Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest ndz, 10 listopada 2024 20:45:28

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 20 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: ndz, 09 maja 2010 20:52:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
To naprawdę miało miejsce. Nie tylko podczas koncertów. ELP kilkakrotnie zamordował muzykę. Wbił nóż w moje ucho. Przebódł organ, duch uleciał. Bezduszne dłonie władczo katowały martwe instrumenty.
Legendarne trio, jedna z rockowych supergrup (Emerson z The Nice, Lake z King Crimson, Palmer z Atomic Rooster oraz grupy Arthura Browna). Podobno podczas formowania składu pod uwagę był brany Hendrix, ale niestety nic z tego nie wyszło. Jako ELP zafundowali rockowej publiczności nie tylko swoje kompozycje, ale również wariacje na temat klasyki oraz pokaz nieprzeciętnych umiejętności instrumentalnych, które niestety wielokrotnie prowadziły na manowce muzyki i były dowodem na to, że biegłość instrumentalna nie przykryje braków kompozytorskich. Zdarzało im się jednak nagrywać dźwięki piękne i intrygujące. Poniżej kilka słów na temat tego kontrowersyjnego w moich uszach zespołu. Za wielkiego znawcę dorobku się nie poczytuję, ale przecież sam zaproponowałem poruszenie tego tematu nieco szerzej.

„Emerson, Lake & Palmer” [1970]
Obrazek
Piękna okładka. Ptak z popiołów ulatuje? W sumie tak, każdy z muzyków uleciał ze znanych zespołów, by na własny rachunek przemierzać tereny niezbadane. Na debiucie efekty badań są bardzo interesujące.
Pierwszy w kolejce jest „The Barbarian”. Sfuzzowany bas, ciężkie klawisze, w całości instrumentalny. Wśród kompozytorów widnieją nazwiska wszystkich członków zespołu, jako czwarty jest wymieniony Bartok. Adaptacja pierwsza. Jak w wielu wypadkach nie mogę powiedzieć czy udana. Nie znam pierwowzoru. Trochę ze mnie ignorant… Ale sam utwór świetny. Po pierwszym uderzeniu robi się znacznie delikatniej. „Take A Pebble” wyszło spod pióra Lake’a. Miał chłop przepiękny głos! Ballada rozpada się wyraźnie na trzy części. Pierwsza i ostatnia pełni rolę klamry, a wewnątrz mamy ciche harce gitary, klaskanie, gwizdy oraz kapanie wody, a później pojawia się uroczy fortepian i kolejne instrumenty, a wtedy bardzo luźna atmosfera wyraźnie gęstnieje. Fenomenalne granie, bez napinania, pełne naturalnych brzmień. „Knife-Edge” to znów rockerski czad na bazie klasycznej kompozycji. Tym razem pomysłu użyczył Janacek. Utwór jest mocny, lekko połamany, ale nie przekombinowany. „The Three Fates” jest trzyczęściowym pokazem najróżniejszych brzmień klawiszowych. Od potężnych organów kościelnych po delikatne fortepianowe dźwięki. Chciałbym napisać, że to świetna wizytówka stylu Emersona, ale niestety tak nie jest, gdyż takie cacka w późniejszym dorobku już się nie pojawią. „Tank” jest natomiast, jak sama nazwa wskazuje, czołgiem. Na koniec Lake funduje największy hit nie tylko tej płyty. „Lucky Man”.
Ocena: **** ¼

„Tarkus” [1971]
Obrazek
Rozpoczyna się od wielowątkowego utworu tytułowego. Sam początek brzmi troszkę podobnie do łamańców z debiutu, ale moje ucho niestety nie wyłapuje już tej świeżości, która tam była obecna. Najlepsze są fragmenty z wokalnym udziałem Lake’a oraz… solówka gitarowa. Cała kompozycja trwa ponad 20 minut i przez wielu uznawana jest za arcydzieło większej formy muzycznej z początku lat siedemdziesiątych. Moim zdaniem jednak wiele brakuje do „Atom Heart Mother”, „Suppers Ready” czy „Close To The Edge”, ale oddajmy sprawiedliwość temu utworowi, gdyż „Tarkus” bije na głowę późniejsze „Karn Evil 9”.
Drugą stronę rozpoczyna „Jeremy Bender”, luźna ballada z knajpianym klawiszem. Nie lubię tego stylu. Niestety na końcu płyty pojawia się jeszcze kolejny koszmar w postaci „Are You Ready Eddy?”. Kiepsko ten rock’n’roll im wychodzi. A pomiędzy tymi utworami również nic szczególnego się nie dzieje. No może lekko niepokojące „Infinite Space” i następujące po nim „A Time And A Place” dają jakąś większą satysfakcję.
Album jest znacznie mniej przekonujący niż debiut. Metamorfoza obrazowo przedstawiona jest na okładkach. Był ptak, jest zwierzę-czołg.
Ocena: ***1/3

„Picture At An Exhibition” [1972]
Obrazek
Zamiłowanie do przeróbek muzyki klasycznej na modłę rockową Emerson przejawiał już w The Nice. Debiut nowej grupy zawierał dwie ciekawe wariacje. Tym razem wzięto na warsztat dzieło Musorgskiego, które zespół zaprezentował podczas występu w New Castle. Z oryginalnych „Obrazków z wystawy” wzięto kilka części i uzupełniono je własną twórczością. Nie potrafię powiedzieć, jak ta przeróbka ma się do oryginału, ale tego dzieła ELP słucha się z wielką przyjemnością. Standardowo należy wyróżnić utwory, w których śpiewa Lake oraz monumentalny finał w postaci „The Great Gatek Of Kiev”. Kto wie, czy to nie najwspanialsza kompozycja sygnowana nazwą ELP. Po niej jeszcze tylko „Dziadek do orzechów”, który chyba nie powinien się znajdować tym miejscu. Moje wydanie posiada jeszcze bonus w postaci „Obrazków” nagranych w studiu wiele lat po oficjalnej premierze. Wypadają niestety znacznie gorzej. Gdybym oceniał je osobno dostałyby *1/2.
Moim zdaniem ten album zamyka najlepszy okres w twórczości tego zespołu.
Ocena: ***2/3

„Trilogy” [1972]
Obrazek
Trzeci studyjny album to dalsza podróż w kierunku zapoczątkowanym na poprzednich płytach. Wszystko byłoby cudowne, gdyby nie to, że zespół zaczyna zwyczajnie nudzić. Dawno temu podczas rozmowy ze znajomym doszliśmy razem do wniosku, że Emerson, Lake & Palmer posiada dla każdego z nas jedną ulubioną płytę. Najlepsza jest ta, którą poznaliśmy jako pierwszą, a wszystkie kolejne są niestety jej kopią. Tak też w sumie czuję się przekopując się przez kolejną propozycję tego zespołu. W moim wypadku wszystko blednie przy debiucie.
„The Endless Enigma, Part 1” z pięknie podniosłym tematem wokalnym ładnie rozpoczyna całość. Potem krótka „Fuga” i druga odsłona „Enigmy”. „From The Beginning” jest kolejną urokliwą balladą w stylu Lake’a, a „The Sheriff” to następny wesołkowaty kawałek w knajpianym klimacie. A dalej płyta sobie trwa i w zasadzie nic nowego nie przynosi.
Ocena: **3/4

„Brain Salad Surgery” [1973]
Obrazek
Z tą płytą mam już poważny problem. Bo o ile patetyczne „Jerusalem” i balladowe „Still…” są przyjemne, o tyle pseudonowoczesna „Toccata”, barowy „Benny The Bouncer” i „Karn Evil 9” stają się po prostu nudne i mało zabawne. Dotyczy to przede wszystkim ostatniego, najważniejszego na tej płycie utworu. Trwa on prawie pół godziny podczas których dzieje się bardzo wiele, ale niestety nic z tego nie wynika. Zdaję sobie oczywiście sprawę tego, że ten album jest bardzo ceniony przez fanów, ale chyba tym razem forma przerosła wszystko. Dobrze, że chociaż okładka jest fajna.
Ocena: **

“Welcome Back My Friends to the Show That Never Ends” [1974]
Obrazek
Poprzednia płyta zamyka dorobek, który uznawany jest za klasyczny. Tutaj stykamy się z koncertowym podsumowaniem tego etapu. Dużo tej muzyki, prawie dwie godziny. Wykonania w zasadzie zachowują ducha oryginału. Niestety przyswojenie całości za jednym podejściem jest niezwykle ciężkie. W tej monotonii można jednak znaleźć ciekawe fragmenty np. cytat z „Epitaph” King Crimson wpleciony w „Tarkusa”, który później potrafi zaskoczyć dwoma fajnymi improwizowanymi fragmentami. „Take A Pebble” wchłonęło w siebie „Still…” i „Lucky Men” oraz spore ilości improwizacji fortepianowych (fragmenty „Three Fates”), co sprawiło, że jest chyba najjaśniejszym punktem tego albumu. Dalej już tylko element barowy w postaci „Jeremy Bender” i „The Sheriff” oraz „Karn Evil 9”, który niestety wyssał siły z piszącego te słowa.
Ocena: ** 1/4 (byłoby niżej, ale za „Take A Pebble” troszkę podnoszę notę)

„Works Vol. 1” [1977]
Obrazek
Zagubienia ciąg dalszy. „Works” z czarną okładką rozpada się na cztery części. Każdy z muzyków otrzymał po jednej stronie płyty winylowej, a na samym końcu zespół spotyka się razem w dwóch rozbudowanych kompozycjach. Pierwszy w kolejce jest Emerson, który funduje prawie dwudziestominutowy utwór fortepianowy zagrany razem z orkiestrą. W zasadzie jest on bardzo odległy od rockowej stylistyki i lokuje się na terenach przynależnych muzyce poważnej z fragmentami, które mogłyby zostać wykorzystane jako ilustracje w jakiejś hollywoodzkiej produkcji. Kompozycja niestety nie porywa, choć z całej trójki to właśnie Emerson jest najmniej irytujący. Drugą stronę zagospodarował Lake. I znając łatwość z jaką komponował wpadające w ucho ballady można było się spodziewać wysokich lotów. Oczekiwania były duże, ale niestety wszystko zdominował niezdrowy lukier i popowa konwencja. Głos ma co prawda nadal piękny, ale próżno szukać tutaj drugiego „Szczęściarza”. Kompletna porażka. Na otwarcie Palmer zafundował ciekawy utwór „The Enemy Of God” o charakterze klasycznym z dominującą rolą perkusji. „L.A. Nights” to granie zapowiadające okropną konwencję progrockową kolejnego dziesięciolecia przeplataną rock’n’rollowymi wstawkami. A dalej jest jeszcze gorzej. Vocoder w „New Orleans” sprawia, że bezwyrazowa kompozycja staje się wręcz okropna. Następne utwory niestety nie podnoszą poziomu tego wydawnictwa, a umieszczenie nowej wersji „Tank” można porównać chyba do chłostania martwego konia. Na koniec dwie kompozycje zagrane przez cały zespół. Najpierw „Fanfare For The Common Man” Aarona Copelanda, która próbuje przywołać ducha dawnych kompozycji zespołu. W porównaniu do tego, co działo się do tej pory na tej płycie, mamy wręcz prawdziwy powrót formy. Brzmienie jednak zapowiada już złą stronę następnej dekady. Natomiast „Pirates” brzmi jak musicalowa kompozycja, która na początku nudzi, a po kilku minutach zaczyna irytować.

Emerson **
Lake *1/5
Palmer *
ELP **
Ocena: *

„Works Vol. 2” [1977]
Obrazek
Biała odsłona. Kiepskie pioseneczki, które mogłyby być grane w kasynach Las Vegas niekoniecznie pod szyldem ELP. Ta płyta w porównaniu z częścią pierwszą ma jednak jedną zasadniczą zaletę. Nie rości sobie praw do bycia ambitną.
Ocena: * 1/8

„Love Beach” [1978]
Obrazek
Na nowy poziom wznosi już sama okładka. Boskie plaże skąpane w słońcu, nadziani i bardzo męscy osobnicy z nienaturalnie białymi zębami, owłosionymi klatami i wypchanymi portfelami oraz obowiązkowe palmy. Raj! Wróćmy do meritum… Co by złego o tej płycie nie powiedzieć, to jednak trzeba przyznać, że jest lepsza niż „Works”, choć tak naprawdę to nie jest żadna rekomendacja.
Ocena: *3/4

„In Concert” [1979]
Obrazek
Trzecia koncertówka. Repertuar przede wszystkim nowszy. Nim panowie przejdą do własnych kompozycji zaprezentują „Petera Gunna”, czyli temat skomponowany przez Manciniego. Od piątego utworu aż do końca wszystko brzmi naturalniej niż na ostatnich płytach, co trzeba policzyć zespołowi na plus. Spory w tym udział ma orkiestra, która pomaga zespołowi na tym koncercie. Atutem jest też odpowiednia ilość materiału, która w tym wypadku nie przerasta słuchacza jak to miało miejsce w przeszłości. Klasyczne numery w postaci „Knife-Edge”, „Piano Concerto No. 1” odegrane są co najmniej przyzwoicie. Na końcu znajdują się „Obrazki z wystawy” w znacznie okrojonej wersji. Oryginał co prawda lepszy, ale tutaj nie jest najgorzej.
W rozszerzonej wersji kompaktowej płyta nosi tytuł “Works Live”.
Ocena: **1/2

„Black Moon” [1992]
Obrazek
Pierwsza studyjna płyta nagrana po wielu latach przerwy i słychać to od pierwszego dźwięku. Ma być nowocześniej. I w sumie jest. Czuje się te eksperymenty brzmieniowe, które dominowały w latach osiemdziesiątych. Pierwszy utwór uderza wręcz dyskotekowym rytmem, ale brzmi to całkiem nieźle. Jest w tym wszystkim jakiś duch „90125” nagranej przez Yes. Podobnie jest w „Paper Blood”. I do samego końca po prostu dobrze się tego słucha. Postawiłbym nawet tezę, że to, jedna z lepszych płyt ELP. Na pewno najlepsza od czasu „Obrazków z wystawy”. I co z tego że inna?
Ocena: *** (ale przyjmijmy, że jest to niepełna trójka)

„Live At The Royal Albert Hall” [1993]
Obrazek
Chwilę po powrocie do żywych kolejna koncertówka. Chyba najlepsza jak do tej pory. Dobre brzmienie, niezły repertuar (wyrzuciłbym może „Pirates”), no i chęć grania. Słychać, że muzykom podoba się przebywanie razem na scenie, a cała układanka ma jakiś sens. Oczywiście wszystko odbywa się w granicach, do których ten zespół nas przyzwyczaił.
Ocena: *** 1/3

„In The Hot Seat” [1994]
Obrazek
To co było w miarę ciekawe na poprzednim albumie tutaj bezpowrotnie wyparowało. Zespół wylądował bezpowrotnie w rejonach nijakiego pop rocka. Czy czuje się tam dobrze? Tego nie wiem. Na pewno jednak fani nie byli zadowoleni, gdyż jest najgorzej przyjęty album ELP w ich dorobku. Co więcej, repertuar z tej płyty nie był chyba nigdy prezentowany na żywo, a to już o czymś świadczy. Czyżby panowie zreflektowali się po tym, jak już płyta znalazła się w sklepach? No nic, nie warto tutaj analizować żadnego z kawałków. I wiem, że to przykre, ale tej płyty nie warto nawet słuchać.
Ocena: *

“Live In Poland” [1997]
Obrazek
Kolejna koncertówka. Tym razem w pewien sposób niezwykła, bo zarejestrowana w Polsce. Repertuar jak najbardziej klasyczny i choć dobrze się tego słucha, to całość niczym ciekawym nie słuchacza nie ujmuje. Ot, kolejne nagrania… Lepiej chyba posłuchać „Live At The Rogal Albert Hall”.
Ocena: *** (za polski akcent)

Co prawda zabrakło notek o „The Return of the Manticore”, „Live at the Isle of Wight Festival 1970” i “Then & Now”, ale żaden z tych albumów w zasadzie nie przynosi niczego nowego, więc te recenzje nie są aż tak konieczne, bo miałyby rolę analogiczną do tych płyt.

Jak widać nie należę do wielkich fanów twórczości tego zespołu i muszę się przyznać, że dziwnie otwierało mi się ten temat. Co innego odpowiadać na czyjeś myśli. Byłoby mi więc bardzo miło, gdyby ktoś naświetlił ten temat od nieco przychylniejszej strony, bo przecież nie jestem nieomylny. A o The Nice, Emerson, Lake & Powel i Three trochę później. Muszę odpocząć.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 09 maja 2010 22:49:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4889
był taki moment, gdzieś ze dwa lata temu, że wszystkie płyty ELP można było kupić za 20 złotych, więc kupiłem ze cztery i jeszcze jedną pożyczyłem od Elronda i nawet solidnie słuchałem

obawiam się jednak, że zostało mi z tego w głowie niewiele, a w klacie prawie nic

Keith Emerson jest muzykiem technicznie nieskazitelnym, co do tego nie ma żadnych wątpliwości i chylę czoła przed jego wirtuozerią, ale niestety rzadko mnie jego granie naprawdę porusza... może o to chodzi, że potrafiąc zagrać tyle dźwięków na minutę nie przykłada do każdego dostatecznie dużo... uwagi? serca? nie wiem, ale gdy mam na drugim biegunie Pidżejkę z White Chalk, która nagrywa płytę ledwie umiejąc złożyć palce w akord na pianinie i pokrywa braki echem - wybieram ją, ze względu na przestrzenie między tymi dźwiękami i właśnie tę nieokreśloność, której tutaj mi brakuje

Carlem Palmerem się nieco rozczarowałem... a może nie słuchałem dokładnie... w każdym razie wybieram Bruforda za lekkość uderzenia i wyobraźnię podziałową

no i Lake... jeśli ostatnio wyrzucił z mojego Top5 wokalistów Arta Garfunkela to raczej za dokonania w King Crimson - jakoś ten głos tam lepiej siedzi, może to kwestia produkcji, może nieco innej maniery a najpewniej tego, że po prostu - moim zdaniem - lepiej mu na tle melotronu i lepszej gitary... oczywiście w ELP nie stracił wszystkiego i wciąż zachwyca, przynajmniej w klasycznym okresie, bo potem zdaje się głos się załamał

na razie nie będzie gwiazdek dla płyt, powiem tylko o poszczególnych piosenkach/momentach - bo w takiej skali najłatwiej temu zespołowi mnie olśnić czy takie tam

ballady Lake'a są dość rozmaite, raczej ładne, ale też raczej szybko mi się nudzą, akurat (w odróżnieniu od Pilota) In The Beginning mam za jedną z tych słabszych, chyba najbardziej lubię Still... You Turn Me On (zwłaszcza za melodię początkowych wersów, ale w ogóle dużo w niej zwrotów akcji), harmonie w Lucky Man też są fajnie pomyślane

bardzo mi się podoba wstęp do utworu Trilogy i w sumie chyba ten numer uznałbym za mój ulubiony, choć część progresywna nieco mnie męczy... lubię też saloonowy Benny The Bouncer (Witka to jakoś zdenerwowao), a także - o dziwo - Tiger In The Spotlight z nienawidzonej Works II (super maniera wokalna! kupuję to!)

jeśli zaś mowa o płytach niedocenianych/krytykowanych - kupiłem sobie to Love Beach, żeby zobaczyć czy to naprawdę takie aż złe czy może będzie jak z tymi płytami Doors bez Morrisona (pozdro Crazy :)), niestety tym razem wszyscy mają rację - płyta jest beznadziejna

BEST MOMENTEM zespołu Emerson Lake and Palmer jest dla mnie passus death is life z Obrazków... - tutaj wykonanie z pierwszego koncertu na wyspie Wight (+ wystrzały z dział armatnich!)

muszę jednak dodać że uwielbiam te zabawy Emersona z pokrętłem od wysokości tonu (Andrzej Zieliński świetnie wykorzystał ten pomysł w Krywaniu)


no i na koniec MEGA SPECIAL:

latające pianino Keitha Emersona (tylko nie wiadomo czy to jeszcze muzyka :) :) :) czy tylko SZTUKA!!! )

http://www.youtube.com/watch?v=uSm5IQFaTZA

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 08:02:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Gero pisze:
ballady Lake'a są dość rozmaite, raczej ładne, ale też raczej szybko mi się nudzą

Nie tylko one. Cała twórczość tego zespołu bardzo szybko potrafi znudzić. Wszystko z powodu tej jednorodności.

Gero pisze:
jeśli zaś mowa o płytach niedocenianych/krytykowanych - kupiłem sobie to Love Beach, żeby zobaczyć czy to naprawdę takie aż złe czy może będzie jak z tymi płytami Doors bez Morrisona (pozdro Crazy), niestety tym razem wszyscy mają rację - płyta jest beznadziejna

Works i tak jest w tym wypadku lepsze. Do spółki z "In The Hot Seat" tworzą naprawdę upiorne trio!!


Gero pisze:
latające pianino Keitha Emersona

Yeah!

Ja zapomniałem wkleić morderstwa dokonanego na jednym z koncertów. Nóż przebódł klawisz!
http://www.youtube.com/watch?v=xggFzkyd288

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 09:10:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
o fajnie :D
choć wycodzi na to, że jako entuzjasta czasem malkontent i tak wyjde na największego fana... chyba 8)

Jeśli przyjrzeć się samym osobowościom too...
Emerson....TOTAL, jednak dla mnie najlepszy klawiszowiec ever. Pomimo wirtuozerii nie jest dla mnie męczący, w każdej w zasadzie sekundzie z rzeczy których słucham jest w tych organach CZAD, no i ten klawisz bywa hmm nachalny i z jakiegoś powodu bardzo to lubię hehehe trochę tak jakby krzyczał.
Palmer po prostu doskonale mi się wpisuje w ten zespół choć nie znalazłby na ten moment wolnego miejsca w top 10 tak jak to bywało kiedyś.
No i został Lake którego jak dla mnie mogłoby nie być, nie słyszę w jego śpiewaniu wiele ciekawego, głos wogóle nie drażniący ale też nie wywołujący zachwytów na poziomie wyższym niż zerowy :P .

Co do płytt, ŻADNA rzecz studyjna EL&P nie jest dla mnie całością, mam wrażenie, że to poodrywane od siebie numery które jakby potraktować każdy osobno to by zyskały niż tak obok siebie leżąc.
Choć Tarkus dawał radę.
(i tu uwaga wieeeeelkie zaskoczenie)
Dlatego za właściwą odsłonę tego zespołu uważam oczywiście koncertówki.
No bo repertuarowo są best offem i numery się nie gryzą ze sobą, jest dużo improwizacji, wariacyj, Lake'a w zasadzie nie ma co jest niespotykane raczej wśród progowców poza graniem zespół prezentuje show i to taki z pazurem. (co pokazał w Gero linkującym będąc).
Wychodzi na to, że z Pilotem się zupełnie różnimy w kwestii odbioru koncertówek hehe niby wiedziłem to już przy okazji wpisu o SBB i TSRTS ale teraz jeszcze bardziej się ukazało oczu memu :mrgreen:
Bo jeśli chodzi np o Welcome Back...." to ja daję zupełnie pewnie ****1\2 nie nudząc się przy tej płycie przez 98,3%...zaczynam ziewać oczywiście przy cytacie z epitaf (o nawet teraz zacząłem pisząc o tym! hahaha piękne) poza tym podoba mi się wszystko :D
Generalnie ogień.
Koncertówki z royal albert i katowic są bardzo fajne choć bez szału ot przyjemne płyty na wysokim poziomie, repertuarowo bliźniacze (w katowicach chyba jednak trochę mniej czadu było), przez mgłę zatem Royal Albert ***3\4, Katowice ***1\2
to tyle :)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 09:16:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24476
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
MAQ pisze:
ten klawisz bywa hmm nachalny

Przeczytałem "nachlany". :lol:

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 09:30:50 
pilot kameleon pisze:
Lepiej chyba posłuchać „Live At The Rogal Albert Hall”

Hehehe...


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 09:38:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Kamik pisze:
Hehehe...

Coś w tym jest! :)

MAQ pisze:
choć wycodzi na to, że jako entuzjasta czasem malkontent i tak wyjde na największego fana... chyba

Dawaj gwiazdki!

MAQ pisze:
Wychodzi na to, że z Pilotem się zupełnie różnimy w kwestii odbioru koncertówek hehe niby wiedziłem to już przy okazji wpisu o SBB i TSRTS ale teraz jeszcze bardziej się ukazało oczu memu

Ej, SBB z rozszerzonej wersji debiutu mi się podoba (****), ale faktycznie nie padam na kolana. W przypadku "Welcome Back..." jestem stanowczo na nie.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 09:52:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
pilot kameleon pisze:
Dawaj gwiazdki!

hehe no dobra

Tarkus * * * * 1\4
Trilogy cholera nie pamiętam ale było spoko chyba hehe
Brain Salad Surgery * * * * -
Works Vol. 1 okazało sie że znałem tylko połowę materiału :?
Works Vol. 2 hehehe najgupsza płyta świata i w swej totalnej porażce ma coś intrygującego * * *
chciałbym usłyszeć płytę z Powellem!

Lajw

Pictures at an Exhibition błahahahah przy wpisie zapomniałem o tej płycie :D na pewno mocne * * * * 1\2
Welcome Back My Friends...." * * * * 1\2
i tu też bym jedno chciał, mianowicie koncert z wyspy łajt kurde wyszło oficjalnie ale ceny na allegro ma dziwnie niskie i zastanawiam sie czy to nie coś w rodzaju zapis z powietrza hehe

reszty nie pamiętam\nie znam.

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 20:14:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28156
pilot kameleon pisze:
Podobno podczas formowania składu pod uwagę był brany Hendrix, ale niestety nic z tego nie wyszło.


E tam, każde trio Hendrixa było o wiele lepsze niż E, L & P - tak uważam :P .

pilot kameleon pisze:
Miał chłop przepiękny głos!


To można by wytłuścić. Albo też użyć jako epitaph.


Gero pisze:
Pidżejkę z White Chalk, która nagrywa płytę ledwie umiejąc złożyć palce w akord na pianinie i pokrywa braki echem


Ger, może byś coś piknął w wątku jej poświęconym? :)


Gero pisze:
wybieram Bruforda za lekkość uderzenia i wyobraźnię podziałową


O tak! Lekkość, ale i dynamikę niekiedy! Bruford Bruford Bruford!


Gero pisze:
może to kwestia produkcji, może nieco innej maniery a najpewniej tego, że po prostu - moim zdaniem - lepiej mu na tle melotronu i lepszej gitary...


A może King Crimson wszystko miał lepsze? :P Kompozycje!


Gero pisze:
bardzo mi się podoba wstęp do utworu Trilogy


O! Dla mnie to jest super mom!

I cieszę się, że pojawił się tu MAQ.


A ja znam w sumie tylko pierwszą płytę i Trylogię. Dość lubię. Tę pierwszą miałem sobie teraz włączyć, że może coś napiszę, ale trafiłem na "To Our Childrens Childrens Children" Moody Blues :mruganie: .

EDIT:

Gero pisze:
pianino Keitha Emersona


beka! :D nie wiedziałem, że Emersonowi udało się nonszalancko zaprzeczyć prawom grawitacji, i jeszcze tak paskudnie żując gumę

pilot kameleon pisze:
Nóż przebódł klawisz!


hoho!
A ty wysyłasz mnie
wkładając w ręce srebrny nóż
po pieniądze i po śmierć

:wink:

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 20:53:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
antiwitek pisze:
E tam, każde trio Hendrixa było o wiele lepsze niż E, L & P - tak uważam

No pewnie! A ktoś mówi, że było inaczej? 8) Trio Hendrixa każdorazowo przebodło ELP na wylot!

antiwitek pisze:
Tę pierwszą miałem sobie teraz włączyć, że może coś napiszę, ale trafiłem na...

Mam nadzieję, że trafisz na ten album w najbliższym czasie.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 10 maja 2010 21:14:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:39:35
Posty: 12221
Skąd: Nieznajowa/WarsawLove
hehe, oto jeden z zespołów, któremu mówię zdecydowane NIE!!! :faja:

_________________
ja herez ja herez
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 11 maja 2010 07:12:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24476
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
antiwitek pisze:
A może King Crimson wszystko miał lepsze? Kompozycje!

pilot kameleon pisze:
No pewnie! A ktoś mówi, że było inaczej?

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 11 maja 2010 08:30:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
pilot kameleon pisze:
A ktoś mówi, że było inaczej?

ja :faja:

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 22 maja 2010 08:24:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
„Emerson, Lake & Powell” [1986]
Obrazek
Próba reaktywacji zespołu. Niepełna, Palmer odmówił, a pozostała dwójka spróbowała swoich sił z Cozym Powellem. Pierwsza rzecz, która rzuca się w uszy, to wszechogarniające syntezatory. Do tego dziwnie syntetyczne brzmienie. Ach ten werbel! Kompozycje wydają się bardzo uproszczone, a zespół z każdej chciałby zrobić hit. Wyszło średnio, choć „Touch & Go” stało się całkiem rozpoznawalne. Nawet "Mars" nie wydaje się groźny (a w koncertowym wydaniu King Crimson w 1969 roku był, rok później przemianowany na "The Devil Triangle" również). Płyta jest tylko umiarkowaną ciekawostką i w moim wypadku ocena nie będzie odbiegała od ogólnej punktacji płytowej ELP w klasycznym składzie. Gdybym nie fundował tego tematu, na pewno bym po nią nie sięgnął.

Ocena: *1/2

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 22 maja 2010 08:43:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
3 „To the Power of Three” [1988]
Obrazek
Zmiana składu, zmiana nazwy. Wypada Lake i Powell. Na ich miejsce wraca Palmer oraz dokooptowany zostaje Robert Berry, który jako wokalista jest po prostu kiepski. No i nic z tego nie wynika. Jest płyta, której nikt nie chciał kupować, nikt nie chciał słuchać. Disco łamane popem, które ciężko przechodzi przez moje ucho… Okropne!
Ocena: *

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 20 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group