Peregrin Took pisze:
Stadion Narodowy, tak? To bardzo dziękuję, zostanę w domu.
To tak samo jak ja na Ajronach, którzy będą tam grać w lipcu. Pierwotnie zamierzałem się wybrać, ale po wczorajszym koncercie wiem, że nie wydam 4 stów na koncert, na którym nic nie słychać.
Bilety na płytę z opcją wczesnego wejścia kosztowały 550 zyla. "Normalne" bilety na płytę kosztowały o 200 zł mniej. Jako posiadacz tej drugiej opcji, byłem nieco zdziwiony, że bez specjalnej spiny i pośpiechu mogłem wejść bez najmniejszego problemu w strefę, która teoretycznie powinna przysługiwać posiadaczom opcji EE. Gdybym wykazał odrobinę determinacji, to przy samych barierkach tek mógłbym się ulokować bez większego problemu. Uznałem jednak, że odległość 10-15 metrów od sceny będzie ok. Zaczęły grac supporty i tak trochę mina mi zrzedła, bo się okazało, że właściwie to ja ich nie słyszę. Ale to sobie szybko zracjonalizowałem, że supporty zawsze mają kiepskie ustawienie, żeby broń Boże nie zabrzmieć lepiej niż gwiazdy. No, ale kiedy wreszcie na scenę wyszły i gwiazdy i widzę, że Axl rusza paszczą i napina się do tego mikrofonu tak, że mu zaraz oczy wypadną, a ja go kompletnie nie słyszę, to uznałem, że coś tu chyba jest grubo nie tak. I wtedy zrozumiałem dlaczego do tej strefy "premium" nie było zbyt wielu chętnych. Dopłacenie do biletu dwóch stów za możliwość dokładnego obejrzenia butów gwiazd, przy kompletnym wyłączeniu doznań dźwiękowych, to mocno ekstrawagancki pomysł.
Postaliśmy tam chwile patrząc się na siebie z coraz większymi oczami, ale kiedy ledwo poznaliśmy "Welcome to the jungle", to postanowiliśmy poszukać lepszego miejsca. Przesunięcie się o 20 metrów do tyłu poprawiło nieco sytuację, bo zaczęliśmy co nieco słyszeć wokal Axla, Ale i tak było to cholerne dalekie od ideału. Poziom dźwięku był taki, ze osoby stojące obok i prowadzące rozmowę normalnymi głosami potrafiły skutecznie zagłuszyć muzykę. A nie daj Boże, jak znalazł się jakiś krzykacz. Taki to już skutecznie potrafił sprowadzić dźwięki przedzierające się z trudem ze sceny, do szumu tła. Tak. Przyznaję. Najbliższe otoczenie musiało mnie znienawidzić, kiedy pełną piersią postanowiłem wspomóc Duffa w wykonaniu "I Wanna Be Your Dog". Ludzie się odwracali i patrzyli się na mnie z taką mieszanką obrzydzenia (fakt, trochę fałszowałem... może nawet trochę bardziej niż trochę), wkurwienia (fakt, umiem głośno wydrzeć japę i tak właśnie ją wydzierałem) i niepokoju (wspomniałem, że ekspresję wokalną połączyłem z układem choreograficznym?).
A co do samego koncertu, to poza tym, że niewiele było na nim słychać, to ogólnie zajebisty był.
Setlista była naprawdę imponująca i ciężko się przyczepić, że czegoś na niej zabrakło (chociaż niektóre mąciwody, kręciły nosem, że nie było "One in a million"
). Niektóre kawałki, w których bas i perka wybiły się mocno na plan pierwszy (sekcję akurat było słychać), zyskały mocno w moich oczach (a raczej uszach). Taki "Double Talkin' Jive", czy "Coma" na przykład. Nawet świeżynka w postaci "Hard Skool" zaczęła mi się podobać.
No i jeszcze jedno: koncert zaczął się punktualnie co do minuty zgodnie z ogłoszonym wcześniej grafikiem o 19.30, natomiast zespół ostatnie ukłony i zejście ze sceny uskutecznił z zegarkiem w garści o 22.50. Tak jest. 3 godziny i 20 minut grania. Przez ten czas cała ekipa, biega, skacze, śpiewa i ogólnie robi zamęt na scenie. Nie wiem co ich internista przepisuje im na receptach, ale chciałbym, żeby dali mi troszeczkę, bo ja już po dwóch i pół godzinie ledwie stałem na nogach. A kiedy zaczęli grać bisy i już było jasne, że nie będą to tylko dwa kawałki (ostatecznie zagrali na bis 6 numerów), to sięgnęliśmy po batony energetyczne.
Zatem ogólnie było naprawdę wybornie. A raczej było BY... gdyby nie ten PGE Narodowy. :/