Nie da się też ukryć, że w ciągu ostatniego miesiąca to moje młode pokolenie dało mi tak do pieca Michaelem, trochę nie mogę już go słuchać na uszy
... ale jestem mu winien ten wpis, bo w końcu (cytz może nie wie), to ja miałem założyć ten wątek, tylko nie zdążyłem, bo by mi pociąg w Tatry uciekł.
Crazy pisze:
Majkel wydał na dobrą sprawę trzy płyty, z których jest znany
no to jedziemy:
THRILLER * * * * *
best song: Thriller
best moment:
darkness falls across the land... the midnight hour is close at hand... i potem te okrzyki Michaela z drugiego planu, kiedy Vincent Price ma przerwę w swojej przemowie.
Bestseller wszechczasów i nie ma się czemu dziwić. Płyta porywa bez reszty od początku do... no właśnie nie do końca, o czym za chwilę, ale i tak porywa. Jest w niej niesłychana lekkość, ta muzyka wypłynęła Michaelowi (i Quincy Jonesowi, i Rodowi Tempertonowi) spod palców, z głosu, z duszy, a nawet nie wypłynęła, a wyleciała o tak:
i poleciała z wielką gracją do dziesiątek milionów ludzi na świecie.
Do mnie nawet dwa razy, bo kilka lat temu nabyliśmy CD, ale przecież winylowa wersja, z tą piękną okładką, Michael jeszcze jak prawdziwy Murzyn, choć lśni się osiemdziesionowym
glamourem, z tygryskiem i w ogóle
...
... więc ta płyta była jedną z pierwszych, jakie mieliśmy, i jedną z najważniejszych płyt mojego dzieciństwa. Miło mi powiedzieć jednak, że nic a nic się nie zestarzała.
Zaczyna się rytmicznie i soulowo, od jednej z moich ulubionych piosenek Michaela w ogóle,
Wanna Be Startin Something; pisałem o niej w wątku o zaczęciach płytt.
Dalej robi się melodyjnie, bardzo niby
ślicznie, ale wcale nie ckliwie, bo
Baby Be Mine jest szybkie i dynamiczne, i jak najbardziej z jajami. Wielce niedoceniony kawałek!
Już bardziej ckliwe jest
Girl Is Mine, ale jednak nie, bo jaki humor tryska z dialogu Michaela z Paulem McCartneyem! I ten śpiewany, i ten mówiony pod koniec piosenki wypadają na piątkę. Bardzo bardzo lubię.
Thriller - opus magnum, popowy hit wszechczasów, wspaniały wstęp, ze zgrzytem, wiatrem i narastającym napięciem, wchodzi główny temat i czad totalny, rewelacyjny tekst, obłędna aranżacja (ile tam się dzieje cały czas pod spodem!), Michael w wokalnej formie NAJWYŻSZEJ, i jeszcze na końcu ten upiorny Vincent Price i śmiech... ŚMIECH!!!
strona B i
Beat It, nieoczekiwanie rockowa odsłona, silny rytm, ale tym razem nie soulowy, lecz właśnie rockowy, gitara piłuje konkretnie i znowu Michael na wyżynach.
Billie Jean - no tak, wygrała plebiscyt, zwykle wygrywa, a dla mnie to utwór słabszy od poprzednich pięciu. Nie znaczy to, że słaby, jak najbardziej lubię i w ogóle, ale najbardziej trąci takim zwykłym popem, niby buja i tańczy, niby ładnie wszystko, ale bez duszy piosenka dla mnie, takie trzy i pół gwiazdki.
No i ma ta płyta ma jedną zasadniczą wadę, mianowicie, że trzech ostatnich piosenek mogło by nie być. Nie żeby nie dało się ich słuchać, są przyjemne, ale nijakie. W zasadzie przez to nie powinno też być pięciu gwiazdek. Ale są!
PS. Kiedy panek robił swoje wątki i doszło do 1982, i tylko Boski i ja zagłosowaliśmy na Thrillera, byłem wręcz wstrząśnięty...
BAD * * * *-
best song: Liberian Girl
best moment: noo.. chyba gitarowe solo w Dirty Dianie?
Muszę powiedzieć, że nigdy nie miałem serca do tego albumu jako całości. Z jednej strony szereg utworów, które cenię i lubię bardzo, z drugiej jednak brakuje jej tej lekkości, o której pisałem w związku z Thrillerem. Jest w niej czasem nawet coś nieprzyjemnego. Jakby brak radości z tworzenia? Tak ja to odczuwam, a czy ma to coś wspólnego z autentyczną kondycją Jacksona wtedy, tego nie wiem.
Przepiękna jest Liberian Girl, porywająca Dirty Diana. W soulowych klimatach zdecydowanie króluje Man in the Mirror, znacznie mniej The Way You Make me Feel. No i podobno tytułowy Bad jest wspaniały, moja córka mi to mówi... ale jakoś nie przepadam za tą piosenką. Irytuje mnie. A jeszcze bardziej hit numer jeden z Bada, czyli Smooth Criminal.
Za to bardzo lubię Leave Me Alone (mój ulubiony teledysk przy okazji! kłap kłap!
), którego na moim starym winylu nie ma, ale kiedy w końcu kupimy CD, to pewnie będzie, i słusznie.
Niestety płyta ta ma jeden straszliwy mankament, mianowicie perkusję, czy co ją tam imituje. Brzmi to, jakby ktoś napieprzał młotkiem w blachę. Taki zabieg bywał frapujący w różnych eksperymentach skłaniających się ku industrialowi (nawet w obrębie popu, np. u Depeche Mode w tym samym mniej więcej czasie). Tutaj brzmi jednoznacznie BEZNADZIEJNIE. Jak piękny np. jest Man in the Mirror, dopóki nie zacznie się to nawalanie w "perkusję"
DANGEROUS * * * * 1/4
best song: Will You Be There
best moment:
bridge w Will You Be There (od "everyone's taking control of me") i potem przejście w te spiętrzające się chóry, pod którymi Jackson wznosi swoje okrzyki. Albo refren w Who Is It.
Płytę Dangerous, która niby gorsza od Bad, ja lubię zdecydowanie bardziej. Zgodzę się, że jest tu za dużo wypełniaczy, i pewnie wcale nie więcej perełek niż na Bad - ale cały klimat płyty o wiele bardziej mi odpowiada. Jest w niej znowu lekkość i płynność. Jest wspaniały
Will You Be There, który naprawdę łapie mnie za gardło, i jest
Remember the Time, może mało wspaniały, a nawet trochę komiczny, ale bardzo dużo sympatii budzi we mnie ta pioseneczka i wręcz jest moim pierwszym skojarzeniem, kiedy pada hasło "Jackson - Dangerous"; od razu widzę te piaskowe kolory, Eddy'ego Murphy'ego w stroju egipskim (tu widać, że jestem trochę pokoleniem MTV
), i słyszę "do you remember (au!) when we..", i w ogóle sporo tych majkelowych pokrzykiwań. Fajne.
A z późniejszych rzeczy to owszem bardzo podobało mi się
They Don't Care About Us i
Earth Song nawet też, mimo swojej patetyczności (chyba mam słabość do majkelowego patosu, np. bardzo lubię Heal the World
), końcówka Earth Song jest doskonała. Ale to już były jakieś pojedyncze momenty. Właściwie na Dangerous Michael się chyba wypalił.
Ale nie ma co ukrywać, wiele wzruszeń mu zawdzięczam.