DIG!!! LAZARUS DIG!!!
Lazarus spodobał mi się błyskawicznie. Pierwszy raz słuchałam tej płyty wczesnym marcem, o poranku. I ten ładunek
soczystej energii, obecnej nawet w balladach, zażarł natychmiast! Dobrym pomysłem było wydanie jej przedwiośniem – ta płyta współgra z czającą się i prężącą energią tej pory roku.
Bardzo mnie cieszy, że Cave wydał taką wiosenną płytę, po całej serii jesienności (choć i tę uwielbiam).
Gwiazdkować nie lubię, ale oceniam tę płytę wysoko. 4.5/5... 4.75?
Dig Lazarus, Dig!
Jak już pisałam, singiel promujący nową płytę od początku wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Teraz lubię go bardziej, ale nie należy do mojej czołówki. Tekst, cała historia za nim stojąca, bardziej mnie intryguje, niż muzyka.
Today's Lesson
Wykop! Podoba mi się taka energia.
Moonland
Bluesowo. Nocna jazda samochodem, dee-jay-on-the-ra-di-o... i żal –
I'm not tou favourite lover. Jeden z ulubionych kawałków na płycie.
Night of the Lotus Eaters
Hm… Tu wciąż nie do końca załapałam klimat, co sprawia, że czasem ten mantrowy styl mnie wciąga, a czasem jednak trochę.... nudzi. Choć końcowa psychodelia –
now hit the streets podoba mi się. Mieszane uczucia.
Albert Goes West
Czyli znów bardziej energetycznie, po dziwnych mantro-psycho-wygibasach w "Lotusie". Dobrze. Radość. Best momenty:
Do you wanna move??? Do you wanna dance??? Do you wanna GROOVE???
This world is full of endless abstractions
I won't be held responsible for my actions
Sha- la – la – la – la – la – la !
We Call Upon the Author
Niech nam autor wyjaśni... autoironicznie. Cave przechadzający się jak guru ulicami, młodzi ludzie zasypujący go pytaniami - a on nie wie, gdzie zacząć. Ale też o Bogu, jak sądzę. Jest tu grożenie pięścią w karzącym deszczu i umieranie z rurką w nosie oraz różańcem w dłoni. A także: dyskryminacja, bieda, długi trzeciego świata, zakaźne choroby i pogłębiające się różnice społeczno-ekonomiczne (Cave wpada w typowy dla niego hiper-szał
)– WE CALL UPON THE AUTHOR TO EXPLAIN!
Też swoista
mantrowość, ale dużo lepiej do mnie trafia, niż "Lotus Eaters" ze względu na większy potencjał energetyczny.
Hold on to Yourself
Te dźwięki początkowe!
Mewy? Ballada jest i nastrój też, w którym się
zatapiam. To chyba mój best-moment płyty, zwłaszcza w połączeniu z kolejnym utworem. Jest tu złamanie i oddalenie:
I'm a 1000 miles away. Jest też motyw 1001 nocy, kobieta, seksualność... Fantomy i duchy, pojawiające się w nocy. Oraz
litania wymówek i pytanie
Czy Jezus kocha tylko człowieka, który przegrywa...
it's all life & fire & lunacy
& excuses & excuses & excuses
Lie Down Here (& Be My Girl)
AAAAA!!!
Dzikie trąby na początku i już wiadomo, że będzie świetnie! Wraz z wcześniejszą balladą –
kulminacja płyty.
We can shiiiine tonight! Nie umiem zwerbalizować wrażeń, płynących z tej pieśni, bo to czysta, dzika rozkosz hehe... Nick słusznie tu mówi, że reszta ma być niedopowiedziana:
the rest is better left unsaid. Cave wpada w
szał miłosny i wyznaje:
Któregoś dnia kupię fabrykę i będę cię produkował
Zbuduję milion
of you, baby i każda z nich będzie moja.
Zapełnię Tobą dom, każdy pokój...
And we'll have a real good time
To jedna z moich ulubionych piosenek Nicka EVER!
Jesus of the Moon
Znów zmiana. Bardzo dobra ballada, która
płynie ulicą wraz ze spacerującym nią Cavem... Poruszający tekst: przemijanie i spokój. A wręcz tak: spokój wynikający z przemijania. Cave wychodzi na ulicę, jeszcze połyskującą poranną rosą i wciąż słyszy faceta zapowiadającego pogodę w tv w hotelowym holu –
nadejdzie deszcz, nadejdzie zmiana.
myślę o tym, co powiedział ten gość w tv
i czy umarli słyszą głosy żyjących
cóż, nadejdzie dzień, kiedy się przekonamy
i w jakiś sposób mnie to pociesza
bo ludzie często mówią o lęku przed zmianą
ale ja bardziej obawiam się niezmienności spraw
bo przecież nie wygrywa się gry
pozostając w jednym miejscu zbyt długo
Midinght Man
Dobre (jak wszystko na tej płycie!), ale do czołówki nie należy. I więcej o tym na razie nie napiszę.
More News From Nowhere
W porządku, choć trochę się dłuży... Ale sądzę, że wynika to z tego, iż Cave ma wiele do powiedzenia i czasem wpada w styl barokowy...
A propos – w wywiadzie sprzed paru lat, po wydaniu Nocturamy, (również w Guardianie)
http://arts.guardian.co.uk/features/sto ... 92,00.html
Cave przyznaje, że czasem ma wrażenie, że jego prawdziwym powołaniem jest bycie pisarzem, a nie muzykiem. Pisanie powieści czy scenariuszy przychodzi mu łatwiej:
Cytat:
He finds writing fiction or screenplays easier than songs. "It's about dreaming - you've got this thing going on in your head, and you can just sit back and close your eyes and take the story a bit further. I have a feeling what I should be doing in life is just writing. I somehow blundered into the music industry, and it has its rewards and I love music, but I suspect I'm probably in the wrong profession."
Może stąd to niepohamowanie w niektórych tekstach, co sprawia, że niektóre piosenki są nietypowo przeciągane w czasie...
BTW, w tym samym wywiadzie Nick opowiada o dzikiej młodości w australijskiej wiosce. W pewnym stopniu jej klimat odzwierciedlony jest w powieści "Gdy oślica ujrzała anioła" (wpływ na klimat tej książki miała też tradycja gotycka amerykańskiego Południa oraz obrazowość Starego Testamentu).
Ponadto pan Cave przyznaje, że do czasu poznania swojej obecnej żony (zobaczył ją wędrując po londyńskim Natural History Museum i zakochał od pierwszego wejrzenia
), żywił niechęć i żal do kobiet, bo te często go raniły. I miewał przekonanie, że kobiety to
gniazdo żmij. Trochę się tu odżegnuje od melancholii "The Boatman's Call", po tym, jak odrzuciła go PJ Harvey. Lekceważąco mówi tak: "robiłem wielki bohaterski melodramat ze zwykłego faktu bycia odrzuconym przez kobietę"