Crazy pisze:
W barze mlecznym z zasady nie biorę ziemniaków, bo chyba nigdy mi jeszcze nie smakowały, zawsze wydawały mi się wodniste.
Chodzi o ziemniaki z wody, czy tluczone? Mnie tluczone wydaja sie byc zawsze suche, ewidetnie lezace zbyt dlugo. Tych z wody wygladajacych tak samo rozmiarowo nigdy nie kupuje, bo to pseudoziemniaki z paczki i jesli sa wodniste, to mozliwe ze ktos nie odsaczyl wody z paczki, a podaje je nie w wodzie.
Crazy pisze:
w barze najczęściej jadałem: zupy, naleśniki, omlety i takie tam. Dodatki zatem zbędne. Ale w ostatnich latach, to może w sumie najchętniej biorę właśnie zestaw pt. kasza + szpinak + surówki (albo inna marchewka z groszkiem).
Czestochowa jest miastem Kebabow i "Obiadow domowych". Z tymi kebabami, to moze mi sie wydawac, bo w prawdzie w kazdym wiekszym miescie w Polsce widze wykwit lokali o nazwie "Kebab King", ale obiady domowe trzymaja sie u nas calkiem niezle. Byl sobie taki bar, do ktorego chodzilam w latach 2008-2011 i nazywal sie "u Matuli". Lokal dosc maly, ale kazdy raczej zjadal i wychodzil, a jak ktos czekal na stolik to jedzacy przy stole przyspieszal, by ktos inny mogl usiasc. Moje ulubione zupy, to szczawiowa - szczegolnie z jajkiem, rownajaca sie tylko z ta mojej babci lub mamy. W Usa w polskich przybytkach moga ta swoja szczawiowa wylac co najwyzej do kaluzy na tylach sklepu, ale zaraz napisze czym "niszcza" zupy. Potem byla ogorkowa i kalafiorowa. I ta trojca to jest chyba trojca moich ulubionych polskich zup, ktore jadam i sobie gotuje w domu (szczawiowa rzadziej, bo ciezko dostac szczaw). Lubie tez jarzynowa i pieczarkowa, a koperkowej nie jadlam od lat i w sumie mi sie znudzila. Czesto tez zamawialam nalesniki ze szpinakiem i cokolwiek obiadowego z pieczarkami. Bylo mega tanio i mieli duzy ruch, wiec czesto okolo 14-15 juz czegos nie mieli, a zamykali o 18.
Do stolowek szkolnych nigdy z bratem nie chodzilismy, ale jak brat byl uczniem gastronomika, to przynosil dobre zupy i nie tylko przynajmniej raz w tygodniu.
Crazy pisze:
Bary mleczne w Nowym Jorku?!
No, wlasnie nie wiem czy to jeszcze bary mleczne, czy polskie stolowki, ale generalnie czas sie tam zatrzymal tak samo jak w wielu starych nowojorskich mieszkaniach (wykladzina-gumolit, ruski dywan, obrazy od czapy, ceraty).
Mysle, ze takie pelnoprawne miejsca, w ktorych idziesz i zamawiasz polski obiad po czym siadasz do stolika sa tylko dwa. Reszta to sa polskie sklepy, ktore wykorzystuja powierzchnie sklepu na maksa i sprzedaja wszystko co sie da plus maja wydzielony koniec sklepu na polskie jedzenie wystawione na podgrzewanych bemarach. Nawet niektore piekarnie tak robia, ze mozesz kupic chleb, a po drugiej stronie obiad na wynos.
Jak przyjechalam do USA (2012) to byl poczatek masowej wyprowadzki Polakow z Greenpointu (wysokie czynsze i naplyw hipsterow) i polskie lokale zaczynaly sie zamykac. Np. w 2013 zniknal sklep Wedla i przynajmniej trzy jadlodajnie/stolowki z bialymi serwetkami na stolach.
Pyza to lokal, w ktorym siedza glownie faceci "po robocie" i duzo starszych panow na emeryturze. Miejsce jest bardzo ciemne, jakby oszczedzali swiatlo, pani bardzo niemila, jedzenie dobre i duze porcje, ale kupowalam tam (glownie na wynos), gdy akurat bylam na Greenpoincie i bylam bardzo glodna myslac co moge kupic, by ten wielki glod zwalczyc. Wynika to troche z cen, bo sa odrobine nizsze, ale nie na tyle by wygraly z wizja obiadu u konkurencji, szczegolnie gdy ide z kims z zamiarem jedzenia w lokalu.
Jest tez stolowka w polskim kosciele, ktora trudno zauwazyc z ulicy i trzeba po prostu o niej wiedziec od ludzi, ale jest bardzo tanio, duze porcje i jadalam tam bardzo dobre placki, a niestety te w Pyzie sa zbyt tluste i kilka razy bylo mi po nich niedobrze. Tam tez jest tak staromodnie, krzesla i bordowe obrusy, ale panie bardzo mile i nie jest tak ciemno jak w Pyzie. Plus w Pyzie zawsze bedzie siedzial jakis pan, co poczuje potrzebe gloszenia wywodow na caly lokal mlaszczac z jedzeniem w buzi.
Na koniec kwestia jedzenia z bemarow, to uwazam, ze troche przesadzaja z cenami, bo spokojnie moznaby za to kupic pelnoprawny obiad w restauracji, a tutaj jednak mowimy o jedzeniu, ktore lezy na bemarze, jest na wage lub ma odgorna cene i kupujesz je na wynos. Najwiekszy target, to oczywiscie faceci mieszkajacy samotnie, wracajacy z roboty. Jest tutaj nadal sporo samotnych ludzi, ktorzy zostawiaja rodziny na nascie lat w Polsce i zarabiaja na lepszy byt z zamiarem "zjechania" do Polski, ale niektorym schodzi na tym 15-20 lat.
Przybytki z bemarami sa spoko jesli chodzi o zupy. Mam jeden niedaleko od domu, wiec wtedy kupuje, bo doniose jeszcze cieple. Kupie tez nalesniki ze szpinakiem, krokiety, czasem pierogi, kotlet z kury, ale to wszystko zalezy od sytuacji. Jesli widze, ze jest ruch i w malym sklepie kolejka sie zakreca, a panie z kuchni donosza jedzenie, to jestem na tak. Sa natomiast takie lokale, gdzie widac, ze to jedzenie po prostu lezy na tym bemarze i w sumie nie wiadomo ile czasu.
Co do "niszczenia" zup, to nie wiem jaki jest tego powod, bo dostep do smietan typu 12/18 procent do zabielania zup jest dosc prosty, ale ja czesto w zupach czuje ewidentne uzywanie "heavy cream" i taka ciezka smietana moim zdaniem niszczy smak takiej zupy, nie wspomne, ze to siedzi na zaladku. Podejrzewam, ze kupno ciezkiej smietany wychodzi taniej, a 12/18 sa sprowadzane z Polski.
A na koniec powiem, ze moim zdaniem Amerykanie maja w dupie zupy i ich "chicken soup" to nawet kolo rosolu nie stalo i nawet w wielkich kuchniach jest to robione po macoszemu, na bulionie instant w godzine.
Potem jest jakis szmelc pod tytulem "split pea soup" i spotkalam sie z wersjami wodnistymi i z kremowymi, to nic specjalnego. Taka biedna zupa jarzynowa bez polowy jarzyn.
Krem z pieczarek i brokul tez istnieje, ale oczywiscie podlewany nieszczesna ciezka smietana, ze taka dwudniowa zupa sie zawiesza na lyzce. Do tego kwestia soli. W masowych kuchniach czesto uwazaja, ze sol i pieprz sluzy do uzywania do bezposrednej porcji na talerzu, a nie w czasie gotowania.
Lubie Clam Chowder (BARDZO) - w Maine jadlam non stop i meksykanska z kukurydza.
Nie uznaje wrzucania krakersow do zupy, a najgorszym daniem kuchni amerykanskiej moim zdaniem jest Chicken Pot Pie. To nawet dobrze nie wyglada. Polaczenie mdlego kurczaka, marchewki, groszku i maczanie ciasta w dziwnej zawiesinie - mdli mnie na sama mysl i ciezko stwierdzic jaka funkcje ma to danie, bo niektorzy skupiaja sie na zawiesinie, inni daja wiecej kurczaka i warzyw a jeszcze inni podaja to w tym ciescie, cos jak zurek w chlebie na weselu.