O, fajnie - dyskusja!
Najpierw temat jakości naszej gry. Oczywiście, gdyby nasi nie zagrali meczu na bardzo wysokim poziomie (to był jeden z lepszych meczów reprezentacji, jakie pamiętam na MŚ), to tego meczu by nie wygrali. Gdyby nie zagrali na bardzo wysokim poziomie, to nie byłby kapitalny mecz, tylko mecz bez historii. To wszystko było dla mnie tak oczywiste, że aż o tym nie napisałem
A to też dlatego, że przy okazji takich imprez żyję siatkówką i staram się analizować, na swoją miarę, dlaczego wynik był taki, a nie inny.
Siatkówka jest taką grą, że trudno jest drużynie grającej słabiej, wygrać z drużyną potrafiącą grać lepiej, wyższość prędzej czy później zwykle daje znać o sobie. Wczoraj stało się tak, że drużyna faworyzowana, z większym potencjałem, który przez bardzo długi czas w 100% był widoczny na boisku, przegrała. Pippin pisał, że w połowie trzeciego seta był pewien, że to tyle, a jakoś nie pisał, że w połowie pierwszego był pewien, że mamy finał
Nie chcę wchodzić w skórę Pippina, może i był pewien, ale to właśnie dominacja Amerykanów wydawała się przytłaczająca, a nie nasza w pierwszym secie. Tyle tylko, że nie byli w stanie utrzymać tej gry przez cały mecz, a wtedy, gdy nie grali kosmicznie, nasi potrafili być od nich lepsi (co akurat napisałem już w nocy). A nie byli w stanie tej gry trzymać, w moim przekonaniu właśnie dlatego, że nie poradzili sobie z presją gry przeciwko rywalowi, z którym w teorii nie mają prawa przegrać. Doskonale pamiętam, jak cztery lata temu w analogicznej sytuacji nasi zagrali bardzo nerwowy mecz z Niemcami. My byliśmy rywalem o klasę lepszym, niż wtedy Niemcy, więc skończyło się to dla faworytów gorzej.
arasek pisze:
Nasza drużyna przezentuje przede wszytskim niesamowity mental - wydaje się, że żadna pechowa piłka, dwa asy przeciwnika, kilka nadziań sie na blok pod rząd, nie jest w stanie ich złamać.
A to z kolei wydaje mi się drugą stroną tego samego medalu (oby złotego). Oni weszli na boisko wiedząc, że plan (wcale nie minimalistyczny), jakim była szóstka, wypełnili już dawno, od tego czasu zrobili już więcej i teraz mogą tylko sprawiać kolejne niespodzianki, a jak nie sprawią, to nikt nie będzie miał pretensji, oni do siebie też nie. Ten amerykański walec, który ich niszczył przez 2 sety, przyjęli więc ze spokojem, a kiedy pojawiła się okazja, żeby grać, to siedli na rywalu ze zdwojoną agresją. Amerykanie nie mogli ich złamać, bo nie było czego łamać
Crazy pisze:
Bogus pisze, że "samotnie genialny Kurek"
No nie, przepraszam bardzo, ale ja napisałem, że Kurek właściwie samotnie prowadził nam grę w ataku. Takie są fakty - jeśli dobrze pamiętam, przez Kurka przeszły 53 ataki, Kubiak miał 25, reszta to już jakieś skrawki. Oczywiście, do pewnego stopnia taka rola atakującego, im większe problemy z przyjęciem, tym większa. Niemniej, przy tak niezbalansowanym ataku, wygrać mecz na takim poziomie, jest czymś niesamowitym i wymaga od tej osoby dnia konia.
pablak pisze:
a nam w pierwszym to nie wchodziło wszystko?
Oni mieli w tym meczu swoje genialności, ale my też.
Tak, przez trochę ponad pół seta wychodziło nam wszystko. Oczywiście, mieliśmy swoje atuty. Zagrywką nie robiliśmy Amerykanom krzywdy regularnie, większość przyjmowali w punkt, ale punktów bezpośrednio z zagrywki zdobytych, mieliśmy tyle, co oni. Bardzo dobrze zagraliśmy w bloku, tu Christenson może mieć do siebie pretensji, bo mimo dobrego przyjęcia, bardzo dobrze ich czytaliśmy. Sporo bloków punktowych i, zwłaszcza pod koniec meczu, dużo wybloków, niestety nie bardzo przynoszących efekt punktowy, ale psychologiczny pewnie jak najbardziej. O Kurku w ataku już pisałem. Kubiak, jak to Kubiak - czasem wygra piłkę, której wygrać nie miał prawa, a czasem bez sensu ściągnie piłkę na potrójnym bloku, dostając ją z powrotem pod nogi, ale niewątpliwie jakimś wsparciem dla Kurka był. I, co bardzo ważne, mieliśmy zdolność do tego, by te wszystkie atuty wykorzystywać seriami, co na przeciwnika działało niszcząco.
Rzecz druga, czyli odpuszczanie meczów.
pablak pisze:
Dla mnie z Włochami to nie było odpuszczenie meczu a okazja do dłuższego pogrania na maksa przez rezerwowych.
Ojej, no można to różnie nazywać, w zależności, czy to nasi, czy nie nasi, ale fakt jest faktem, że Heynen podjął absolutnie racjonalną decyzję, że trzeba oszczędzać pierwszy skład, dać pograć rezerwowym, bo ten mecz jest już bez znaczenia. Wcześniej taką samą decyzję podjął przed meczem z Francją, rzucając całe siły na Serbię dzień później. I taką samą decyzję podjął sztab amerykański. Całkiem możliwe, że woleli grać z nami, ale sądzę, że gdyby do tego było potrzebne zwycięstwo z Brazylią, to zagraliby tak samo. Wcześniej Serbowie - oni nawet nie podłożyli a priori, wyszli na mecz pierwszym składem, ale na tym poziomie (przy dobrze grającym przeciwniku) nie da się wygrać bez zaangażowania. I tyle, dla mnie to wszystko są sensowne posunięcia dla dobra drużyny. Celem jest zwycięstwo, a nie robienie zawsze i wszędzie dobrego wrażenia.
panek pisze:
Tu trzeba przyznać, że najwyraźniej organizatorzy okazali się przeciwnikiem Amerykanów, którzy pewnie o b i e k t y w n i e są najlepsi, ale ich trener wie, że w takim układzie nie wytrzymaliby wydajnościowo. No, w uczciwych warunkach pokazaliby hoho, ale to organizatorów cyrk i ich małpy.
Tu już nawet nie chodzi o Amerykanów, my z resztą mieliśmy gorszą od nich sytuację, bo i przedwczoraj musieliśmy wyjść na mecz w pełnym gazem, a jednak okazaliśmy się mocniejsi. Bardziej tu chodzi o to, że to zabijanie gry - w tej fazie powinny zostać najlepsze drużyny, grające między sobą świetne mecze o wszystko, a muszą się zastanawiać, kiedy odpocząć. To jest bez sensu.