Ano mają.
Tymczasem relacji ciąg dalszy, temat dzisiejszego odcinka:
Elementy nie z tego świata.
Przystanki
Od tego się przecież zaczęło. Od różowego przystanku w Krowiarkach. No dobra, górki same w sobie zauroczyły mnie swoją urodą, ale przystanek dopełnił dzieła. Przystanek do nieba. Tęskniłam za nim - widzianym tylko raz, z okien autobusu.
Nie udało mi się go odnaleźć tym razem. Może taka rzecz jak przystanek do nieba pojawia się w widzialnym świecie tylko czasem, w jakimś szczególnym momencie?
Nie szkodzi. Nawet jeśli, to miałam szczęście zobaczyć inny, który pojawił się właśnie wtedy, kiedy ja tam byłam. Też różowy, choć inaczej i budkę miał inną. Ale na pewno zatrzymują się przy nim autobusy do nieba!
Na tabliczce miał może zaledwie ze 2 ziemskie PKS-y dziennie, znajdował się nigdzie, z dala od nazwanych wsi, najbliżej miał do Starego Waliszowa, a taki był czyściutki i świeży, i nawet bez żadnych pajęczyn! To nie jest normalne... A poza tym, wystarczy na niego popatrzeć, i już wszystko wiadomo...
Na tym nie koniec. Z poprzedniego jeszcze pobytu pamiętam przystanki, które wcale nie znikały, i tym razem też nie zniknęły, i znaleźć się dały bez trudu. Nie wiem, czy odjeżdżają z nich PKSy do nieba, bo jeden wpadł w łapy orków z Mordoru, ale wciąż są absolutnie, powalająco niezwykłe. Popatrzcie sami:
Ołdrzychowice Kłodzkie:
Żelazno:
Zresztą, było tych cudów więcej, choć pozostałe może nie aż tak niesamowite.
No i jeszcze jeden, który widziałam po raz pierwszy, w Bardo, bajkowy, choć w zupełnie inny sposób. Może z niego nie odjeżdżają autobusy, tylko zaczarowane dorożki?
Kapliczki
Nigdy jeszcze nie widziałam aż takiego zagęszczenia wszechobecnych kapliczek, krzyży przydrożnych i figur, jak podczas tego wyjazdu. Nawet podczas poprzedniej wizyty w Ziemi Kłodzkiej. Podczas wizyt przed wielu laty to nie wiem, nie zwracałam wtedy tak na nie uwagi. Wszystkich tu oczywiście pokazywać nie będę, kilka tylko.
Bardzo podobał mi się i malowniczo wyglądał krzyż gdzieś w polu między Gorzanowem a Starą Łomnicą, i kapliczka z mozaikowym wizerunkiem przy południowej granicy Gorzanowa.
Najbliższa nieba była jednak ta kapliczka zagubiona wśród ziół na przełęczy pod wichrowym wzgórzem Sędzisz. Nie ma już chyba na niej żadnego wizerunku, ale pięknie się wmalowuje w pejzaż i niesamowity buduje z nim klimat - choć może i aura pogodowa domalowała tu też swoje pięć groszy.
Tej, nieopodal Bystrzycy Kłodzkiej, z kolei trudno było nawet zajrzeć do środka i przekonać się, co w sobie mieści, najbardziej zdumiewały mnie jednak te cuda, które znalazły się na jej czubku.
Ta tu, cicha i zagubiona w lesie, łatwo może umknąć uwadze przechodniów, rosnąc nieopodal Strażnika Wieczności, który stojąc dumnie wyprężony z głupią ważną miną, skupia na sobie całą uwagę. A mi bardzo się podoba ten niepozorny i zatarty przez czas wizerunek Matki Bożej z owieczką na rękach, Ucieczki od Wielkiego Strachu.
I nie tak dużo dalej jeszcze to - zaskakuje głównie tym, że tak kryje się w środku lasu, w miejscu pozornie niepozornym - w rzeczywistości nieprzypadkowym pewnie, bo jest to początek (a może koniec?) drogi Wieczność. I jest jasnym punktem dziwnie dodającym otuchy w ciemnym, mrocznym borze.
Ta kapliczka, w Szklarce, niby zwyczajna, przeciętna, ale trafiłam na nią akurat o takiej porze, kiedy za jej plecami faktycznie otwarły się wrota do nieba:
Enty
Tak, żyją tam najprawdziwsze enty! Z bliska spotkałam dwa. Jeden przycupnął sobie tuż obok gospodarstwa, w którym mieszkałam i pozdrawiał przechodzących drogą:
Drugiego spotkać zaś można na szlaku w okolicach Międzylesia, nie wiedzieć czemu zdziwił się mocno na mój widok:
Dwa inne widziałam jedynie z daleka, kombinowały coś dziwnego w środku lasu, nieopodal drogi 'Wieczność'. Być może jeden za dużo wypił tej ich dziwnej wody, a drugi musiał go holować...
A do jakiego gatunku zaliczyć należy znanego już tu niektórym, dziwnego stwora spod Muflona, tego to już ja nie wiem.
Tęcze.
Poprzednią tęczę widziałam parę lat temu w szczególnych okolicznościach, i od tamtej pory jestem na tęcze obrażona. Gapi się człowiek na to jak na jakiś cud, znak z Nieba, a to tylko jedna wielka kolorowa bujda, iluzja, która się zaraz rozwiewa i tyle... Nie tak dawno jeszcze przed wyjazdem zarzekałam się, że nie chcę już nigdy w życiu oglądać na oczy ani jednej cholernej tęczy.
No to przywaliło mi. Aż sześcioma. W trakcie jednego wyjazdu. Oczywiście, nadal jestem na nie obrażona.
Ale nie przeszkodziło mi to gapić się na nie i piszczeć z zachwytu.
Tęcza nr 1. Pojawiła się na trasie powrotnej z Muflona. Łuk byłby pełen, gdyby nie to, że zjadło mu górę. Pięknie malował się nad wzgórzami:
Tęcza nr 2. Nie musiałam na nią długo czekać. O niewiarygodności - jeszcze tego samego dnia - na stacji w Kłodzku. Tym razem łuk pełen całkowicie, niesamowicie prezentował się na ciemnych chmurach ponad jasno podświetlonymi kamienicami:
Z drugiej strony słońce wyczyniało niesamowite rzeczy z chmurami nad miastem, ale wtedy jeszcze nie wpadłam na pomysł zrobienia temu zdjęcia, tęcza zagarnęła dla siebie całą uwagę.
Tęcza nr 3. Już następnego dnia, a jakże! Podczas powrotu ze Stronia do Kłodzka, zza szyb PKSu obserwowałam kolejny kolorowy łuk, długaśny i wyraźny, a jakże!
Tęcza nr 4. Zgadniecie? Nie? No to powiem. W Kłodzku. Tak, na dworcu. Tak, tego samego dnia. Tak, w tym samym miejscu na niebie i o tej samej porze, co wczoraj! Ta jednak totalnie przyćmiła wczorajszą. Pełen łuk, podwójny, i tak niemożliwie intensywny, wielopasmowy i wielokolorowy, jak jeszcze nigdy w życiu nie widziałam! Po stosunkowo krótkim czasie jednak tęcza rozmyła się i została na niebie tylko jej blada końcówka. Nikt już nie zwracał na nią specjalnej uwagi, 'eee tam' - machali ręką ludzie, co ich tam obchodziło to małe kolorowe pasemko po tym nieziemskim widowisku, które mieli wcześniej? A niesprawiedliwe to! Owo pasemko bowiem zasługiwało na uwagę jak najbardziej, bo trwało wiernie na swoim posterunku niewiarygodnie długo, o wiele dłużej, niż jakiekolwiek tęcze, niestałe, płoche istoty, mają w zwyczaju. Tkwiło tam tak długo, jak to tylko było możliwe, zostało jednak zmuszone do zniknięcia przez nieubłagany zachód słońca. Słońce natomiast, zanim zaszło, dziś również dawało czadu, i tym razem jednak poświęciłam mu uwagę swojego obiektywu.
Tęcza nr 5. Jak myślicie, długo na nią czekałam? Oczywiście, zjawiła się kolejnego dnia. Tym razem nie musiałam jej szukać nie wiadomo gdzie, sama przyszła i zajrzała nam w okna. Znów pełen łuk, choć już nie tak intensywny jak poprzednio.
Tęcza nr 6. Nie, tym razem już nie tego samego dnia, ani nawet nie następnego. Na tą trzeba było trochę poczekać, zjawiła się podczas powrotu od Strażnika Wieczności, blada i krótka i ogólnie mizerniutka w porównaniu z poprzedniczkami. Najwyraźniej tym, którzy je malują na niebie, skończyła się farba, bo więcej już żadnych nie było, choć był jeszcze potem co najmniej jeden dzień z wybitnie tęczogenną pogodą.
W dniu powrotu natomiast pełen popis swoich możliwości dawało słońce z chmurami, gapiłam się na to widowisko przez okna pociągu, i nawet nie miałam jak uwiecznić, bo było po drugiej stronie wagonu, a między nami ludzie i żadnego wolnego miejsca, żeby podejść do szyby.
Stacyjki
Różne stacyjki widziałam, różne sfotografowałam, i właściwie miało być o nich. Każda w górach, każda ma jakiś urok... Ale teraz sobie uświadomiłam, że większość tych najfajniejszych to jednak widywałam gdzieś za oknem pociągu i wcale na zdjęciach ich nie mam. A i tak najlepszy był mój Gorzanów, rodem z 'Podróży na Wschód'. Więc będzie właśnie o nim - bo to tą stacyjkę najbardziej opanowała letnia leniwa atmosfera stacji, z której odjeżdżają pociągi do Nieba. Magiczna furtka, kołyszące się trawy, kwitnące zioła, zarośnięty boczny tor pod nogami, budynek z czerwonej cegły, pod nim ławka, ciemny zakątek ze studnią, w oddaleniu tajemniczy wagono-domek, za torami na wprost drzewa i za nimi łagodne, jasne, słoneczne wzniesienia, a po skosie ciemna zieleń gór. Całość leży na trasie Zielonego Szlaku, w tym miejscu nie płynie czas i nie starzeje się nikt i nawet Groźny Cykacz z poczekalni nie może tego zmienić, i liczą się tylko te sprawy, które są naprawdę ważne.
I, w sekrecie dodam, istnieje dowód na to, że pociągi do Nieba faktycznie stamtąd jeżdżą. Bo każdy chyba się zgodzi, że do Nieba kursują tylko parowozy, żadne tam bezduszne nowoczesne żelastwo, prawda? Tymczasem, oficjalnie, żadne parowozy w ramach jawnie istniejących kursów przez Gorzanów nie przejeżdżają. To czemu jest tam wielki magazyn, po brzegi pełen opałowego drewna, ha?
Ale żeby nie było, że tylko Gorzanów i Gorzanów, na okrasę niech będzie jeszcze taki ładny pociąg zapraszający do wejścia na stacji w Międzylesiu:
Miało być też o Wrocławiu, ale on tu właściwie nie pasuje do tego towarzystwa, więc może innym razem, w wątku kolejowym.
Ciąg dalszy relacji, ten najważniejszy, bo o traskach i szlakach, oczywiście nastąpi, ale kiedy, to jeszcze nie wiem.