Myślę, że nikomu nie trzeba przedstawiać tej jednej z najoryginalniejszych i najpłodniejszych artystek w dziejach muzyki, ikony kultury "mojego" pokolenia. Z resztą chyba na forum mamy kilku fanów
... Dla mnie jest to total - połączenie często tak ze sobą sprzecznych wizji muzycznych w jednej małej osóbce, w dodatku z prawdziwego końca świata - magia? Niebiański talent? Ach i ten islandzki akcent w angielskim! Osobiście Björk to ścisła czołówka jeśli chodzi o rankingi najlepszych/ulubionych artystów/płyt, niekończąca się inspiracja, oraz nieprzetrwany zachwyt
. All right:
Debut * * * * +
Jak na debiut, pierwszy track z albumu
Debut po prostu rzuca na kolana - "Human Behaviour", ja tam do dziś się boję tej piosenki - jeden z hiciorów, niezwyciężonych Björk który mi się chyba nigdy nie znudzi, nie daje się słuchać w tle - jak dla mnie to właśnie magia tej artystki, bo takich utworów w jej dyskografii jest kilkanaście. Całkiem sporo niby prościutkiego house, ale mam wrażenie, że jednak z pewnym przymrórzeniem oka... Ale co to za prościutki house z TAKIM wokalem - bardzo intrygująca mieszanka, w dodatku jakby "niebanalne" melodie. Jak na 1993 elektronika jest wprost oszałamiająca - gdy Björk nagrywa idealnie skończone, oniryczne "Venus As A Boy", zespół świeże Massive Attack poci się nad swoją pierwszą, dosyć słabą płytą... Na płycie mamy też swoiste <pozdro> - track numer 4. Kilka niepotrzebnych numerów, no ale w końcu pierwsza płyta - jej połowa to klasyczne 5 gwiazdek. I jak się nie przejąc gdy mała dziewczynka z Islandii drze się w dramatycznym "Play Dead"?
"Post" * * * * +
Chciało by się rzecz "ojapie***olę"
. Gdy ostatnio przesłuchałem tą płytę - a znam ją prawie od 10 lat, wprost nie mogłem się otrząsnąć, że tak cudowna płyta powstała w szufladce z elektroniką. Jest to kontynuacja stylu z debiutu, jednak te prostsze, lekko housowe kompozycje zostały zastąpione przez trudniejsze, małopopowe numery. Ale hicory zostały
. Na początek mocny plask w ryjek w postaci schizofrenicznego "Army Of Me", by odpłynąć w przepięknej i ciekawie się rozwijającej piosence "Hyper-Ballad" - no och! i ach! Wersja smyczkowa z Brodsky Quartet Version (same skrzypce + wokal) trzynaście razy lepsza, daję jej z 18 gwiazdek. Największy niezwyciężony w dorobku, a niezwyciężony klasycznie, gdyż jest to jeden z przeciętniejszych utworów - "It's Oh So Quiet", no cóż - dobry jest, no ale... "Isobel", czyli track który w ogólnym rozrachunku może znaleźć się na podium. Jest tu numer który wprost nie mógłby być nagrany przez nikogo innego - "Possibly Maybe", myślę, że takie numery mogą grać w niebie
.
Homogenic * * * * * (!)
Zauważalna zmian stylu - jest troszkę ciężej, mroczniej, dojrzalej - tak jak na okładce. Transowy początek "Hunter" to taka wizytówka płyty... Po niej czas czystej rozkoszy muzycznej (zarezerwowanej dla megaklasyków, jak i muzyki rozrywkowej, czy klasycznej) - moim zdaniem jej najlepszy numer: "Jóga" - po prostu
. Płyta idealna - nie ma na niej złych kawałków - ba! napięcie rośnie z każdym kolejnym -
vide "Bachelorette"! Dużo dzieje się też tu muzycznie - nie tylko w kategoriach interesującej elektroniki - mam wrażenie, że same kompozycje są po prostu lepiej napisane, nie znajdziemy tu nawet sekundy banału - jednocześnie zachowując niesamowity stan rzeczy: KAŻDY z 10 utworów na płycie mógłby być singlem promocyjnym! Jedno z szczytowych osiągnięć muzyki w latach 90. Jak ktoś nie zna kupować w ciemno!
Selmasongs - * * 3/4
No i jak to po każdym "szczycie" mamy tu do czynienia z ciekawą, ale w porównaniu z poprzednimi - a szczególnie poprzednią - słabą płytą. Niestety, ta tendencja utrzymuję się do dziś... Ale po takich 3 płytach... Hmmm. Doceniam jej introwertyczny i niekomercyjny charakter (soundtrack do TAKIEGO filmu), ale po prostu jest nudnawo. Fakt, że do filmu pasują idealnie, niestety jako samodzielna płyta wypada strasznie blado. Trudno nawet o jakiegoś singla.
Vespertine * * * *
Cytat sam z siebie
: Oceniając "Vespertine" należy przede wszystkim zwrócić uwagę na niebanalną i niekonwencjonalną (a przy tym bardzo prostą i bezpretensjonalną) oprawę graficzną – zarówno okładki płyty (w formie książeczki) jak i samego nadruku na nośniku. Nastrój albumu jest bardzo intymny - jest to według mnie jedna z najlepszych płyt "do wyciszenia się". Albo raczej do trwania w owym "wyciszeniu" – słuchając tej muzyki mam wrażenie jakbym przebywał nie w pokoju, lecz obcował z naturą – ten stan bardzo dobrze podtrzymuje brzmienie harfy, której na płycie nie brakuje. Z kolei liczne dzwonki i odgłosy odgarnianego śniegu wprowadzają słuchacza w chłodny klimat – osobiście kiedy słucham tej płyty lubię wyobrazić sobie, że znajduję się w innym świecie – skutym lodem lecz jednak pogodnym i pełnym życia. Według mnie każda dobra płyta powinna kreować swój "własny świat", a "Vespertine" jak najbardziej spełnia ten warunek. Bardzo minimalowa płyta - zdradza to nawet użycie podobnego do tjunów z Berlina instrumentarium, połamanie i przestrzenność formy, oszczędność brzmienia, szumy, trzaski, szmery... Tym razem dużo gwiazdek nie za przebojowość (choćby w pierwszym utworze, czy w rewelacyjnym "Pagan Poetry" ), ale za ogólny - iście zimowy charakter, anielsko-skandynawski nastrój.
Znam też bardzo dobrą swingowo-jazzową płytę
Gling-Gló, lekko bezsensowny zbiór remixów - wydany jako
Telegram, oraz kilka oficjalnych koncertówek (tu zależy która itd.). Ale o tym jak mnie natchnie, he he.
Medúlla słyszałem może z raz, i to połowę i jakoś mnie nie zacheciła, ale może to pozory. No i co Wy na to?