...nie powiem, że nie myślałem też o Warszawie, ale był piątek, i Warszawy nie lubię, więc łatwiej mi było zrezygnować, zwłaszcza, że na drugi dzień zespół gra niedaleko (144km) i to na jakiejś egzotycznej wsi, a więc klimat mi bliższy, przyjdzie 14 osób plus Kazik i ja, da to piękną okrągłą sumę 17,5 więc git....podczas podróży dyskusja nad wyższością Deep Purple nad Nightwish, przesłuchujemy Machine Head i jakieś albumy o skomplikowanych tytułach z dorobku operowych metali... no nie zgadzamy się, więc musze przechylić szalę argumentem, że "zara synu wysadzę cię w jakimś Pacanowie, abyś miał czas na zrozumienie swojej pomyłki" - argument nie trafia, co mnie nie dziwi. Jedziemy. Podróż fajna. Dużo cierpienia w prawej stopie. Achilles ciągnie niczym Satriani na ostatniej płycie... nie daję rady, ale już dojeżdżamy...
Na wsi jest Biedra. Idziemy pokukać na płyty. Mam już kupić czerwony The Cure, ale się powstrzymuję myślą, że trwa kryzys lat 20-tych. Podjeżdżamy pod klub. Do koncertu ponad 2 godzinki. Wchodzimy zobaczyć wnętrzności. Jest jak przypuszczałem. Po prawej mała salka na jeden stół biesiadny przy którym lwia część zespołu i Kristofores. Przechodzimy zobaczyć resztę. Reszta jest jak z domku dla Barbie z serii Pills'n'Thrills.... schizo ściany na których majaczą jakieś głowy i mazie, dużo mazi kolorowej na ścianach, jest bar, trzy lub cztery stoliki.... jest też scena.... scenka.... yyyy.....sceneczka.... no jest k... to coś co ma być tym , ale na tej sceneczce jest jeszcze stolik przy którym dwie osoby pożywają pizzzze ("Skończą, to pewnie ktoś je kulturalnie usunie, aby Amadeusz mógł perkę ustawić" - mówię z niegasnącą nadzieją do Kazimierza.) No więc spacer! Idziemy w las. Wszystko wygląda nieźle. Osób będzie nie pełne 17,5...ale na pewno 10! Tak szacujemy. Tu nie ma skąd przyjść, no chyba, że z tych lasów jacyś załogańci, do których nie doszedł jeszcze głos o zawartej kapitulacji (NO CO!!!!???? ZAWARLIŚCIE HAŃBIĄCĄ KAPITULACJĘ?????!!!!!) Więc spędzimy miły wieczór z nic nie kapującą z tego co się dzieje na zewnątrz załogą grzybiarzy! SpoX.
Wracamy po godzinie. Wchodzimy (JASNY GWINT! NA SCENIE JESZCZE KTOŚ ŻRE CIASTO!!!!) ...k.a.t.a.s.t.r.o.f.a...
Stajemy obok Krzycha i bawimy się koszulką na którą mnie nie stać. Kristofores zagaja: - Widzieliście salę? - Widzieliśmy. Parka szamie. Nie zdążycie pousss... - tu głossss mnie wsysa się w ssszczenkę. - Świetna salka. Ten klub zajął kiedyś trzecie miejsce pośród klubów muzycznych w Polsce. (przecież wiem, czytałem, nie uwierzyłem)... i wtedy poczułem ciasnotę.... ciasność jakś stała się... nie wiadomo skąd.. rozglądam się a tu na około jacyś ludzie, rodziny, zgraja w koszulkach z Triodante... mamy kupują dzieciom, dzieci całują za to mamy... mężowie żonom, żony mężom.....SZOK!!!!! skąd oni tu???? - Scena jest za tymi drzwiami. - konkuduje Kristofores.
Drzwi.
Zalepione.
Są.
Za.
Mną.
Trzeba.
Zrobić.
Trzy.
Kroki.
Na.
Północ.
Zrobiłem.
Trzy.
Kroki.
Na.
Północ.
Jest dobrze.Jak w kapsule z antresolą.Potężny stół. Nagłośnieniowiec Armii. Scena. Hamburg. 67!
20 minut po 20 wychodzi starszy pan i zgają: Nie bierzemy dzisiaj jeńców!!!!
JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Ryczą mamy taty syny i córcie, dziadkowie i babcie. Widownia pęka w szffach.
Rozpędzamy się niespodziewanie. Zjawy i ludzie! WSzystko brzmi bardzo dobrze. Świetnie nagłośniony bas. Wokal. Perka i waltornia. Troszeczkę brakuje mi gitar.Ale szybko o tym zapominam. Bo pociąg pędzi dalej. Pociąg z którego można wyskakiwać i wskakiwać na powrót. Jedyna taka ZESPÓŁ!!!! Sodoma i Gomora!!!! AAAAAAAA co za ruch sceniczny. Godzilla. Piękny set z Legendy. Którego czas się nie ima. Mola ani rdzy też nie spostrzegam. Mój ukochany zespół. Pod sceną po lewej oddział geriatryczny. Panowie i panie tak przed 70 tką... z dłońmi zaciśniętymi w pięść... wchytają ducha... łapią... Poza prawem.... nie puszczają....
...cóż...
dla mnie to było to... ja to muszę.... potrzeba mi to... nic nie poradzę i nie chcę!