenzurę, tutaj odkopali te, których wcześniej nie mogli nagrać. Inna sprawa, że te dwa historyczne rodzynki bardzo pasują do nowego repertuaru. Osobiście przez lata nie zdawałem sobie sprawy z tego, że one są starsze, bo tak dobrze współgrały mi z resztą.
A jak gra Dezerter w 1990 roku? No właśnie, tak jak pisałem, przez te 9 lat, oni zdążyli nauczyć się bardzo dobrze grać - szczególnie Robal i Pablo byli znakomitymi muzykami. I następuje tu ciekawa sytuacja - te wszystkie umiejętności, całą sprawność techniczną, szybkie śmiganie po gryfie i ogar harmoniczny nie są wykorzystane, żeby popisywać się, kombinować z bardziej technicznym graniem, robić jakiś punkowy prog rock (na to przyjdzie czas w 1992!). Ni chuja - oni wykorzystują to wszystko, żeby być jak najbardziej dzicy, intensywni i nieprzewidywalni. Cała płyta to niesamowity kalejdoskop wyskakujących riffów, dziwnych solówek, wyginających się basów, frenetycznego wymiatania, dziwnych akordów, kakofonii, start-stopów sekcji rytmicznej i ciężkich schiz. Ta muzyka brzmi jakby była pernamentnie na skraju absolutnego rozpierdolu, gdzie zaraz wszyscy się posypią i zaczną grać jakieś hardcore punkowe "Trout Mask Replica", albo w ogóle podpalą instrumenty. Ale jednak Dezerter trzyma to wszystko w ryzach i każdy ich najdziwniejszy pomysł jest perfekcyjnie wyegzekwowany i działa. A przy tym jest w tym sporo lekkości - nie w sensie ciężaru gatunkowego, bo wiadomo, że to jest baaaardzo ciężka emocjonalnie i gatunkowo płyta, ale tego, że gra się im jak z płatka, że ten zespół nie brzmi w tym jakoś ociążale i topornie - wręcz przeciwnie, oni w tych wszystkich pomysłach wręcz fruną, iskry im się sypią z gryfów.
Słychać tę lekkość właściwie od samego początku. "Czy wierzysz?" i "Sen" rozpoczynają te płytę z podobnym impetem jak "Kochaj mnie" i "Przebłysk" Legendę - tj. bez żadnych niedopowiedzeń, po prostu od razu wpadamy w ten świat, a zespół grzeje na wszystkich cylindrach, a na dodatek drugi utwór jeszcze bardziej podkręca tempo i wskaźnik intensywności. "Czy wierzysz" to skądinąd znakomity opener - jednocześnie ostra i hitowa, znakomicie napisana i poukładana (zwrotka, refren, solówka Robala) piosenka, która ma i chwytliwą melodię, ale też mocne ślady owej dziwności i schizy, o której pisałem wyżej.
Mam na tej płycie jeszcze kilka faworytów. "Nie jestem przeciw" i "Jutro" reprezentują część upiorną. Ten pierwszy to chory walczyk, gdzie wszystko jest podkręcone na 11 - grzeją ten złamany, pęknięty rytm jak w amoku, aż ostatecznie dochodzi do finałowego meltdownu Robala, po którym co ciekawe, zespół nie kończy, tylko jeszcze przez chwilę gra to w jakiejś niemalże dubowej formie...O "Jutro" nie umiem nawet napisać, bo ten turpistyczny, brzydki, intensywny utwór, to zawsze było dla mnie serce i centrum TAMTEGO Dezertera i trudno to ubrac w słowa - powiem tylko, że tak czysto muzycznie, na chłodno rzecz analizując, niewiele zespołów umiałoby wymyślić i zagrać tak karkołomnie kakafoniczną kompozycję.
Zawsze łączyłem "Wiatroaeroterapię" i "A wieczorami...". Dwie kompozycje Piotrowskiego (jedna do wiersza Bursy, druga do własnego tekstu!), obie bardzo ciekawe - zapadająca w pamięć sekcja rytmiczna (widać, że basista komponował) i Robal, który odlatuje całkowicie - testuje wszystkie najbardziej odważne pomysły gitarowe, nie krępuje się z interpretacjami wokalnymi...Znowu - kto inny by wymyślił takie utwory?
Wspomnieć muszę o tekstach. To nie jest przypadek, że ten płycie znalazł się Bursa. Grabowski szedł wtedy w bardzo ciekawym kierunku. Ciekawe, że mimo, że to 1990 rok, odniesienia do ówczesnej lokalnej, polskiej sytuacji są jednak mniej wybijające się niż mogłoby teoretycznie być (wyjątkiem jest "Chrystus na defiladzie", zresztą, jeśli się nie mylę, dość pionierski, zarówno w dostrzeżeniu problemu, jak i w jego opisaniu, bo chyba podobne numery pojawiły się w Polsce jednak trochę później, za wyjatkiem tekstów Kazika). Nie jest to zdecydowanie płyta oparta na jakichś konkretnych newsach, teksty (co czasem się Grabowskiemu zdarzało) nie wydaja się być odrobieniem pracy domowej, żeby napisać o tym czy o tamtym - jest to w większości absolutnie spójna, bad-tripowa wizja absolutnego piekła na ziemi, gdzie te wszystkie demonstracje uliczne, sfermentowana kupa gówna, autobusy pełne alkoholików, robactwo na dworcach i zaszczane kible, a gdzieś tam ponad wszystkim dzieląca władza, którą swędza palce, atakują jak migawki z jakiegoś paranoicznego newsroomu. Podoba mi się, że jest to konkretne, namacalne, walące po głowie - ale też są tu pewne niedopowiedzenia, wersy bardziej abstrakcyjne, zostawiające więcej przestrzeni, żeby może nie tyle to sobie przemyśleć, co w ogóle po swojemu sobie te rzeczy wyobrazić...A Robal, z taką barwą głosu, jaką ma, ale też z brakiem hamulców przed psychotycznymi interpretacjami jest idealnym medium dla takich tekstów.
No i finałowa "Apokalipsa wg. świętego mnie". Nic dziwnego, że dali to na koniec. Ma ten utwór w sobie coś takiego własnie - finałowego, końcowego, podsumowującego. I chyba jest najlepszym streszczeniem i domknięciem tego albumu. Bardzo wysokie miejsce w mojej ewentualnej topce zespołu Dezerter.
Wydaje mi się, że oni na tym albumie doszli do ściany. I stąd wzięła się "Blasfemia" - bardziej
techniczna w takim klasycznym znaczeniu, a wręcz progresywna, pokombinowana, ale w poukładany sposób, no i tez świetna, trochę skok w bok, a trochę jakby...próba znalezienia nowego pomysłu na ten zespół? Tak to widzę. A później odszedł Paweł Piotrowski i Dezerter jednak nie poszedł w tamtym kierunku, tak jakby się zresetował, przerwał pewne ścieżki w swojej ewolucji i zaczął od nowa. Tylko, że dla mnie, to już rzadko było to