Sebastian, lat prawie 35. Intensywny wielbiciel zespołu Armia i twórczości Tomasza Budzyńskiego od lat 13. Zaliczonych kilkanaście koncertów ulubionego zespołu, jednak wczorajszy jeden z najbardziej wyczerpujących. Tak mokrej koszulki od potu to nie miałem nawet na koncercie woodstockowy w 2010 roku będąc w młynie. W dniu dzisiejszym porządna chrypa, bolące ramie, kilka siniaków i opuchlizna na prawej kostce.
A zaczęło się od tego, że dowiedziawszy się, że moja ulubiona kapela będzie grać w moim mieście i to w klubie gdzie mam do niego tzw. rzut beretem byłem bardzo zadowolony, jednak zastanawiałem się jak to będzie. Klub gdzie odbył się koncert nazwany „Szuflada” jest po prostu bardzo mały i nie posiada sceny tylko jak ja bym to nazwał wnękę gdzie dany zespół wykonuje swoją twórczość. Byłem ciekawy jak gra się zespołom w takim miejscu, a jako odbiorca byłem zadowolony tym że powinien być to kameralny koncert.
Około półtora tygodnia przed skontaktował się z mną kolega z pracy czy bym nie kupił mu biletów gdyż w przedsprzedaży 5 złoty taniej, będzie na napój chmielowy. Pierwsze moje zaskoczenie, że chce się wybrać na taki koncert ale oczywiście zakupiłem bilety nie tylko dla niego. Bilety piękne, będzie pamiątka. W dzień koncertu umówiliśmy się na 17:00, koncert miał się zacząć o 18:00. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że koncert zacznie się o 18:30, a do klubu wpuszczają o 18:00. Na szczęście blisko znajduje się sklep zwany marketem więc wraz z dwoma kolegami z pracy udaliśmy się do niego celem zakupu napoju bogów, który wypiliśmy kulturalnie na sklepowym parkingu. Warunki pogodowe nie sprzyjały do konsumpcji, padający śnieg i niska temperatura. Po konsumpcji udaliśmy się pod klub gdzie już stało trochę ludzi i dużo znajomych twarzy, których dawno się nie widziało. Stojąc tak w tych niekorzystających warunkach pogodowych jeden z kolegów udał się na pobliską staję paliw przy której znajdował się klub i zakupił tzw. „ćwiercioka” żołądkowej gorzkiej. Wzięliśmy po łyku i od razu zrobiło się cieplej. Zaczęli wpuszczać ale jeszcze przed wejściem zdołaliśmy obalić drugiego „ćwiercioka” Bilety sprzedaje i sprawdza, ale tego nie jestem pewien chyba Kristofores. Po wejściu widzę że jeszcze nic się nie dzieje więc idę zakupić piwko. Po wypiciu parę łyków słyszę intro, więc natychmiast pozostawiam napój i udaję się pod scenę znaczy się wnękę.
Zespół stojący w wnęce odgrodzony barierkami i dobrze bo jak by ich nie było to na pewno ktoś by wpadł z pogo w zespół. Zaczyna się „Kochaj Mnie”, na początku trochę słabo słychać Budzego ale widać że daje odpowiednie znaki i po chwili jest dobrze. Dalej wiadomo mistycyzm, połączony z niesamowitym pogo, które wywiązało się z przodu. Mimo że nie było one liczne to bardzo intensywne. No i przede wszystkim ci ludzie obok, znane twarze, kiedyś punkowcy, metalowcy, teraz „stateczni” ojcowie, którzy jednak dalej czują klimat i nie odpuszczą wizyty legendarnego zespołu w swoim mieście. Set legendowy plus tryptyk, podróż, niezwyciężony, jest pięknie. Set główny zakończony, niektórzy trochę zdziwienie, że tak krótko. Ja się uśmiecham bo wiem jako „czytacz” forum, że będą dwa bisy. No i były „Jeszcze raz, jeszcze dziś”, „Zostaw to” „Aquirre”, to chyba grali na pierwszy ale dokładnie nie pamiętam. Drugi bis to „Dom przy moście” z wplecionym „Break Out” no i „On jest tu, On żyje”. I to był dla mnie best moment tego koncertu. Utwór „On jest tu, On żyje” robi na mnie większe wrażenie w wersji koncertowej niż płytowej ale wczoraj miałem takie ciary. Jak zobaczyłem skupienie na twarzach, wczucie się w tekst, który niektórzy wykrzykiwali inni wypowiadali tylko dla siebie, tych starych punkowców, metalowców dla których nie jest ważne obecnie hasło „anarchia” i inne bzdety tylko „Wiara, Nadzieja i Miłość”. W trakcie utworu z przodu podskoki do nieba i Budzy zachęcający do wyższych podskoków tych co skaczą i zachęcających tych co stoją. Ci co nie reagują na zachęty skwitowani są słowami „dziadki” lub „dziady” ale chyba to pierwsze. No i koniec, z głośników leci „Zbaw Nas”. Idę w stronę barku uzupełnić płyny, moja koszulka nadaje się do wyżymania. Część pogowiczów pozostała domagając się jeszcze. No nie dwa bisy już były. Ale co to, ja pierdykam zespół wychodzi, trzeci bis. Oddaje szybko napój koledze na przechowanie i do przodu. Soul Side Story i to naprawdę koniec.
Przed zejściem Budzy informuję, że pod koniec grudnia tego roku u mnie w mieście w kinie przy domu kultury będzie wyświetlana „Podróż na Wschód” jednak jak ustalam bez wernisażu obrazów, szkoda. Już wysłałem maila do ludzi z domu kultury że ja chce wernisaż obrazów Tomasza Budzyńskiego. Ludzie się rozchodzą, wraz z kolegami uzupełniamy płyny. W pewnym momencie Tom wychodzi do ludzi, zdjęcia, autografy, pogawędki. Jeden z kolegów starszy chyba z 6 lat więc czwórka z przodu mówi Seba zrobimy sobie zdjęcie z Tomem. Nie rób scen, ile ty masz lat pomyślałem. No to może podpisze się nam na biletach. No tak będzie pamiątka ale nie mamy nic do pisania. Na szczęście jedna z dziewczyn miała markera, który był w użyciu przez długi czas. Nagle patrzę, że dziewczyna ma plakat z obecnej trasy nieopisany. Skąd ten plakat. Tom na to, że jest w armijnym sklepiku. Coooo, sklepiku, gdzie? Przy wejściu. Udaje się tam i widzę płyty do kupienia, plakat z obecnej trasy i mieniący się czerwienią plakat z wiadomej płyty. Biorę znaczy się zakupuję oba i daje Budzemu do podpisania. Gdy podpisuje mi legendarny plakat proszę o dopisek dla Sebastiana. Właśnie, ile ty masz lat. Udaje się w całym szaleństwie zdjęciowo, autografowym, pogawędkowym zamienić parę słów i nawet dowiedzieć się troszeczkę o przyszłych planach.
Po wszystkim udajemy się spokojnie do domu. Wracając już w zimowych okolicznościach przyrody kolega z czwórką z przodu rzekł „Seba to była Legenda”
_________________ strzelaj albo się módl
|