Turio pisze:
Inland Empire nie widziałem,
Od wczorajszego wieczoru to zdanie w moim wypadku przestało być prawdziwe. Pomimo zniechęcającej opinii Krejzjego postanowiłem zmierzyć się z tym filmem... no i się zmierzyłem.
Zaczęło się dziwnie: scena z Zagubioną (Uwięzioną?) Dziewczyną, zające w telewizji i Fantom-Majchrzak szukający przejścia. OK. Było, minęło. Trafiamy do stosunkowo realnego świata i poznajemy główna bohaterkę...
...i w sumie od tego momentu przez ponad godzinę mogłem z czystym sumieniem powiedzieć, że kumam 90% z tego co widzę i potrafię to jakoś logicznie poukładać w głowie. Fakt. Robiłem od czasu do czasu pauzy i dyskutowałem z Sylwią znaczenie pewnych scen i symboli, omawiałem nawiązania do znanych z wczesniejszych filmów Lyncha patentów i środków wyrazu. Jednocześnie gratulowałem sobie w błogim samozadowoleniu bystrości umysłu pozwalającej mi całkiem nieźle nadążać za opowiadaną historią. Niestety taka sielanka trwała mniej więcej do 80 minuty filmu (a przypomnijmy, ze obraz trwa 172 minuty, zatem mojego kumania nie wystarczyło nawet na połowę), czyli mniej więcej do chwili kiedy Nikki zostaje "uwięziona" w scenografii, czyli w rzeczywistości "filmowej". Mój umysł zabalansował wtedy ostro na granicy kompletnego niezrozumienia tego co widzę, a jednocześnie całkowitego odrzucenia filmu, ale udało mi się jakos złapać cienką nić narzuconej logiki i choc od tego momentu wskaźnik rozumienia historii spadł do mniej więcej 50 %, to jednak udawało mi się jeszcze jakoś śledzić fabułę. Niestety im dalej tym było ciężej i kiedy już byłem gotów przyznać, że kopmpletnie nie rozumiem tego filmu, nadeszło zakończenie, które przynajmniej częściowo mnie olśniło. Do tego stopnia, że pozowliłem sobie na okrzyk "EUREKA! Wiem o czym jest ten film!" (żona popatrzyła na mnie mocno sceptycznie
). Oczywiście radość była mocno przedwczesna, bo, jak to w przypadku innych filmów Lyncha, istnieje więcej niż jeden poziom interpretacji, z tą różnicą, że w tym przypadku jest ich chyba zancznie więcej niż we wcześniejszych dziełach. Różnica nr 2 jest taka, że w przeciwieństwie do wcześniejszych obrazów, gdzie jedna z dróg interpretacji była niejako
nadrzędna i
ważniejsza od pozostałych (dualizm świata w "Blue Velvet"; "erupcja" tłumionych w podświadomości lęków, obaw i pragnień w "Lost Highway") tutaj mamy do czynienia z kilkoma "równoważnymi" kwestiami i to jest wg mnie główny klucz do rozumienia tego filmu.
No to jedziemy, czyli "Czym jest "Inland Empire" wg Peta":
1) ...rozprawą Lyncha ze współczesnym przemysłem filmowym. Wskazują na to kwestie rozgrywające się wokół kręconego filmu. Te wszystkie gadki o celowaniu w Oscara, ten "talk-show" zorganizowany przed rozpoczęciem zdjęć z parą głównych gwiazd, gdzie jedynym poruszanym tematem są potencjalne ploteczki i skandaliki. Te rozmowy w męskiej garderobie o tyłku partnerki zdjęciowej, wskazujące jakie ma podejście do
sztuki filmowej, ktoś kto mieni się "artystą" (bo przecież do tej kategorii zalicza się aktorów). Lynch krytykuje także podejście odtwórców do swoich ról. Pokazuje wyraźnie zderzenie prawdziwego aktorstwa reprezentowanego przez Nikki, która "wchodzi" w rolę całą sobą, tworząc niejako nową, realno-nierealną postać z powierzchownym, pustym aktorstwem reprezentowanym przez Devona, który nie jest w stanie przekroczyć pewnej bariery (scena, kiedy Nikki/Susan zamyka się w domu/scenografii, a on nie jest tam w stanie wejść do środka, a nawet jej nie dostrzega przez okno). Nie widzi w roli prawdziwych emocji i uczuć grzęznąc jedynie w rutynie odtwarzanej roli (sceny w których nie widzi prawdziwej Nikki spoza maski Susan). Znamienne są tutaj też jego słowa, które padają podczas pierwszego, kameralnego spotkania ekipy na planie zdjęciowym, po tym, kiedy wraca z nieudane poszukiwania kogoś ( jak się później okazało była to Susan), kto ukrył się w filmowych dekoracjach: "niestety zniknął tam, gdzie nie można wejść".
Innym elementem, który wskazuje na to, że Lynch szydzi z obecnego przemysłu filmowego, jest "świat zajęcy" pokazany w konwencji debilnego sitcomu, z podłożonym w bezsensownych momentach śmiechem. Wydaje mi się, że reżyser tymi zabiegami próbuje postawić przed nami pytanie o wartość artystyczną współczesnych filmów spod znaku "hollywood" i ogólnie rozumianego "realistycznego" mainstreamu, opartych na pustej, bezmyślnej papce, pozbawionej treści i piętna autentycznej sztuki. Czy dlatego wybrał Łódź na część plany filmowego - zagłębie filmowe w środkowo-europejskim państwie oddalone o tysiące kilometrów od pustego blichtru Holywood? Przecież większość "łódzkich" scen rozgrywa się w pomieszczeniach, lub na ulicach, które równie dobrze można znaleźć w Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku, czy Warszawie, skoro więc
zdecydował się kręcić w Polsce, to dlaczego akurat w Łodzi?
2) ...grą Lyncha z widzem. Biorąc pod uwagę o jakim twórcy mówimy, to w sumie mało odkrywcze stwierdzenie. Mimo to mam wrażenie, że tym razem gra przebiega na nieco innych zasadach niż dotychczas. Wydaje mi się, że do tej pory Lynch swoim filmami
zapraszał niejako do gry widzów o pewnej wrażliwości i do nich kierował swoje wizje, symbolikę i rozrzucone puzzle. Mogło tam brakować kilku klocków, ktore widz musiał dołożyć sam, ale to co otrzymywał stanowiło komplet drogowskazów, którymi miał się kierowac w poszukiwaniu tych elementów. Chodzi mi o to, że nie było tam zbędnych wskazówek, tam każda scena, każdy gest i symbol miały znaczenie, mające pomóc widzowi skompletować tą układankę. Tutaj jest inaczej: tym razem Lynch nie zaprasza do gry, tylko rzuca
wyzwanie. Nie tylko miłośnikom swojego kina, ale także przeciwnikom. Tym pierwszym, którzy chełpią się, że pojęli jego filozofię i rozumieją jego kino, podsuwa ślepe uliczki i fałszywe tropy, bo wg mnie, tym razem,
wcale nie każda scena jest kluczem do zrozumienia historii i nie każdy symbol jest wskazówką. Sztuczka polega na tym, ze trzeba odsiać "ziarna od plew" i wybrać tylko te drogowskazy, które prowadzą do zrozumienia historii. Sceptykom i krytykom swojej twórczości reżyser też rzuca rękawice: "Przyjdździe, zobaczcie, i sami powiedzcie czy jesteście w stanie z całą pewnością stwierdzić, że to blaga, szarlataneria i postmodernizm mający tuszować jedynie brak talentu?". Przemawia za tym zakończenie filmu, które w stosunku do jego pozostałej części jest zaskakująco normalne, a za razem spina całość dość zrozumiałą i realną klamrą, wskazując tym samym, że reżyser przedstawia przemyślaną i nieprzypadkową historię układającą się w taki, a nie inny ciąg zdarzeń. Okazuje się, że to co widzieliśmy przez ponad trzy godziny nie wydarzyło się naprawdę w "rzeczywistości" filmu. Była to jedynie pewna wizja, lub może raczej historia przedstawiona bohaterce przez "nową sąsiadkę", która taka naprawdę (co dotarło do mnie dopiero na końcu) opowiada ją (a więc w sumie dokonuje streszczenia całej histori w kilku zdaniach) na samym początku filmu. Te tajemnicze słowa o drzwiach, przez ktróe przechodzi chłopiec i dziewczynka, błysku tworzącym
złe odbicie (co Wam to przypomina?), bocznej uliczce biegnącej równlegle od jarmarku (czyżby jarmarkiem był "hollywoodzki cyrk", a boczną uliczką ucieczka w podświadomość?)
3) ...filmem o miłości, lub raczej o jej poszukiwaniu i o tym co się dzieje, gdy jej znaleźć nie możemy. Na początku "sitcomowy" zając z pustego, pozbawionego uczuć świata mówi, że "ma tajemnicę", po czym wychodzi i trafia do pięknego pokoju, w którym po chwili znika, a na jego mijescu pojawia się Fantom dopytujący się o jakieś "przejście". Czyżby chodziło o jakieś tajemnicze przejście do świata, w którym istnieje uczucie, w którym prawdziwa miłość jest możliwa. Później dowiadujemy się, że w tym świecie bez miłości jest uwięziona Zagubiona Dziewczyna - prostytutka grana przez Gruszkę (będąca jednocześnie odtwórczynią roli Susan w tej wcześniejszej, niedokończonej wersji kręconego filmu). Fantom znęca się nad nią i jest jakby panem jej życia i śmierci. Jednocześnie odkrywamy, że to własnie Fantom jest inspiratorem fikcyjno-filmowego zamachu na życie Susan, która wchodząc głęboko w swoją rolę nawiązuję kontakt z Dziewczyną i próbuje odkryć drogę prowadząca do jej świata pokazanego jej przez "dziurkę wypaloną papierosem" (kiedy w końcu udaje jej się tam zajrzeć u "zajęcy" zapala się "czerwony alarm"). Żeby tam jednak dotrzeć w pełni musi odkryć na czym polega życie bez uczuć, oparte jedynie na rutynie i pustce duchowej ...oraz na zdradzie i kłamstwie. Możemy się domyślać, że Fantom poszukuje tego tajemniczego przejścia, aby w jakiś sposób go zablokować lub wręcz zniszczyć. Na szczęście Susan dzięki swojemu
pełnemu zaangażowaniu (i automatycznej giwerze), wysyła go do "krainy odbić" zamieszkiwanej przez wszelkie lynchowskie
zło, a następnie przełamuje klątwe i otwiera drzwi z numerem 47, dając tym samym wolność Dziewczynie, anihilując przy okazji "bezduszną" familię zajęcy będących jakby groteskowymi strażnikami zamykającymi dotychczas to przejście do świata uczuć .
Brzmi idiotycznie? Możliwe. Czy to właściwa interpretacja? Lynch to jeden raczy wiedzieć.
Pozostaje jeszcze najważniejsze pytanie. Czy pisząc wszystko co powyżej, nie zrobiłem z siebie głupka, doszukując się sensu tam gdzie go nie było i budując moje rozumienie tego filmu na symbolach, które stanowiły jedynie "fałszywe tropy", o których pisałem wcześniej, pomijając jednocześnie te naprawdę ważne? A może tych ważnych wcale nie było i cały sens tego filmu sprowadzał się do gry z widzem? Może tym razem Lych postanowił naprawdę zakpić sobie ze wszystkich i wystrychnąc ich na dudka? Może stworzył film, który czerpiąc z wcześniej znanych motywów i elementów (odbicia, mieszanie rzeczywistości etc) jest tak naprawdę o niczym? Możliwe, ale
ja jednak wierzę, że jest inaczej.
Zdrówka życzę
PS: Gwiazdek nie będzie.
PPS: To co powyżej napisałem, nie wyczerpuje możliwości interpretacyjnych tego filmu. Mam podejrzenie graniczace z pewnością, że część tropów, które zaszeregowałem jako "ślepe", są przeze mnie po prostu wciąż niezrozumiałe, i w rzeczywistości prowadzą do kolejnych znaczeń tej historii... co nie zmienia wg mnie faktu, że tropów naprawdę "ślepych" prowadząch donikąd jest tu i tak sporo.
PPPS: Nie mogę się zgodzić z opinią, że polscy aktorzy wypadają tu słabo (chodzi mi o tych znaczących). Oczywiście Majchrzak jest klasą samą dla siebie równie dobrze odgrywa furię i wściekłość, ale także niepokój wynikający z niemożoności znalezienia przejścia. Rewelacyjnie jest to pokazane w scenie, gdy informuję Dziewczynę, że został zabity "ktoś, kogo znała, z kim ją widziano" (oczywiście chodzi o Susan), tak jakby szukał w jej reakcji, w jej załamaniu potwierdzenia tego, że nikt mu nie przeszkodzi w znalezieniu przejścia.
Andrzejewski też wypada rewelacyjnie. Raz skryty i chłodny, raz bezwzględnie obojętny i nieczuły, by w końcu odwzajemnić uczucie, którym obdarza go uwolniona Dziewczyna ...albo raczej nie tyle odkryć, co przypomnieć, bo z tego co rozumiem jest on niejako "inkarnacją" aktora, który został zamordowany przed laty, a który partnerował Dziewczynie w tym niedokończonym filmie.
No i jeszcze jest Gruszka. W sumie trudno ją nazwac jakąś wybitną aktorką, bo jej warsztat ogranicza się do kilku patentów, ale w tej roli (a raczej rolach) odnajduje się zaskakująco dobrze. Potrafi oddać lęk i zagubienie, przechodzące w nerwową nadzieję i oczekiwanie (idealnie oddane we wspomnianej scenie spotkania z Fantomem na ulicy), aż w końcu ulgę, radość i spełnienie.