UWAGA! BĘDĄ SPOILERY!
Obejrzałem "Pokot" i mam kilka luźnych myśli:
01. Nie jestem znawcą kina, rzadko umiem jakoś dokładnie opisać swoje uczucie. Za każdym razem, kiedy gadam o kinie z kimś, kto totalnie się na tym zna, i ta osoba zgodzi się ze mną w czymś, to czuję się jakbym właśnie wygrał na loterii
W każdym razie, spróbuję opisać, to co mi przeszkadza: w wielu polskich filmach przeszkadza mi jakaś taka..hm, stockowość, generyczność. Ona tkwi w jakichś ujęciach (ot, jakaś trwająca dwie sekundy scenka, jak bohaterka jedzie samochodem i jest zbliżenie na liść, która opada - tak na zasadzie
a, to jest ładne, dajmy to - niby zupełna pierdółka, ale mnie zirytowała
), w muzyce, często też w samym scenariuszu (o, jest młody facio i młoda dziewczyna - oczywiście do końca filmu MUSZĄ być razem) , w dialogach. No i w "Pokocie" też mi to jakoś czasem przeszkadzało, uwierało - ale też nie zawsze wiem w czym tkwi rzecz, hm, może plotę pierdoły? Kończąc ten luźny wątek: lubię takiego Smarzowskiego, bo jego filmy realizacyjnie (ten osławiony montaż czy ujęcia z komórki) mnie czasem uwierają, a wręcz
wkurwiają, ale jednak to sprawia, że tej generyczności w nich nie odczuwam!
02. W wywiadzie z Agnieszką Holland dziennikarka "Gazety Wyborczej" Małgorzata Steciak powiedziała, że czuła pewien dyskomfort, bo bohaterka robi złe rzeczy, zabija ludzi, a ona oglądając film się z nią utożsamiała. Odpowiedź reżyserki mnie rozczarowała, bo powiedziała ona jakieś banały, że no, czasem tak w filmach bywa i nie można ich kręcić tylko z pozycji moralizatorskiej. Mam jednak poczucie, że w filmie za mało została podkreślona ta moralna dwuznaczność. No bo owszem - bohaterka zabija, ale każda jej ofiara jest przedstawiona jak najgorszy cham, bandzior, zwyrol i w ogóle kawał chuja. I tyle. A gdyby uchylić trochę drzwi dla jakiejś dwuznaczności? Gdyby np. Andrzej Grabowski w rozmowie (po dużej ilości wypitej wódeczki - znakomita okazja) z główną bohaterką, jakoś zaskakująco się otworzył i powiedział coś by sprawiło, że ona by się zawahała "co ja właściwie robię...?". A gdyby okazało się, że w pożarze kościoła ucierpiało przypadkiem jakieś dziecko, a miejscowy policjant, tak prywatnie, jest np. wspaniałym ojcem? Nie ma czegoś takiego - ta cała miejscowa menażeria ze związku myśliwych to po prostu najgorsza zgraja, bez pozytywnych cech, przedstawiona skrajnie emocjonalnie, tak, że kiedy ginęli, to i tak pewnie większość widzów myślała "no i ma za swoje", bo wiedzieliśmy wcześniej masę scen, przy których co wrażliwsi widzowie byli pewnie po prostu na nich wkurwieni. W latach 70/80, kiedy Agnieszka Holland robiła kino moralnego niepokoju, jego twórcom zarzucano (m.in. super krytyczka Maria Kornatowska o tym pisała), że robią taki odwrócony socrealizm ze schematycznymi postaciami. A Holland potrafiła wtedy to ominąć - w takich "Aktorach Prowincjonalnych" np. mogliśmy jednocześnie współczuć bohaterowi, że jakiś reżyser - karierowicz z Warszawki traktuje go jak kretyna, ale z drugiej strony można było przypuszczać, że ten sam główny bohater to tak naprawdę beznadziejny aktor, a i kawał chama w życiu prywatnym. Albo "Kobieta samotna" - w czasach karnawału Solidarności zrobić film o kobiecie, której potrzeby ignoruje i opozycja, i partia rządząca, to jednak też jakieś tam łamanie schematu. A dzisiaj, po prawie 40 latach od tych filmów, ten schemat jednak jest wyraźny. Miejsce na pytanie "czy bohaterka postępuje dobrze?" jest dopiero po wyjściu z kina i nie jestem pewien czy u każdego ono się pojawi. Tym bardziej, że zakończenie jest zdecydowanie zbyt idylliczne - nie wiem czy nie najlepiej byłoby, gdyby ono pozostało otwarte i każdy by musiał na własne potrzeby zdecydować samemu czy ona uciekła czy nie...
03. Nie chcę odnosić się jakoś szerzej do poglądów politycznych Agnieszki Holland, ale chyba wszyscy je znamy i przypomniały mi się, kiedy oglądałem pierwsza połowę filmu. Mamy tam dwie rzeczy, które przez lata były i są w Polsce problemami społecznymi: jedno to niezadowolenie z pracy policji i jej nieskuteczności (tym bardziej irytujące, że dwie sceny później na komisariat wbija miejscowy szycha i absolutnie jest panem na tym terenie), dwa to scena, w której młoda podopieczna głównej bohaterki mówi, że ma powód, żeby pracować w lumpeksie dla miejscowego biznesmena-chuja, bo daje jej mieszkać w jakiejś beznadziejnie małej i słabo wyposażonej klitce na zapleczu (czyli drugi problem: ludzie, którzy imają się pracy na jakichś kompletnie nieludzkich warunkach, żeby jakoś z trudem powiązać koniec z końcem)... I pomyślałem sobie, że jednym z głównych problemów tego środowiska, które reprezentuje Agnieszka Holland, jest to, że oni kompletnie nie kumają, że jedną z przyczyn ich porażki we współczesnej polityce naszego kraju jest to, że ludzie użerali się, w mniejszym lub mniejszym stopniu, między innymi z takimi problemami, jakie są w tym filmie przedstawione (z tym, że problemy z policją dotykały nie tylko kwestii bezkarności kłusowników czy myśliwych łamiących prawo, ale wielu, wielu spraw, które dotykały ludzi) - a oni to kompletnie pomijali w swojej narracji. I zastanawia mnie: czy Agnieszka Holland, którą pozwolę sobie połączyć z tym środowiskiem, jakoś łączy te fakty, czy zauważa związek tych konkretnych problemów, jakie pokazała jak na dłoni, z tym, że ludzie głosują w wyborach na ludzi, których ona zapewne kompletnie nie szanuje jako polityków? Nie ma to żadnego mojego wpływu na ocenę filmu - raczej to taka luźna rozkmina.
Aha - scena, w której chłopak pracujący dla policji wyłącza światło w całym mieście i umożliwia ucieczkę bohaterce: