"Wołyń" widziałam niedawno w tv. Dopiero teraz, choć już dawno - jako zachwycona "Różą" i mocno doceniająca "Drogówkę" - byłam ciekawa, co Smarzowski tym razem stworzył, jednak ówczesne okoliczności życiowe sprawiały, że był to ostatni typ filmu, jaki mogłam chcieć oglądać w kinie i gdziekolwiek. Nadrobiłam i doceniam, choć najpierw musiałam się mentalnie wydostać z tej brutalności, bo - choć piszecie:
Crazy pisze:
Bałem się na niego iść ze względu na przewidywane okrucieństwo obrazu. Zupełnie niepotrzebnie. Oczywiście, że jest okrutny, absurdem byłoby twierdzić, że nie jest. Ale już ktoś tu wyżej pisał, że Smarzowski wiele oszczędził widzowi i chyba można się było obawiać, że przyłoży mocniej
Bogus pisze:
a po drugie sama rzeź - pokazana, powiedziałbym, mimo wszystko oszczędnie, "tyle ile trzeba było", w sposób bardzo rwany, raczej bez zatrzymywania się na makabrycznych szczegółach - już wcześniej zdążyła mną wstrząsnąć przy zetknięciu z relacjami pisanymi.
tak, wiem, że oszczędził, że mógł bardziej, ale dla mnie i to było za dużo. Może za sprawą tego, co zauważa Bogus: ten sposób rwany, nie zatrzymujący się wprawdzie, by epatować jednym szczegółem, lecz przeskakujący do następnych piętnastu - może to wali po głowie jeszcze bardziej. Nie wiem dokładnie, ale na pewno nie mogłabym się podpisać pod tym stwierdzeniem:
manool pisze:
dotarły do mnie tylko strzępy informacji o filmie, typu: bardzo brutalny. Absolutnie nie ma tego w filmie (...)
I jeszcze Budynia wpis na blogu:
Tyle tylko, że sądzę, co jest raczej obserwacją, nie zarzutem, że to dzieło nie powstało, jak czasem się to nam tłumaczy, z pobudek patriotycznych. Smarzowski jest po prostu specjalistą od znajdowania i pokazywania strasznych i zwyczajnie przykrych wycinków rzeczywistości i taki też wycinek, tym razem znów w najnowszej historii, sobie znalazł. Nie wiem zresztą, czy ktoś inny temat udźwignąłby lepiej. Jednak mam pewien kłopot z tym, że jeśli ktoś popatrzy na „Wołyń” tak, jak Agnieszka Żurek spojrzała na „Miasto ‘44”, będzie miał do tego pełne prawo. Bo przecież Polacy w tym filmie od Ukraińców lepsi są tylko trochę. Nie ma tu praktycznie nikogo, z kim można by się utożsamić, bo z kim? Z główną, niestabilną emocjonalnie bohaterką?
Z tym, że Polacy tylko trochę lepsi - tak, może i prawda, choć w tym temacie wielkie boje internetowe dot. tego filmu czytałam, z zupełnie odmiennymi spojrzeniami. Niemniej: to w sumie ciekawe i w pewnym sensie celne. "Wołyń" pokazuje jak drastycznego pecha miałeś, jeśli urodziłeś się Polakiem w określonym miejscu i określonym czasie. Samo to nie czyni z tego filmu obrazu patriotycznego, podobnie jak samo bycie ofiarą przemocy nie czyni z ofiary świętego. Nie zgodzę się natomiast co do niestabilności emocjonalnej bohaterki. W którym momencie tak konkretnie? Ona jest pokazana specyficznie, nie mamy wglądu - może poza niektórymi momentami z początku filmu - do jej świata wewnętrznego (to Crazy chyba pisał o jej byciu milczącym świadkiem), ale jednak pewien rozwój widać.
Natomiast to, co mnie - gdy odpłynął efekt obuchowy pierwszy - zainteresowało może i najbardziej to przedstawienie zwykłych, usankcjonowanych elementów kultury - tradycyjnej, rdzennej, pierwotnej - zawierającej okrucieństwo, w szczególności względem kobiet: obcinanie warkocza na progu uważam za drastyczne dość, nie wspominając już o obrzędzie weselnego biczowania przez pana młodego zaprzęgnietej świeżej żonki, jak również, rzecz jasna, samego oddawania córki za morgi. W tym kontekście jakże mocna i wyzwalająca jest scena, w której główna bohaterka mówi wreszcie ojcu: "to mój dom i będę robić, co chcę". Ale też jak wiele musi się do tego momentu wydarzyć. Ona w ogóle jest kosmiczną postacią i bardzo dobrym elementem filmu. Ale wracając do głównej myśli: te wiejskie obrzędy ukazują okrucieństwo bestii-człowieka, ale też jakoś je ujarzmiają, trzymają w niepewnych ryzach. Wystarczy jednak kilka elementów zapalnych i wszystko przybiera formę najgorszą. To Zło codzienne, Zło ze zwykłego człowieka wychodzące przeraża tu bardziej niż to zinstytucjonalizowane, wojenne, w postaci maszerujących obcych mundurów. (Kolejny cytat z głównej bohaterki: "Gdzie ta tajna organizacja, co chce walczyć z Niemcami, a nie może ochronić ludzi przed hołotą z siekierami i widłami?") Nie tylko dlatego, że mundury przynajmniej są jawne, a nie zdradziecko ukryte pod powłoką sąsiada, lecz także dlatego, że w swym prymitywizmie, w kosie i siekierze, wyłazi wprost z codzienności, nie przybiera żadnych bardziej zorganizowanych cywilizacyjnie form. Odarte jest z tego i całkowicie atawistyczne. Nie ma żadnej "kultury zabijania" ani "cywilizacji śmierci" - jest tylko natura śmierci i natura zabijania, być może nawet od tych pierwszych straszniejsza.