Wyprawa Trzy.... Oj - bardzo cieszę się, że doszła do skutku! Bardzo jestem wdzięczny Krejzim, że wzięli sprawy w swoje ręce i rozpoczęli konkretne działania. Mimo poszkockości i w ogóle. Szacunek moi mili
! Bez tego wyprawy trzeciej niebyłoby...
Cieszę się że zgromadziła się niezła gromadka formowiczów i uczestników:
od początku do końca: Elsea, Dyingbride, Morella (finał miesięcznych manewrów
), Kasia (nieforumowiczka, ale koleżanka z licealnej ławy Elsi, Krejzjego i Kacpra), Ola i Asia, Crazy, Profesor, Miki, Boskey i ja;
odrobinę krócej: Monika i PiotrPanek oraz Arwena-Nina i Stasiek;
dochodzili
: Natalia i Elrond (super, że udało się spotkać!)
był chwilunię: Pippin
Szkoda, że nie zjawili się ci co zapowiadali przybycie.
Dla mnie wyprawa3 była przedłużeniem Kaszub lub może Kaszuby były wstępem do wyprawy3: wyruszyliśmy z Boskim z Gdańska przed szóstą, dwie godziny kiblowaliśmy w Iławie, w Warszawie zrobiliśmy sobie "przerwę w podróży" - Gero odebrał nas z pociągu
, na metrowym peronie znalazła nas Morella z niewłaściwym biletem do wymiany
- szczęśliwie wróceni z Anglii The Soundrops!
- i jazda na Mauo Uonke!
Plan był taki by przechytrzyć wszystkich i wsiąść w pociąg do Zakopanego na dworcu wschodnim, ale wszyscy to już siedzieli w przedziałach i stali na korytarzach gdy tam dotarliśmy. Znalazło się kilka miejsc jednak z których korzystaliśmy by ich nie stracić gdy zrobiło się jeszcze tłoczniej. Podróż była nielekka ale w sumie ok. Rano jeszcze niechcący pomyliliśmy pewnej rodzince stacje (wysiedli w Białym Dunajcu zamiast w Poroninie...
) i już można było rzucić się na zakupy oraz kawę w rozsłonecznionym Zakopanym, zamienić słów kilka z nastawionym na Wysokie Tatry z kolegą Pippinem oraz saloteatralnym busem przemieszczać się ku Dolinie Chochołowskiej a dalej do schroniska nóżkami.
Pokój mieliśmy o numerze 217 - ósemka - ale prócz łóżek piętrowych karimaty, więc stale więcej niż ósemka. Przezeń trasa ewakuacji przebiega - do okna i dalej drabinką, ale nikt nie korzystał (choć byli tacy co dla żartu zamyślali się wwakułować
). Dobrze się mieszkało i spało (ale czy wszystkim?) - mimo, że pod prysznice i do łazienek kawałek - ale jakoś tak... dobrze
.
Dnia pierwszego mimo trudów podróży chciało się ruszyć w góry, choć nie-masowo. Po obiadku na Grzesia i Rakoń (deszcz, wiatr i chmura zniechęciły do Wołowca): Crazy, Miki, Profesor i Witt oraz DiBi gdzieś na dziko, a wieczorkiem jeszcze Morella i Boski zdobyli Grzesia. Trochę lało. Zresztą nie będę się rozpisywał tu o górskich przejściach, mamy do takich rozpisywań specyjalny wątek
. Wieczorem jeszcze Crazy zrobił użytek z gitarry: bardzo fajne choć cicho-kameralne granie. Przebojem wieczoru był chyba "John Riley" dla niektórych słyszany pierwszy raz.
Nazajutrz była niedziela, msza w kapliczce o trzynastej na którą umówilim się (z grzbietu, bo w Chochołowskiej zasięgu ni ma) z Elrondem i Natalią - i to określiło kształt dnia: znaczy rano jakiś szybki myk (rozumie się nie o 3.45 i po śniadaniu
) i ewentualnie po południu coś więcej. Szybkim mykiem dla Boskiego (inicjatorr
), Kasi, Morelli, Mikiego i mnie była Iwaniacka Przełęcz, Elsea z DeeBee poszły tymczasem na całodniowe wietrzne przejście
gdzieś indziej, po mszy spotkaliśmy Natalię, Tomka, Ninę i Stasia i ułożyliśmy dalsze plany:
Crazy, Miki, Profesor, Nina, Ola, Asia i Stasiek - wyprawa na Trzydniowiański (zakończona sukcesem i wspominana, o ile mi wiadomo, z radością);
Natalia, Elrond, Morella, Boskey, Kasia, Witt i Panki, co wreszcie dotarły - siedzenie, rozmawianie, leżenie, picie (piewo, wino grzane - dobre! Panków odkrycie), palenie, spanie i te pe
W ogóle stało się tak fajnie, że mimo iż Natalia i Elrond musieli wracać to Nina i Staś zostali w schronisku (dzięki za zaufanie!), na drugi dzień w planie była wycieczka, tymczasem wracających odprowadzalim skutecznie do parkingu, po drodze powstała koncepcja by korzystając z uprzejmości i auta objechać do sklepu po jakieś "artykuły pierwszej potrzeby", co zresztą nastąpiło (rano Stasiek bardzo zdziwił się gdy w swym plecaczku ze Spidermanem znalazł osiem piw..
).
To w ogóle dla mnie taki jeden z best momentów był, powrót do schroniska: Dead Can Dance, illegal wjazd za szlaban do samych Hucisk (
!), i te z cztery kilometry dalej w ciemności z Morellą, Boskim i dwoma
- dotarliśmy w stanie pewnego upojenia..., Boski porwał gitarę i rozstarjał ją jeszcze z półtorej godziny na dole schroniska, rozstrajał czy może raczej przestrajał na dżezowy kontrabass... Hehe, bardzo przyjemnie!
Następnego dnia, gdy dzieciaczki już wstały mogłem przekonać się co, oprócz gry w ciuciubabkę z Profesorem i Mikim, nurtowało je najbardziej: kwestia śmierci forumowiczów, którzy nie są rodzicami. Co za klimat na dzień dobry!
Może zainteresowani podzielą się tymi... formami zejścia z tego świata? Niektóre były bardzo ciekawe, inne ładne, a jeszcze inne dosyć wyrafinowane
Tego dnia też miała miejsce chyba główna wyprawa tej wyprawy: z schroniska wyruszyli wszyściutcy, później grupa w naturalny sposób topniała: ostatni z Rohaczy wrócili już późno i w ciemnościach, o czym można przeczytać w innym wątku. Tu best momentem dla mnie było zdobycie i przebywanie na Grzesiu: cały wierzchołek bliskich ludzi, jak fajnie! tarzańskie panoramy, żarty i rozmowy! Ech! Później reszta poszła dalej a Nina, Ola, Asia i Staś oraz Morella i ja rozpoczęliśmy niespieszny powrót do schroniska. Po drodze jagody i sok z jagód, bolące paznokcie i Staś, który jak rzecz ujął Krejzi: prócz iścia (bardzo dobrego zresztą) zajmował się innymi rzeczami
- kije, gałęzie, kamienie, próby puszczania kaczek w strumyku.
Dotarliśmy szczęśliwie, Elrond i Natalia już byli w schronisku - za chwilę nastąpiły wakacje, relaks, kolejny best moment: łączka, słońce, widoki, <papieros><piwo> echh!
Cóż, że chwilę później spadł deszcz
. Wróciła też część wspinaczy zachodniotatrzańskich ale chwilę potem trzeba było się rozstać z Budzyńskimi...
Wieczór to troszkę nerwów o ekipę rohacką i ich szczęśliwy powrót. Miłe siedzenie w pokoju 217 i chwila (dla jednych krótsza dla drugich dłuższa
) grania w dolnych partiach schroniska (mi najbardziej podobała się Julia, ale i wesoło było
). Krótki sen wreszcie.
A we wtorek jeszcze wspólne śniadanie (niestety Monika i Piotrek musieli wyruszyć na dół wcześnie) póżniej pakowanie i powrót różnymi grupkami. Z Boskim i Morellą zamyślaliśmy jeszcze o Murowańcu, ale czasu okazało się trochę mało - spożyliśmy więc obiadek w barze Grosz (a tam, hurra, DB, Kasia, Miki, Profesor), obejrzeliśmy Krupówki...., umarliśmy ze śmiechu przyglądając się misiowi - temu co Boski chwilę miał na awatarze (Boski - dasz tu jakieś zdjęcie jeszcze?
), potem zrobiliśmy jeszcze tego jabola co to na zdjęciach widać, jakie penerstwo na zakopiańskim skwerku (Carlo Rossi
) a potem już do pociągu.
W pociągu pojawiła się pewna koncepcja: wcześniej z Elrondem rozmawialiśmy o potrzebie tematu o chorobach (wiecie: latka lecą....) lub nawet całego Choroborum. A w pociągu gadaliśmy o tym i Crazy zauważył, że w takim Choroborum trzebaby zrobić zabawę analogiczną do tej z płytami Armii tylko tu chodziłoby o odrzucanie części ciała
Co zostałoby? Serce czy mózg jak Triodante czy Legenda? To rozróżnienie/wybór zajęło nam sporo uwagi w dalszej części podróży: analiza płaszczyzn interpretacji tego rozróżnienia, wstępne formowanie drużyn
A więc SERCE czy MÓZG?
W Krakowie na peronie doszło do spotkania z Laską, która przez pracę nie mogła przyjechać w Tatry. Kolejne magiczne i poruszające chwile. Rozstanie kurde. Widok forumowej bandy/rodziny w przedziale ******! papa! do zobaczenia!
A potem jeszcze Kraków nocą. I tekst wieczoru wypowiedziany przez kolesia, który proponowau sztachnięcie się swym jonitem: „Wiedziałem kurwa, że jesteście jesteście z oazy”
.
No - na tym kończę tę suchą, subiektywną i nudną relację. Czymś trzeba zacząć, nie? Liczę na Wasze uzupełnienia, a sam też mam jeszcze co dopisać.
Bardzo cieszę się, że byłem na wyprawie3. Chochołowska okazała się dobrym miejscem. A może po prostu nie zauważałem tych tłumów? Co innego było ważne. Było bardzo dobrze!
Dzięki!