Cytat:
Najpierw pociągnę trochę nitkę warszawachmuryeufemia
No więc ciągnę.
Po pierwsze zespół, od którego zaczął się ten wątek, wydał nową EP-kę, zatytułowaną "Czyściec". No i jest to rzecz trudna do zgryzienia. Cztery numery - minimalistyczny, dronujący długi utwór na gitarę i wokal, przerywnik z różnymi dziwnymi instrumentami klawiszowymi, ostry noise rockowy wpierdol, który przechodzi w no wave'ową nawałnicę i na koniec - chyba najbardziej dopracowany, przemyślany i logicznie rozwijający się utwór tego zespołu, "W Marcepanie" (
tutaj wersja live z 2015 - obczajcie perkusistę, najlepszego jazzmana wśród noise rockowców_ Ja dałem **** na RYMie, Pilot ** i 1/2, i generalnie widzę, że zdania wśród moich znajomych są podzielone
Miesiąc później zobaczyłem zespół na żywo w Warszawie. "Czyściec" to już właściwie archwialia - jakiś czas temu odszedł od zespołu basista Emil, zastąpił go Lemisz. Ale ten koncert był jeszcze w innym składzie - nie mógł wziąć w nim udziału stały perkusista, co spowodowało, że zespół wystąpił w przedziwnym, pięcioosobowym składzie - z dwoma basami (na jednym Ada z zespołu Sierśc, o którym niżej, na drugim kolega, który robi rożne ambienty pod szyldem Skinny Girls), gitarzystą na perkusji, basistą na gitarze...Złota Jesień Orchestra albo prawie Double Trio...Zagrali zupełnie nowy materiał i to jaki - godzinny dronujący utwór, trochę swansowaty, z fragmentami spokojnymi i delikatnymi i nagłymi eksplozjami hałasu. Zero znanych rzeczy z płyty czy EP-ki. Utwór właściwie miał stałe fragmenty, opierał się często na powtarzaniu jakiegoś motywu tak długo, że słuchacz nie wie czy to wciąż jest to samo czy już zupełnie coś innego. No i różnica między najdelikatniejszymi momentami (które naprawdę były delikatne), a tymi hałaśliwymi eksplozjami była porażająca. Po koncercie serio byłem bez słów. Zastanawia mnie czy kiedykolwiek jeszcze będę miał szansę to usłyszeć i czy kiedyś gdzieś będzie zarejestrowane.
Zespołem bardzo powiązanym ze Złotą Jesienią, jest
Sierść. To bardzo specyficzny projekt - najprościej rzecz ujmując, chodzi w nim o to, że chcą oni eksplorować estetykę black metalu, jednocześnie nie będąc trv metalowcami. Tak naprawdę jednak określenie "hipsterzy, którzy bawią się w metal", albo "metal grany przez fanów noise rocka" są trochę ograniczającymi szufladkami - wydaje mi się, że ten zespół może iść tak naprawdę w każdym kierunku. W Sierści na basie gra (i przeszywająco śpiewa) Ada, Kuba, który w ZJ gra na gitarze, wali w bębny, a Lemisz, czyli obecny basista ZJ, gra na gitarze. Pierwsza płyta Sierści to krótki i zwięzły materiał - kopalnia surowych riffów w lo-fiowym brzmieniu. Drugi jest cięższy, bardziej zróżnicowany, ciężej przyswajalny i powiem szczerze, że jeszcze nie do końca go zgłębiłem. Dla mnie jednak jest to zespół koncertowy - widziałem około pięć ich gigów i za każdym razem widziałem progres, i za każdym razem to było coś granego na 100% i po bandzie.
Skoro pojawił się wątek Lemisza, to trochę o tej postaci - Jakub Lemiszewski to naprawdę ciekawy gość. Najwięcej rzeczy tworzy na polu muzyki elektronicznej, ale nie podejmę się opisania tego, bo nie czuję się specjalistą w temacie. O drodze artystycznej tego człowieka renesenasu można przeczytać chociażby
tutaj. Ja wspomnę o jeszcze jednym jego projekcie. Skoro w ZJ gra on teraz na basie, a w Sierści na gitarze, to w zespole
Gołębie gra na perkusji. Zespół wydał jeden materiał -
Dachy z fajną noise rockową minisuitą. To granie w jakiś sposób bliskie Złotej Jesieni, chociaż wydaje mi się, że pozbawione aż takiego ciężaru emocjonalnego - po prostu fantastyczna naparzanka w starym, dobrym stylu. Ja z Pilotem ripituję to od dłuższego czasu
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Chciałbym wspomnieć jeszcze o dwóch zespołach z Warszawy, które nie są powiązane z powyższymi (chociaż grają z nimi dużo wspólnych koncertów). Oba zespoły mają w swoimi składzie gitarzystów grupy
The Spouds, która jest spoko indie rockowym projektem, taki, który spodoba zarówno się fanom Pavementu, jak i fanom Fugazi, ale jednak wzbudza we mnie dość letnie uczucia, na zasadzie - fajne, fajne, ale to już było. Natomiast te dwa (skrajnie różne) zespoły, w których grają ich gitarzyści - ooo, to już jest coś, co sprawia, że serce bije mi szybciej
Jeden gitarzysta, czyli Paweł gra w zespole
Evvolves. Evvolves jest chyba pierwszym polski 100%-owym zespołem grającym
SHOEGAZE. Oprócz wspomnianego Pawła, w zespole grają Maciek (kiedyś grał na gitarze barytonowej, teraz gra na basie i udaje, że to gitara), Bibi (klawisze) i Magda (bit-maszyna). Zespół ma bardzo fajny pomysł na brzmienie - alternatywne strojenia, gitara i bas wypełniająca przestrzeń, ale zostawiające miejsce oddech, przemyślane użycie efektów, ładne klawisze i te trochę toporne bity grane z maszyny ale grano na żywo, palcami. Wszyscy czterej członkowie udzielają się na wokalu, co też jest znamienne. W 2014 ukazało się ich pierwsze wydawnictwo -
Hang. Zespół był wtedy jeszcze świeży i nieopierzony, ale straszliwie lubię te płytę. Te siedem utworów pokazuje, że mimo, że trudno w tym gatunku wymyślić cos nowego, to jednak można brzmiec świeżo. 5/7 numerów z płyty było kiedyś moją piosenką dnia. Polecam naprawdę każdemu - to nie są jakieś ciężkie eksperymenty, tylko właściwie bardzo ładna muzyka
Na wiosnę 2016 Evvolves wypuściło drugi, już pełny, album
Mosses. To już inna płyta - brzmienie zespołu stało się jakby lekko przytarte papierem ściernym, wszystko jest bardziej rozmyte, nieoczywiste, mniej tu przebojowości. Symboliczny wydaje mi się fakt, że zwiększył się w Evvolves udział męskich wokali, chociaż z pozoru jest to trochę nielogiczne, bo słychać, że panowie śpiewają gorzej niż panie - ale to właśnie symbol tego, że ta płyta jest trochę pod prąd. Na początku byłem mocno rozczarowany "Mosses", ale dzisiaj bardzo to wydawnictwo lubię - ma niesamowity klimat, a i wciąż zostało tu sporo pięknych melodii (ba! jest ich nawet więcej i ciekawiej się rozwijają niż na debiucie), czego najlepszym dowodem przepiękna "Lampedusa".
Drugi gitarzysta The Spouds czyli Mateusz też gra w ciekawym zespole. Właściwie to nawet w więcej niż jednym - Mateusz to człowiek-orkiestra na miarę Lemisza i projektów ma bez liku (że wspomnę chociażby o przedziwnej efemerydzie o nazwie Sting nie Zagra w Kazachstanie, albo o post-hardkorowym Brooks Was Here, który działa mimo, że zmiany składu następują szybciej niż w The Fall). Dziś napiszę o tym, który najbardziej lubię, czyli o
Melisie.
Melisa to trio - gitara, bas i perkusja. Co tu dużo gadać - grają ostrą siekę, która opiera się na współdziałaniu riffującego pod prąd basu i grającej asymetryczne motywy gitary (perkusista daje pod te wyczyny odpowiedni podkład zagrany naprawdę mocno). Do tego krzyczane wokale i ciekawe teksty - trochę takie haiku, trochę brutalnej polskiej rzeczywistości pokazanej naturalistycznie, chociaż dużo tu mylenia tropów...To wszystko zawiera płyta
Dla Melizy, z której wprost uwielbiam utwór
Trotyl. Ciekawostką jest to, że między tymi ostrymi numerami, jest kilka przerywników, które sprawiają, że można odzyskać siły i spokój, i dalej mierzyć się z tym brutalnym materiałem. Zespół jest naprawdę mocny na żywo. Widziałem tylko raz i grali w sumie tak jak na płycie, ale uważam, że to już jest spory wyczyn, który wymaga dobrej kondycji. O formie koncertowej zespołu można się przekonać, słuchając wypusczonej przez nich surowej koncertówki z Chmur, na której jest też kilka nowych numerów. Najlepiej jednak obczaić samemu.
Dzisiaj było brudno, brzydko, eksperymentalnie. W kolejnym odcinku będą więc same ładne melodie
Do usłyszenia!