... czyli różnorodność umarła. Tak brzmiała pełna, pierwotna nazwa bydgoskiej grupy. Grupy, która najbardziej kojarzy się z tekstami, poezją Grzegorza Kaźmierczaka. Początek grupy to lata 80te, czasy jarocina, punka i nowej fali. W tym przypadku zdecydowanie ta druga stylistyka okazała się decydująca. Pokręcona historia i niełatwe dzieje grupy dodają jeszcze smaczku poznawaniu jej twórczości. Grupa, co może już nie wszyscy (z tych, którzy mają prawo z racji wieku) pamiętają, miała na samym początku działalności jeden duży przebój ‘I znowu ktoś przestawił kamienie’. Niestety od wielu lat nie grany na koncertach, jak również nieobecny na żadnym z oficjalnych wydawnictw zespołu. W latach 80tych wyszedł na singlu Tonpressu (z utworem Te dni, czyli Krzyż ze zmienionym przez cenzurę tytułem na stronie B). Same Kamienie są obecne na paru składankach np. Moja Lista M. Niedźwieckiego (
) czy wydanej w Kanadzie niezbyt oficjalnie płycie Polska Nowa Fala – Polish New Wave, gdzie jakiś fan-emigrant wydał parę singli kilku kapel z tej stylistyki – cenna rzecz bo same single zdobyć już niekiedy bardzo trudno.
Bydgoszcz 1986 (*****) – materiał w sumie pierwszy choć oficjalnie wydany dopiero w 2001. Wcześniej taśmę matkę skradziono z samochodu i w latach 80tych nie udało już się tego wydać. Ja z jakiś źródeł dorwałem to jakoś w połowie lat 90tych, kiedy załapałem mocnego bakcyla na Variete. Materiał historyczny ale nadal porażający. Rzecz podstawowa to dziesięć utworów jakie zdefiniowały styl Variete. Czyli średniowolna muzyka, wyraźny rytm, mocne bas i perkusja i czasami błądząca wokół gitara. No i wokal. Niebanalne teksty, czasami zaledwie parę linijek ale zawsze mocno uderzające. Najczęściej jakaś odmiana melodeklamacji. Brzmienie jeszcze mało rewelacyjne ale same utwory porażają. Pere lachaise, Bydgoszcz, Dies irae, Cygańska muzyka, Nie będzie inaczej, no i moje ulubione Klaszczę w dłonie. Kolosy.
Wydanie z 2001 roku posiada jeszcze 6 dodatkowych utworów z koncertu w Arenie w 1989.
Variete (*****1/2) – pierwsza oficjalnie wydana płyta (1993). Materiał tylko w dwóch utworach pochodzący jeszcze z ‘Bydgoszczy’ (Klaszczę w dłonie i Pere Lachaise). Poza standardowym składem rzecz nagrana z trąbką wzbogacającą dodatkowo wiele utworów i często nadającą lekko jazzujący wydźwięk. Dla mnie płyta niezwykle ważna, bo od niej zaczęła się moja fascynacja zespołem. Wiele utworów, które zapadło mi mocno w pamięć od rozpoczynającej Błatnaji, poprzez Zielonookie radio „Romans”, Panowie z miast czy 11.30. Wspaniała surowa muzyka.
Koncert „Teatr Stu” (*****1/2) – wydany w 1995 roku koncert. Piękny, kontynujący klimat poprzedniej płyty, z której jest tutaj z resztą duża część materiału. Ponownie pojawia się Bydgoszcz, Krzyż i kilka utworów, które wydane zostały w paru przypadkach tylko na tym wydawnictwie. Szkoda, że części wspaniałych utworów nie udało się nagrać i wydać w wersji płytowej. Co do instrumentarium to znów mamy lekko jazzujący dodatek. Tym razem w postaci saksofonów Mikołaja Trzaski. W wielu miejscach brzmi to naprawdę intrygująco.
Wieczór przy balustradzie (***1/2) – płyta mocno dziwna. Wydana w 1996 roku w Music Cornerze miała być mocnym pójściem do przodu. Koniec ze starymi utworami, odgrzebywaniem materiału z lat 80tych (nie do końca jednak bo trafiły tutaj Pociągi na wietrze, czyli utwór jeszcze z Bydgoszczy). Do tego unowocześnione brzmienie, więcej gitary, która atakuje już od samego początku rozpoczynającego Bohatera Lirycznego. Same utwory tez raczej skrócone, nie tak pięknie rozbudowane jak na poprzedniej płycie. No i zmiany w wokalu. Jakby krakowskość wydawcy zaowocowała manierą Świetlickiego, bardzo podówczas popularnego. Szczególnie w utworze American Way, który wręcz prowokuje oskarżenia o plagiat Nieprzysiadalności. Mnie płyta ta wydawała się wtedy jednak porażką. Po pierwsze w jakiś sposób zatracała wyjątkowość zjawiska o imieniu Variete na polskiej scenie. Po drugie same utwory wydawały się znacznie słabsze niż na płytach poprzednich. Teraz spoglądam na tę płytę trochę łagodniejszym okiem. Bo jednak utwory te, zwłaszcza na żywo okazują się jednak całkiem, całkiem. Przykładowo Z „Mózgu” do „Gongu”, Są dni czy finałowy Hotel. Tylko to brzmienie mnie jakoś nie przekonuje. Za mało zimnej fali a za dużo nijakości.
Nowy material (****1/2) – dośc niespodziewanie, Variete odżyło jednak. Bo po wydaniu poprzedniej płyty wydawało się, że to już ich koniec. Przez kilka lat było o nich cicho, ja sam zdążyłem o nich lekko zapomnieć. W 2003 trafiłem dość przypadkowo na ich koncert do Dramatycznego Jazzgotu i jak dla mnie wrócili w pieknym stylu. Już wtedy mówiło się, że ma być nowa płyta ale roczek minął i nic. Na imprezie po Stodole rozmawiałem przypadkowo z jednym z gości, którzy przyszli z zespołem i okazało się, że jest on dość blisko zespołu i płyta ma wyjść lada chwila. No i jest. Bardzo dobry powrót. Jest trans i trochę nowości w podkładzie. Nie ma takiej agresywnej gitary, która mi osobiście przeszkadzała na Wieczorze. Jest umiar brzmienia i nowa porcja wyśmienitych tekstów. Moje ulubione to chociażby zaczynające Dryf czy Śnieg i Diament. Ale i dalej jest dobrze. Ocena ciut niższa od płyt starszych przez lekki sentyment. Do tamtych wracam po latach i są nadal rewelacyjne. Tę będę mógł tak ocenić dopiero po paru latach.