Niezły zestaw. Bardzo specjalistyczny! Nie znamy się, więc zapytam - czy tematyka wynika ze względów zawodowych, edukacyjnych... czy może czysta pasja (np. szykujesz się do Wielkiej gry
)?
[edit: he he, właśnie znalazłem, że dwa lata temu takie same pytanie zadał Ci antiwitek i odpowiedź Twą przeczytałem! Zatem już wiem
]
Tymczasem zanim moja Żona opublikuje swoje dziesiątki, ja muszę się bez bicia przyznać, że ten rok był dla mnie czytelniczo bardzo ubogi. Poprzednie dwa lata to było wysokie kilkanaście do dwudziestu przeczytanych książek, w tym roku nie dobijam do dziesiątki, jeżeli chodzi o rzeczy przeczytane w całości. Owszem, jestem zadowolony z rzeczy nowopoznanych, jak i powtórzonych, ale jest tego po prostu bardzo mało, mogę więc o każdej napisać słów kilka.
Zacznę od niewypałów. Były one dość spektakularne, bo na forum te książki cieszą się estymą, pewnie zasłużoną.
Miłość w czasach zarazy Marqueza. Podszedłem do tego z pewnym entuzjazmem, niestety po wielu dniach czy tygodniach z wielkim znużeniem dobiłem do strony setnej i postanowiłem nie kontynuować eksperymentu. Nie umiem powiedzieć dlaczego, ale śmiertelnie znudziła mnie ta książka.
Traktat o łuskaniu fasoli Myśliwskiego. To podoba(ło) mi się znacznie bardziej i nie wykluczam, że chętnie powrócę. A może zaatakuję Myśliwskiego od innej strony? Tutaj do strony setnej dobiłem o wiele szybciej niż u Marqueza, i o wiele częściej czułem zainteresowanie. Ale jednak coś mnie też muliło i czułem, że to nie czas.
12 srok za ogon Stanisława Łubieńskiego. Bardzo polecane mi przez elseę i inni na forum też chwalili. Humanista piszący o przyrodzie - właściwie w sam raz dla mnie. Na początku szło mi całkiem słabo; potem odłożyłem na trochę, by po jakimś czasie powrócić do czytania w metrze metodą na chybił trafił - o wiele lepiej zadziałało, właściwie podobały mi się wszystkie fragmenty, na jakie trafiałem. Ale całości nie przeczytałem, nie wiem za bardzo, ile mi zostało.
Zgiełk czasu Mandelsztama. Wylosowałem z półki (seria Nike, z której świetne losowania się zdarzały), ale głównym efektem było to, że na wiele dni frazą dnia stało się "skąd mają wiedzieć w syberyjskich borach, że to życie to tylk taka metafora...". Piosenka Kaczmarskiego podobała mi się znacznie bardziej, niż ten krótki skądinąd zbiorek, który zostawiłem odłogiem po przeczytaniu może jednej czwartej.
Co zaś się udało (metodą zeszłoroczną - pięciogwiazdkowce wytłuszczam):
Erskine Caldwell - God's Little Acre - już w styczniu napisałem:
Cytat:
Już w tej chwili jest to bardzo poważny kandydat do miana mojej książki roku i cokolwiek będę dalej czytał, będzie miało ciężkie zadanie, żeby dorównać czemuś tak świetnemu
czy się udało, przekonamy się za momencik
Jerofiejew - Moskwa-Pietuszki - niewątpliwie jedna z najbardziej bezkompromisowych i hardkorowych książek ever... nie wiem, czy mi się
podobała, ale trudno mi dać inną ocenę.
Henning Mankell - Comedia infantil
Henning Mankell - Wspomnienia brudnego anioła - obie książki bardzo mi się podobały! Tu z kolei nie bardzo mi wchodzi pięć gwiazdek, ale w obu przypadkach zarówno świetnie się to czyta, jak i dużo daje do myślenia. Żadna z nich nie jest w żadnym stopniu kryminałem, obie dotyczą kolonialnej lub postkolonialnej rzeczywistości Afryki, temat, który mi zgrzyta w duszy jak mało który. Są to jednocześnie książki pozbawione jednoznacznych ocen i moralizatorstwa. Po prostu mówią, jak jest...
Cherezińska - Niewidzialna korona - na pewno słabsze od Korony śniegu i krwi, ale bardzo dobrze będę wspominał i tak.
Tomasz Budzyński - Miłość - bardzo piękne.
Richard Flanagan - The Narrow Road to the Deep North - pisałem o tym
tui ostatnia pozycja tegoroczna, przeczytana wczoraj i dziś: Piotr Narwaniec - Dolina Białej Wody. Ma ta rzecz swoje zalety, jak i swoje wady... Najlepsze jednak, że została ponoć wydana, jak głosi okładka, w 2017
i jedno powtórzenie, ale jakie:
Tatuś Muminka i morze, po przeczytaniu którego podzieliłem się tu refleksją, że może jest to w ogóle najlepsza książka, jaką czytałem.
Co zostaje więc książką roku? Chciałbym na pewno dać coś nowego, bo powtórzenie to powtórzenie, mógłbym sobie przeczytać znowu Winnetou i pozamiatane
Wybór trudny, na pewno pomiędzy tymi dwoma, co przeczytałem po angielsku. Ten Flanagan, jak pisałem w recenzji, to powieść kompletna, bardzo bogata, barokowa, czytałem ją zresztą bardzo długo. Z kolei Caldwell to podobnie, jak moje najlepsze lektury z ubiegłego roku (McCullers, Faulkner, Steinbeck), wzorcowa pozycja z klasyki amerykańskiej prozy: krótko, dosadnie i na temat. Jednak owo "Poletko pana Boga" nieco bardziej przekonuje mnie początkiem niż końcem, idzie potem nie do końca w tym kierunku, który najbardziej by mnie interesował, i po kilku miesiącach wydaje się, że historia o australijskich jeńcach wojennych budujących straszliwą Kolej Śmierci w Birmie tkwi we mnie bardziej, więc książką roku zostaje:
Richard Flanagan - The Narrow Road to the Deep NorthAle w tym roku mimo małej ilości tytułów, był to najbardziej niejednoznaczny wybór.
Myślę, że może o czymś zapomniałem?... Nie do wiary, żebym nie przeczytał nic niemal z literatury górskiej i podróżniczej, choć niczego nie mogę sobie przypomnieć. Żadnej fantastyki?...
EDIT: A JEDNAK! Od razu złapałem za rogi istotne zapomnienie: książka, którą dostałem na 40 urodziny, książka niemal równie bezkompromisowa, co Moskwa-Pietuszki
EDIT 2: I jeszcze - Bernardette McDonald "Ucieczka na szczyt"