...czyli płyty, których słuchaliśmy najwięcej w czasach bardziej świadomego odkrywania muzyki, powiedzmy - przez pierwszy rok... Powiedzmy - 10 płyt. Nie chodzi mi o płyty, które słyszeliśmy jako dzieci, bo słuchali ich np nasi rodzice. Chodzi mi o płyty, które kupiliśmy sobie sami. Wyszarpane w PRL-owskich antykwariatach, wypatrzone na straganach z pirackimi kasetami, ściągnięte z sieci... Nie musza to być płyty, których słuchamy do dziś z takim samym uwielbieniem, choć do nich czasem wrócimy.
U mnie datą graniczną będzie rok 1991, więc głównie pirackie kasety z firmy MG... Ale nie tylko... Kolejność przypadkowa, choć i kolejność przypominania sobie w trakcie pisania o czymś na pewno świadczy.
W radiu Zet usłyszałem kawałek tytułowy. To dla mnie jeden z bardziej wstrząsających utworów w historii muzyki. Płyta jako całośc najpierw mnie trochę zawiodła, ale szybko się do niej przekonałem. Niesamowite emocje budzi we mnie do dzisiaj i choć to nie jest typowe Sisters of Mercy (może poza "Ribbbons"), to jest to dla mnie najbardziej wstrząsająca ich płyta, a może nawet najbardziej wstrząsająca płyta w ogóle... Przed kasetą z obrazka była jeszcze składanka Radia Zet. Radio Zet grało wtedy fajną muzykę, a co miesiąc wydawało składankę ze swoimi przebojami.
tego samego dnia, co "Opowieść zimową", usłyszałem w radiu "Jesteś wciąż nieuchwytny" (dzieliły 50 miejsce w tym pamiętnym notowaniu listy Trójkii też tyle samo tygodni chyba były w poczekalni), potem kupiłem kasetę i na długo zostałem wielkim fanem, co jeszcze wzmocniło poznanie Anji O., wówczas jeszcze i ładnej i sympatycznej. Jedno i drugie jej przeszło, a mi się Closterkeller znudził całkiem, zwłaszcza, ze kolejne płyty były coraz mniej dla mnie. Ta zaś częściowo mnie wciąż porywa, częściowo budzi mój sprzeciw (satanistyczna "Czarna apokalipsa", błeee; ale te wszystkie schizofreniczne mroki - miód). Pamiętam, że po recenzji tej płyty w rock'n'rollu (całkiem niezłe pismo muzyczne Agory, nie wiem, czy nie najlepsze pismo muzyczne, jakie wychodziło w Polsce), Anja napisała list do redakcji, który zapisany jest w dziejach polskiej epistolografii obok słynnego listu Popkorna
(teraz dzieci nie czytają) zaczynał się słowami "Jest kilku takich gości, kiblowych onanistów", a kończył "życzę temu gościowi, żeby podczas któregoś z następnych seansów sobie urwał". Recenzja nie była więc pochlebna, a gdy przeszło mi pierwsze zauroczenie, odkryłem, ze w sumie autor miał rację - na tej płycie Anja nie umiała jeszcze śpiewać. Ale i tak to najlepsza jej płyta, której nigdy już nie przeskoczyła.
to samo notowanie listy Trójki i pierwsza stricte punkowa rzecz, jakiej słuchałem, znajdując w nieistniejącej księgarni na Grójeckiej kasetę z wyjątkowo tanndetną okładką śp. pana Parzydło - gołą babą siedzącą okrakiem na pocisku. Fajny, przebojowy materiał, w sam raz na przejście od rocka do punk rocka.
kolejna płyta - cios w szczękę. Kaseta słuchana tyle razy, ze aż cud, ze coś jeszcze było słychać. Przez pierwszy rok od kupna słuchałem przynajmniej raz dziennie. Bawiłem się wtedy w pre-sampling i ta kaseta była bardzo dobrym źródłem do podkładow, do których coś tam sobie śpiewałem. Teraz częściej słucham starszych płyt, ale tą do dziś lubię, ale o tym pewnie pisałem we właściwym wątku. Szybko dołączyła do niej "The real thing", ale chyba jednak słuchałem jej mniej.
jeszcze przed największą falą zainteresowania się muzyką, nagrałem sobie na dyktafon puszczany w TV koncert Róż Europy. Koncert z czasów "Krwi MM", z kawąłkami już z "Radia", więc raczej ostrzejsza muzyka. Na straganie wypatrzyłem zaś "Stańcie przed lustrami", kupiłem i co? Jakieś smęty... Po pierwszym rozczarowaniu przyszło zakochanie, trwające do dziś. Pierwsza kaseta, którą sobie kupiłem.
skutek propagandy Anji Orthodox... kupiłęm kasetę z Taktu, najpierw mi się nie podobało, bo co>.. pierwszy numer energetyczny, ale potem już smętnie... I jak to bywało na ogół - szybko się zakochałem w tej płycie, co długo nie trwało, ale do dziś kilka numerów lubię, zaś The Cult to rzadki przypadek zespołu, którego ballady nie wywołują u mnie odruchu wymiotnego. To już coś.
Wtedy szalałem na punkcie Kultu, a tu słyszę w radiu "angielksi kult" i leci "Wild hearted son". To znowuż płyta "Ceremony", którą teraz cenię bardziej niż "Love", ale wtedy się na taką listę nie łapała.
to nie była zła płyta!!!
...tylko "Wind of change" można było rzygać... Jakiś czas temu posłuchałem sobie tego materiału. Fajne brzmienie, trochę hard rocka, trochę bliskiej punkowi energii - przyjemnie się tego słuchało. Chyba ostatnia dobra rzecz Scorpionsów.
Kolejna masakra emocjonalna. Najbardziej lubiłem z tej płyty całkiem neutralne "I'm going slightly mad", elektryzowały mnie zawsze pierwsze takty i solówka. Płyta dziś wydaje mi się w połowie mdła i przesłodzona, ale w drugiej - naprawdę potężna. Innych płyt Queen w zasadzie nie lubiłem, co zabawniejsze - jak słuchałem jakichś staroci, myślałem, że tam baba śpiewa
Śmierć Mercurego przypadła na czasy, gdy już przestałem słuchać tego zespołu i na mój odbiór płyty nie wpłynęła w związku z tym.
Ostatnia rzecz to znów pozycja obowiazkowa tamtych czasow, w odróżnieniu od dwóch poprzednich słuchana przeze mnie i teraz dość często. I nawet "Losing my religion" mi się nie przejadło! Występująca na tej płycie Kate Pierson zaś ustaliła dla mnie jeden z wzorców kobiecego wokalu. Najbardziej z tej płyty lubię chyba "Texarkanę", choć i "Shiny happy people" uwielbiam, mimo przesłodzonego refrenu - zwrotka to przecież moc.
Dodaję do dziesiątki dwie rzeczy słuchane wtedy dużo, ale będące raczej reminescencją dzieciństwa - pierwszą płytę Urszuli i piracką składankę Lady Pank, której tytułu nie pamiętam.
starczy. Potem był już punk rock na całego, gdzieś po drodze Bielizna "Taniec lekkich goryli" i jedyna kaseta "Poszła Czołgiem", ale to już chyba drugi rzut. Trudno teraz ogarnąć to wszystko chrnologicznie, wtedy jeszcze kupowało się to, co było, a nie to, co się chciało, czasem trzeba było polować na coś kilka miesięcy... Musze też wspomnieć, ze były takie płyty, których bym na pewno wtedy dużo słuchał, ale nie miałem do nich dostępu, w związku z czym na poważnie zaistniały u mnie w roku następnym. Już bardzo lubiąc Armię i Kult nie miałem w zasadzie żadnych nagrań, to, co znalazłem jako pierwsze to odpowiednio "Antiarmia" i "Spokojnie", to i to wówczas nie trafiło początkowo w moje oczekiwania wobec znanych mi z innych już rzeczy zespołów. Nie miałem też długo nic Janerki, choć bardzo go lubiłem, często słysząc kawałki z Klausa i Historii w Radiu Zet, przez jakiś czas to była jedyna polska płyta, jaką mieli. Znowuż Dezertera i Kolaborantów ówczesne płyty mialem od razu, ale nie od razu mi się spodobały.