Dzięki chłopaki!
Gero, może posłuchamy tych rzeczy kiedyś?
Prazeodym pisze:
część tych nazw jest mi znana z jednego z dziwniejszych wywiadów jakie w życiu widziałem
Chłop ma tam sporo racji
.
Tymczasem:
/Popatrzcie, sami sobie dali dobrze gwiazdek!/
Nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale w 1967 wszyscy wydawali po dwie płyty. Jefferson Airplane też. Na albumie
„After Bathing at Baxter's” rozwinęli swój styl i choć nie ma tu przebojów na miarę sami wiecie których, to jako całość płyta wydaje się nie mniej atrakcyjna jak Poduszka.
Poduszka. A pod niejednym względem to właśnie tu jest lepiej. Jeśli kogoś na przykład męczyło archaiczne brzmienie wcześniejszych nagrań, powinien spróbować takich Jeffersonów bardziej
zawodowo brzmiących. Instrumentalnie też tu jest ciekawiej – te kilka miesięcy dobrze zrobiło wszystkim muzykom. Mimo, że chyba wciągnęli też w tym czasie sporo kwasu – na tej płycie znajdziemy już te bardziej typowe, psychodeliczne momenty. A i całość, choć zróżnicowana, podobnie jak „Surrealistic Pillow”, to ujęta została w ramy jakiejś koncepcji. Utwory pogrupowano w krótkie cykle. Trzy pierwsze tworzą „Streetmasse”, dwa następne pojawiają się pod hasłem „The War Is Over”, pierwszą stronę kończy zaś „Hymn to an Older Generation” (ścieżki 6 i 7). Na stronie drugiej mamy natomiast najpierw „How Suite It Is” (8 i 9), a całość wieńczy „Schzoforest Love Suite” (ścieżki 10, 11 i 12). Piosenki należące do jednego cyklu przechodzą - mniej lub bardziej płynnie - jedna w drugą.
„Streetmasse” się świetnie zaczyna – od takiego jerychońskiego, ładnego sprzężenia. Które niespodziewanie przechodzi dość typową Jeffersonową piosenkę
„The Ballad of You and Me and Pooneil". To znów ten fajny, zelektryfikowany folk rock, ze świetnymi głosami, falującą dynamiką, a rzężące gitary i tak w trakcie wracają.
”A Small Package of Value Will Come to You, Shortly” to chaotyczny, kwaśny odlot, jakiego nie było na poprzedniej płycie. Kończy go ktoś wykrzykując sławne /skąd innąd/ „no man is an island! no man is an island!”. Trudno się przy tym nie uśmiechnąć.
„Young Girl Sunday Blues” przywraca równowagę i wysoki poziom piosenek na płycie.
"Martha" i
„Wild Tyme” /ach, jaki tytuł/ składające się na „The War Is Over” mają troszkę inny, bardziej folkowy, przestrzenny charakter. Choć jest też trochę jamowania, grania na elektrycznych gitarach i delikatniutkiego stosowania efektów studyjnych. Bardzo to wszystko, no, ładne kurde.
Z hymnów dla starszej generacji
"The Last Wall of the Castle" jest bardziej czadowy /szybki, kolejowy rytm i radykalny brzmieniowo mostek/, a
„Rejoyce” bardziej odjechany /wreszcie dużo Grace, pojawiają się fortepian, trąbka i chyba klarnet, migają królicze klimaty, momenty są bardzo bajkowe/.
Na „How Suite It Is” też złożyły się kontrastujące utwory.
”Watch Her Ride” to jeden z bardziej porywających i wciągających momentów płyty, wszystko w nim świetne, a zwłaszcza dośpiewująca głównemu wokaliście Grace i ta wzbudzająca się gitara. A
”Spare Chaynge” to niespodziewane rozwinięcie poprzedniego utworu – prawie dziesięć minut muzycznych poszukiwań. Brzmi to jak dialog gitarzystów, bębniarza i basisty (świetny Jack Casady – ten sam, który grał z Jimim w niektórych kawałkach z „Electric Ladyland”). Czym więcej tego słucham, to bardziej mi się podoba. Słychać, że to rasowi, rockowi gracze grają, pięknie im niekiedy sprzęga, gdy rozwijają tę studyjną improwizację.
Schizolas może już /wbrew tytułowi/ nie zaskakuje, ale wspaniale dopełnia całości.
”Two Heads” są bardziej kwaśne, a
„Won't You Try / Saturday Afternoon” …mniej… Ale za to zbiera większość zalet tej płyty. Świetne momenty zawieszenia, powypełniane wielogłosami…
…tak jak rzekło się wcześniej: „After Bathing at Baxter's” nie ma aż takich mocnych pojedynczych argumentów jak hity z „Surrealistic Pillow”, ale daje za to ogromną przyjemność ze słuchania, od początku do końca. Bardzo fajna taka psychodelia, zwłaszcza, że umiejętnie łamana elektrycznymi brzmieniami i momentami zgoła nie popowymi… O, jeszcze delikatnie sprzęgło na koniec… Super.
Trzeba dodać jeszcze jedno. Wiadomo, że Jefferson Airplane kojarzony jest z amerykańską kontrkulturą, na co zasłużyli sobie nie tylko radykalną postawą artystyczną, ale też jakimś radykalizmem politycznym czy obyczajowym. Do tego w ich utworach pojawiają się specyficzne odniesienia literackie. Tu do Alicji z wcześniejszej płyty możemy dodać Kubusia Puchatka („The Ballad of You and Me and Pooneil") oraz „Ulissesa” („ReJoyce” autorstwa Grace).
Bardzo fajny album. Impresjonistyczny trochę. Nie wiem jednak czy następny nie jest jeszcze fajniejszy
.
A tu jeszcze wzmiankowany w tekście Jacenty: