Ponieważ istnieje możliwość, że przeczyta ten post ktoś z twórców, chciałem z góry i szczerze przeprosić za słowa krytyki, które poniżej się pojawią. Mógłbym owijać w bawełnę albo po prostu nie pisać, ale ponieważ krytyka będzie się tu mieszać z zachwytem, więc chcę po prostu szczerze opisać swoje odczucia. Zwłaszcza, że krytyka dotyczyć będzie również muzyków, których skądinąd bardzo cenię - wszyscy pewnie wiedzą, że jestem ogromnym fanem Angeliki, twórczość Litzy cenię bardzo nie tylko ze spokojniejszej Luny czy Arki, ale również z czadowych odsłon w niejednym Tymoteuszu (888!), a także w Kaziku na Żywo, fanem Maleo nie byłem i nie jestem, ale przecież nieraz potrafiłem go docenić, a po koncercie w ubiegłorocznym Wielkim Poście obiecałem uroczyście, że już więcej nie będę robił niewybrednych komentarzy na temat jego śpiewu... Tu pojawi się kilka słów może nieprzyjemnych, więc z góry przepraszam.
Właściwie już to kiedyś pisałem, ale mam pewien problem z płytą 2 Tm 2,3, nazywaną czasem ku utrapieniu twórców "Amen"
Z jednej strony uważam ją dość jednoznacznie za najlepsze osiągnięcie zespołu, nawet jeżeli nieco większą sympatią darzę koncertową Propagandę Dei. Od pewnego czasu mam wręcz zwiększoną potrzebę słuchania tej płyty (pozdro antiwitek
) i doszedłem do wniosku, że eureka! - ta płyta mimo wszystko naprawdę ma pięć gwiazdek!
Mimo czego więc? Otóż dzisiaj sobie posłuchałem całości, i są tu trzy kawałki, których wręcz nie mogę znieść. Dwa z nich po prostu zastopowałem i przewinąłem, choć na kasecie to zawsze większa uciążliwość niż z funkcją "skip", trzeci jest krótki, więc dałem radę, ale ledwo. Trzy utwory, które mają dla mnie - czy ja wiem? - jedną gwiazdkę? może półtorej, ale co to za różnica.
Shlom Lech Mariam - okropne buczenie gitary, które zagłusza wszystko, co ewentualnie mogłoby mi się podobać, choć właściwie niewiele tego jest; jeden moment, który naprawdę wydaje mi się fajny, to coś, co brzmi jak sfuzowana harmonijka ustna, ale zaraz i ona ginie w riffie, który w skali toporności osiąga 10/10 a brzmi jak maszyna do burzenia ścian u sąsiada. Do tego przesterowany wokal w refrenie - coś czego nie cierpię już na pierwszej płycie.
Czasem gdy słucham tego utworu, w pierwszej chwili wydaje mi się, że nawet to trochę żre, mimo przesteru na głosie i bezmelodyjnego riffu. Ale ma to moc i ciężar. Niestety po maks dwóch minutach mam już bardzo dość...
Jahwe Tyś Bogiem mym - chyba nigdy w swej historii muzyka reggae nie zbliżyła się tak bardzo do bycie kocią muzyką
W ogóle tego nie rozumiem: piosenka, która ma bardzo fajny potencjał, wykorzystany zresztą świetnie na koncertach - zarówno na Propagandzie, jak na wszystkich akustycznych koncertach, na których byłem, utwór ten wręcz błyszczał! i wokalnie, i instrumentalnie, i melodycznie, i klimatycznie - tu jest jakimś potwornym stękaniem, Maleo brzmi przepraszam za wyrażenie, jakby wzywał pomocy, bo go ktoś ciągnie z włosy, chórek w refrenie olaboga co za cienizna, dęciaki grają, jakby obsługujących je muzyków ktoś pozbawił nie powiem czego... nie jestem w stanie tego słuchać.
Bądź wola Twoja - a tu znowu Angelice ktoś robi krzywdę
Na tle tych drumli, zresztą dość męczących, jej wokalizy, które normalnie uwielbiam, brzmią tu fatalnie... na szczęście się kończą szybko i przechodzą w bardzo dobry utwór Amen.
Płyta, na której trzy utwory nie nadają się dla mnie do niczego - a jednak pięć gwiazdek?!
No ale jak inaczej ocenić coś takiego:
Shema Izrael Adonai... - olśniewające arcydzieło muzyki rockowej, jeden z najlepszych polskich utworów rockowych w ogóle, któremu nie za wiele zagranicznych dosięga do pięt, wszystko ma tu swoją pełnię: grzmiące (a nie buczące) gitary o wszechogarniającym brzmieniu, świdrujące duszę (a nie bolące uszy) piszczałki, świetne melodie, przejmujący wokal, któremu nie można nie wierzyć.
Psalm 103 - mistyczna Angelika na tle porywającego rytmu, wspaniała melodia i nieziemska atmosfera... doskonałe.
Kocham Cię Panie - jedna z najpiękniejszych pieśni miłosnych, pełna ufności i siły, prostoty i głębi jednocześnie, wspaniałe dopasowanie słów do muzyki, rzadko aż tak dobrze się to udawało w Tymoteuszu.
Stabat Mater - olśniewające arcydzieło muzyki... ale jakiej? klasycznej? dawnej? Angelika zaśpiewała to tak, że łzy w oczach nawet na wspomnienie, akompaniatorzy w skromny, ale piękny sposób podkreślili szlachetność tego utworu. Dla mnie podium Tymoteusza w ogóle.
Psalm 51 - utwór, w którym udało się wyrazić prawdziwy ból i żal za grzechy zupełnie bez epatowania emocjami. Utwór tak przejmujący, że podczas słuchania go aż bym zdjął czapkę z głowy, żeby w milczeniu uszanować czyjś dramat.
I co mam powiedzieć? - pięć utworów na pięć czy sześć gwiazdek. A na jakich innych płytach rockowych mam pięć utworów na pięć gwiazdek?
Abbey Road, L.A. Woman, A Night at the Opera, The Wall... może Revolver, ale nawet żaden Led Zeppelin się nie załapuje - to z klasyków
Downward Spiral, Mezmerize/ Hypnotize o ile potraktuję je razem, może Grace - z bardziej współczesnych
Legenda, Duch, Triodante, Luna... Muj wydafca - z polskich.
Postawiłem tu drugą płytę Drugiego Tymoteusza obok tych kilku na krzyż płyt, którym dałbym sześć gwiazdek.
Ale na żadnej z nich nie ma trzech utworów poniżej dwóch gwiazdek! (pewnie nie ma ani jednego).
Dziwna to płyta dla mojego oceniania.
Bardzo ją lubię