Zespół Voivod założyli czterej ziemianie pochodzących z kanadyjskiego Jonquiere: Michel "Away" Langevin (bębny), Denis "Piggy" D'amour (gitara), Jean-Yves "Blacky" Thériault (bas), Denis "Snake" Bélanger (wokal).
Miejsce powstania zespołu miało niewątpliwy wpływ na twórczość zespołu. Po pierwsze Jonquiere to miasto słynne ze swej huty aluminium (w momencie powstania największej na świecie). I ma ona spory wpływ na otoczenie - muzycy często wspominali, że woda w pobliskim jeziorze miała niespotykany czerwony kolor. Ponoć również wskaźnik zachorowań na raka jest w okolicy wysoki. Coś takiego daje do myślenia o tym w jakim kierunku zmierza technika i jej roli w życiu człowieka.
W szerszej skali: Kanadyjczycy mieli wówczas niezwykle osobliwe pojęcie na kwestie radia. I skutkiem tego zespoły takie jak Van der Graff Generator, King Crimson czy Soft Machine można było usłyszeć w radiu na równi z tzw. mainstreamem. Porażająca myśl nieprawdaż?
Tak wiec czterech młodych Kanadyjczyków przebywało w środowisku bogatym w przeróżne minerały i zasłuchiwało się prog-rockiem. Kto za młodu czytywał X-Men wie, że to nie mogło skończyć się dobrze. W ich muzyce wymieszały się wpływy thrash metalu, hard core oraz rocka progresywnego i psychodelicznego. Tekstowo również mocno się odróżniali, wystarczy spojrzeć na tytułu utworów - "Nuclear War", "Killing Technology", "Ravenous Medicine" czy "Technocratic Manipulations". Zamiast śpiewać o szatanie, snuli futurystyczne wizje i ostrzegali przed dehumanizacją społeczeństwa oraz niebezpieczeństwami płynącymi ze strony technologii. Trzeba jednak zaznaczyć, że Voivod nie składał się z luddytów wrogich wszelkiemu postępowi.
Swego rodzaju maskotką zespołu stał się Voivod - wampir który z biegiem czasu coraz bardziej mutuje by w końcu stać się cyborgiem.
Punktem krytycznym okazał się początek lat osiemdziesiątych. Fani rocka progresywnego zetknęli się wówczas z muzyka Discharge, Motorhead i (przede wszystkim) Venom. I zdali sobie sprawę, że do gry w zespole wirtuozeria nie jest potrzebna. Powstał Voivod (nazwę buchnęli z "Draculi" Stokera - Vlad jest tam tytułowany wojewodą - po angielsku Voivod). Początkowo grali łupiący thrash metal. Ale w końcu wypracowali własne brzmienie.
"War and Pain" ***1/2
1984
Po debiucie nie sposób zgadnąć progresywno-psychodelicznych korzeni grupy. Kanadyjczycy zaserwowali słuchaczom niezbyt wyrafinowany thrash, co ciekawe zagranego w europejskim stylu. Wzorem Sodom i Destruction zamiast skupiać się na technice gry i melodyjności utworów postawili na mocne uderzenie.
Prawdę powiedziawszy płyta nie powala - brzmienie słabe, kawałki w pamięć nie zapadają (wyjątki to "Voivod", "Warriors of Ice" i "Nuclear War"). Mimo wszystko płyta broni się swoją energią i słucha się jej nienajgorzej.
Całkiem interesujące są za to teksty, osadzone w postapokaliptycznym klimacie. Urocza okładka jest dziełem perkusisty. Jego charakterystyczny styl mocno zrośnie się z zespołem.
"Rrröööaaarrr" ***1/2
1986
Ponoć nie powinno się oceniać płyt po okładce. W tym jednak przypadku trudno o coś lepiej pasującego do zawartości. Również tytuł dobrze ja podsumowuje. Muzyka zawarta na "Rrröööaaarrr" jest jeszcze bardziej agresywna niż ta z debiutu. Wyraźniejsze są też wpływy punk/hardcore.
Voivod gra coraz pewniej i szuka własnego stylu. Niestety panowie nie przyłożyli się do komponowania. Kawałkom brakuje czegoś charakterystycznego, trudno je odróżnić, trudno zapamiętać. Wyjątki to "Korgull the Exterminator" i "Fuck Off and Die". Brzmienie jest raczej intrygujące niż udane - niezbyt czytelne, ale z mocno zaznaczoną perkusją. Trudno orzec czy to wypadek czy zamierzone działanie.
Narzekam i narzekam, ale to kawał solidnego łomotu.
"Killing Technology" ****1/4
1987
Płyta nagrana pod okiem Harrisa Johnsa w berlińskim studiu Music Lab. W tym samym miejscu nagrywali z jednej strony Sodom i Celtic Frost, ale również Einstürzende Neubauten.
Ta płyta to duży krok naprzód. Zespół rozwinął się pod każdym względem i zaczynają brzmieć jak nikt inny. Ich muzyka przestała mieścić się w thrashowej szufladce. Wciąż jest ostro i do przodu, ale ten łomot nabiera pewnej szlachetności.
Kompozycje stają się bardziej poukładane i wyraziste. Więcej się w nich dzieje (zasługa wychowania na prog-rocku), pojawiają się tez pierwsze ślady (nieśmiałe na razie) zainteresowań zespołu psychodelią.
Warto zwrócić uwagę na: "Killing Technology", "Tornado" i "Ravenous Medicine".
"Dimension Hatröss" ****
1988
Kanadyjczykom udało się jeszcze bardziej rozwinąć swoją muzykę. Na tej płycie w pełni już słychać wpływy rocka progresywnego - kompozycje są bardziej skomplikowane. Na szczęście nie przesadnie - nie ma udziwniania na siłę. Piggy w swojej grze odchodzi od riffów na rzecz pychodelicznych plam dźwięku. Dzięki temu piosenki stały się transowe i bardziej "przestrzenne". W dodatku efekt ten wojewodzi osiągnęli nie gubiąc ciężaru. Nie ma już dawnej agresji, ale muzyka wciąż jest czadowa.
Najciekawsze: "Tribal Convictions" oraz "Macrosolutions to Megaproblems".
Na CD dorzucono jako bonus Voivodową wersje motywu przewodniego z serialu "Batman" (tego tandetnego z lat 60).
"Nothingface" ***3/4
1989
Pierwsza płyta nagrana dla dużej wytwórni - MCA. Ciekawostka - również w tym samym roku Swans wydali album "Burning World". I równiez dla MCA. Radykalnie lżejszy i bardziej przystępny w porównaniu z poprzednimi. O Dziwo
tak samo stało się w przypadku Voivod.
Oprócz otwierającego płytę "The Unknown Knows" (z dźwiękiem akordeonu!) zespół nieomal oderwał się od swoich thrashowych korzeni. Ubyło ciężaru, utwory już nie pędza tak do przodu. Za to bardzo wyraźnie czuć lata słuchania rocka progresywnego. Utwory są na tyle połamane, ze można się w nich pogubić.
"Nothingface" jest najtrudniejszym ze wszystkich płyt Voivod. O dziwo płyta okazała się również największym sukces komercyjnym zespołu. Może to dzięki promującej ją doskonałej przeróbce "Astronomy Domine" ? W każdym razie na trasie koncerty otwierali... Soundgarden i Faith No More. W roku 1990 nie był to aż taki wyczyn, ale jak to dziś brzmi!
"Angel Rat" ***1/4
1991
Zespół zdążył już zrezygnować w swojej muzyce z ciężaru i szybkości na rzecz bardziej skomplikowanych struktur i psychodelicznego brzmienia. Na "Angel Rat" postanowili radykalnie uprościć swoje piosenki. Co pozostało? Jak się okazuje niewiele.
Płyta brzmi zaskakująco zwyczajnie jeśli porównać ją z ich poprzednimi produkcjami. Początek z dynamiczną "Panoramą" oraz całkiem ciekawymi "Clouds in My House" i "The Prow" jest jeszcze niczego sobie. Niestety resztę albumu wypełniają zdecydowanie przeciętne i całkiem lekkie piosenki. Powstał raczej nijaki materiał.
Po nagraniu płyty z zespołu odszedł basista Blacky.
"The Best of Voivod" ****
1992
Bardzo przyzwoicie dobrana składanka z chronologicznie ułożonymi piosenkami. Zamieniłbym kilka numerów, ale i tak mamy tu dobry przekrój przez historię zespołu i możemy przekonać się co do jego możliwości.
Z uwagi na to jak gwałtownie przebiegał rozwój zespołu, pierwsze nagrania zespołu od ostatnich dzieli przepaść. Mimo to udało się poukładać względnie spójnie brzmiący zestaw. Naprawdę mocno odróżniają się tylko utwory z "Angel Rat"
"The Outer Limits" ***
1993
Kontynuacja kierunku z poprzedniej płyty. Różnic nie ma wiele. Może troche bardziej pokombinowali przy kompozycjach, ale efekt i tak nie powala. Niestety jest nudnawo i tak naprawdę nie bardzo jest na czym ucho zawiesić. Są od tego na szczęście dwa wyjątki: bardzo przyjemna wersja "Nile Song" z repertuaru Pink Floyd oraz trwający ponad 17 (!) minut "Jack Luminous".
Za to okładka jest intrygująca - część nakładu została wyposażona w specjalną okładkę oraz okulary do podziwiania obrazka w trzech wymiarach. Taki bajer.
"Negatron" ****
1995
Zmiana składu (po odejsciu Snake'a zespół gra jako trio z Ericem Forrestem na basie i wokalu), radykalna zmiana brzmienia. Zespół wrócił do swoich korzeni i znów gra łomot! Muzyka jest po staremu gęsta i masywna a do tego złożona. Na szczęście płyta jest również względnie lekkostrawna. Utwory są całkiem chwytliwe (a "skandowany" refren w "Reality?" wręcz mnie urzekł), oczywiście jak na standardy gatunku.
Dodatkowo pomaga też fakt, ze materiał zagrany jest w całkiem żwawych tempach, choć bywa też powolnie i miażdżąco ("Negatron", "Cosmic Conspiracy").
Muzykę doskonale uzupełnia wściekły wrzask Forresta, brzmiący czasem jakby dochodził zza ściany. Dodaje płycie agresywności której brakowało na ostatnich płytach zespołu.
Kanadyjczycy lubią wrzucać na płytę różne nietypowe kawałki. Tym razem to brzmiący nieco jak Fear Factory kolaboracja z Foetusem "D.N.A.".
Bardzo udany "powrót".
"Phobos" ****1/2
1997
Na tej płycie zespół kontynuował kierunek obrany na "Negatronie", ale dokonał też pewnych zmian. Przede wszystkim utwory są zagrane w wolniejszych tempach niż na poprzedniej płycie. Mają też trochę prostszą budowę nabierając dzięki temu bardziej transowego charakteru. Nie znaczy to jednak, że płyta stała się walcowata. Jest też tu sporo przestrzeni - znalazło się miejsce na przeróżne intra i dziwne dźwięki urozmaicające muzykę. Pojawiają się też akcenty psychodeliczne, których brakowało na "Negatronie". Wszystkie te dodatki nie mają decydującego znaczenia dla charakteru "Phobosa" - to wciąż intensywne granie. Dzięki nim album nabiera jednak głębi.
Również i na tej płycie Voivod zafundował słuchaczom dodatki. Po części głównej mamy dwa utwory. Pierwszy to zagrany wraz z Jasonem Newstedem (Flotsam and Jetsam) "M-Body". Drugi to doskonały cover "21st Century Schizoid Man". Niejeden skład King Crimson grał to gorzej.
To niestety była ostatni płyta nagrana w tym składzie. W roku 1999 zespół miał wypadek drogowy. Najbardziej ucierpiał Forrest - uraz kręgosłupa. Przez pewien czas leżał w śpiączce, później poruszał się o kulach. W 2001 roku Piggy i Away podjęli decyzje o rozwiązaniu zespołu. W kilka tygodni później nastąpiła "reaktywacja" - składu dopełniali Snake i Newsted.
"Kronik" ***1/4
1998
Początkowo miała to być tylko EPka z nagraniami koncertowymi. Koniec końców trafiło tu również kilka remiksów oraz odrzuty z sesji "Negatron" i słuchacz otrzymał pełnowymiarową płytę. "Forlorn" zremiksowany przez Foetusa oraz materiał nagrany na żywo są interesujące, ale ta płyta to raczej ciekawostka. Jeśli ktoś nie jest fanem tego etapu w twórczości Voivoda nie zainteresuje się "Kronikiem".
"Voivod Lives" ****1/2
2000
Nagrania koncertowe zarejestrowane w czasie dwóch koncertów (festiwal Dynamo oraz nowojorski CBGB) z roku 1996. Zespół został utrwalony w doskonałej formie - grają z niezwykłą energią. Utwory sa transowe i wręcz powalają swoją intensywnością.
Dominuje materiał z promowanego wówczas "Negatrona", ale dostaliśmy też po dwa utwory z debiutu i "Killing Technology". Bardzo dobrze pasują do późniejszego repertuaru. Na zakończenie zespół sięga do swoich korzeni i serwuje słuchaczom przeróbkę Venom.
Wyborna koncertówka. Żal tylko, że nie pojawia się żaden utwór z "Phobosa".
"Voivod" ***
2003
Rozczarowująca płyta. Udało się zebrać dobry skład, ale efekt nie przekonuje. Zabrakło czadu i otrzymaliśmy zwykły, niezbyt ciekawy rock album. Piosenkom brakuje polotu i są bardziej monotonne niż transowe. W dodatku głosowi Snake'a brakuje wyrazu.
Tylko singlowy "We Carry On" robi większe wrażenie - świetny riff i chwytliwy refren. Takich piosenek brakuje na płycie. A co gorsza ta jest na samym końcu płyty.
To była ostatnia płyta nagrana w tym składzie - 25 sierpnia 2005 zmarł Piggy - gitarzysta grupy.
"Katorz" ***3/4
2006
Piggy przed śmiercią zdążył zrealizować w domu nagrania demo z myślą o kolejnej, czternastej (po francusku "Katorz" właśnie) już płycie płycie. Zespół wydobył z nich partie gitary i dograł do tego resztę instrumentów. Mimo, że siłą rzeczy album powstawał w dość przypadkowy sposób jest lepszy niż poprzednik.
Kawałki wciąż są nieskomplikowane, ale płyta jest cięższa i ma więcej charakteru. Riffy są ciekawsze a kilka kawałków naprawdę wpada w ucho - "The Getaway", "After All" (kojarzy mi się z "Louie Louie"), "Odds and Frauds" czy "Silly Clones". Nawet Snake bardziej się przyłożył i jego głos nie jest już taki monotonny.
"Infini" **1/2
2009
Ta płyta powstała w taki sam sposób jak "Katorz" tylko, że zespół musiał bazować na już przebranym materiale. Jak można się spodziewać płyta niestety okazała się nudna.
Kompozycje są po prostu nieciekawe. Jeśli utwór zaczyna nużyć po minucie, a przez kolejne trzy czy cztery nic się nie dzieje to nie jest dobrze. Trudno tez wskazać jakiś utwór wybijający się ponad resztę
Jest też jednak na płycie coś nowego dla zespołu - zżynają z... hm... Motorhead. Wątpliwa innowacja.
"Warriors of Ice" ***1/2
2011
Nowym gitarzystą został Daniel "Chewy" Mongrain (grywał w Martyr, Gorguts i Cryptopsy). Jego grę możemy usłyszeć na tym albumie koncertowym nagranym w 2009 roku.
Dobór repertuaru jest niezły - pojawiają się najsłynniejsze kawałki zespołu, ale nie usłyszymy nic z "Negatrona" ani "Phobosa". Utwory zostały odegrane co najmniej poprawnie. Nowy gitarzysta sprawdził się. Oczywiście słychać, że to nie Piggy - jego styl był zbyt charakterystyczny. Mimo to dobrze sobie radzi.
Płyta niestety słabo brzmi - Wokal jest stanowczo zbyt wysunięty w porównaniu z resztą instrumentów. A szkoda bo właśnie to on wypadł tego wieczoru najsłabiej. Szczególnie sekcja rytmiczna powinna być głośniejsza.