Dla mnie R.E.M. to przede wszystkim świetny zespół z lat 80. To taki trochę amerykański kuzyn Smiths: podobny pomysł na muzykę (byrdsowskie brzdąkanie połączone z jakimiś post-punkowymi naleciałościami), podobna wrażliwość. Tyle, że The Smiths uważam mimo wszystko za zdecydowanie lepszy zespół ze względu na skilsy, charyzmę, inwencję. Co nie zmienia faktu, że R.E.M. z lat 80 to wciąż bardzo dobra kapela. I chyba odegrali też pewną rolę w historii muzyki alternatywnej od strony biznesowej: nie wiem czy to nie była pierwsza taka kapela, która jednocześnie identyfikowała się ze sceną niezależną i odniosła jakiś tam realny sukces - na małą skalę zrobili, to co Nirvana zrobiła kilka lat później na OGROMNĄ
Props też za to, że brali na trasy mniej znanych znajomych z Minutemen i Replacements jako supporty. A o samych płytach:
"Chronic Town" - pierwsza EP-ka z 82' roku. W zasadzie tylko kończący numer "Stumble" uważam za trochę gorszy, natomiast pozostała czwórka jest moim zdaniem znakomita. Bardzo widoczne są tu te inspiracje, o których pisałem wyżej, ale wszystko idealnie się miksuje. A "Carnival of Sorts" to jeden z najlepszych ich numerów w ogóle.
"Murmur" - słynny debiut. Wszystkie elementy ich wczesnego stylu, aczkolwiek z naciskiem na tą lżejszą stronę: brzęcząca gitara, melodyjny bas, wymruczane teksty. W 1983 roku musiało to brzmieć świeżo, brzmiało tak tez dla mnie, kiedy poznałem to kilka lat temu, ale obecnie trochę mi się przejadła ta płyta. Wyróżniam: "Radio Free Europe" (to jednak jest hymn tego okresu), "Sitting Still", "9-9" - zaskakujący na tej płycie utwór, w którym próbują być Gang of Four i ciekawie to wychodzi.
"Reckoning" - yeah, super płyta, na której wszystko idzie tak jak powinno. Bardzo dobre numery, bardziej rockowe brzmienie przy zachowaniu
tajemnicy Murmuru. Bardzo podoba mi się też produkcja tej płyty: świetnie się tego słucha na słuchawkach, bo takie też było założenie (binaural recording). Ulubione numery: prawie wszystkie rockery takie jak ""Harborcoat" czy "Pretty Persuasion", delikatna "Camera", bardzo ładne "7 Chinese Bros."...
"Fables of the Reconstruction" - najsłabiej znam tę płytę z tych wczesnych, ale ją lubię. Początek jest bardzo nietypowy jak na nich: "Feeling Gravitys Pull" to długi i ciężko zakręcony utwór. Klimat albumu jest specyficzny: z jednej strony czuć tutaj deszczowy Londyn (miejsce nagrań), z drugiej jakieś południe USA (tematyka tekstów), ale to połączenie działa.
"Lifes Rich Pageant" - znowu bardziej rockowy, konkretny album, może nawet najlepszy z tego okresu. Zwracają uwagę niemalże punkowe numery jak These Days" czy "Just a Touch" i one wydają się być sercem tej płyty, co nie znaczy, że nie ma spokojniejszych rzeczy, jak chociażby trochę velvetowski "Fall on Me" (zapomniałem o VU, a ich wpływy tez zawsze gdzies się w R.E.M. przewijały). Ale tak naprawdę to po prostu dobra całość, słucha się tego nieźle od początku do końca. Przynajmniej ja słucham.
"Dead Letter Office" - zbieranina. Kiedyś myślałem, że R.E.M. to taki nadęty zespół jak U2, i może trochę miałem rację, ale ten album pokazuje, że jednak nie do końca. Niby to zbiór śmieci: covery Pylona, Velvetów i Aerosmith (!), jakieś b-sidy, odrzuty z sesji nagraniowych (niektóre nagrywane po pijaku) itd. A jednak to wszystko jakoś żre i daje mi dużo dobrej zabawy. Założę się, że niejeden amerykański nastolatek kupił płytę Velvet Underground po zapoznaniu się z tymi coverami.
"Document" - i tutaj coś się dla mnie zepsuło. "The One I Love" i "It's the End of the World as We Know It (And I Feel Fine)" to dla mnie strasznie średnie numery, reszta płyty też ma jakoś mało wdzięku, nawet cover Wire nie pomaga. Ale tez dawno porządnie nie słuchałem.
"Green" - a to nawet lubię, chociaż też zdarzają się gorsze momenty. Zaskakująco lubię single. Fajny album.
Reszty prawie nie znam, słuchałem po razie i mnie nie wciągnęło. Wyjątkiem jest "Automatic for the People" - bardzo ładna, WYWAŻONA, delikatna płyta.
Dziękuję i mam nadzieję, że Miki się na mnie nie obrazi