Koncentruję MOC, żeby odpowiedzieć na wszystko...
8)
(Anakin: where are you going, master? - Obi-Wan: for a drink)
Moc jest w tobie silna, Kamiku, ale nie pojąłęś jeszcze pełnej wielkości Gwiezdnych wojen. Musisz wejrzeć w swoje uczucia, żeby dojść do prawd podstawowych.
Ot, jak np. Pet:
Cytat:
Ale... i tak jest to dzielo wybitne.
Od tego założenia wyjdźmy
Tak na serio, to zacznę od aktorstwa, bo dużo tu uwag padło i jest o czym dyskutować.
Ogólnie znowu zacytuję Peta i całkowicie się z nim zgodzę:
Pet pisze:
aktorstwo NIGDY tak na prawde nie stalo na wysokim poziomie. Alec Guiness byl wyjatkiem potwierdzajacym regule, a Harrison Ford (rewelacyjny w roli galaktycznego cwaniaczka i przemytnika), jak sie pozniej okazalo inaczej grac nie potrafi i zawsze korzysta z tego samego arsenalu (a raczej magazynka) gestow i grymasow. Ale to nie aktorstwo jest glowna sila tego cyklu, ani nawet (wbrew pozorom) nie efekty specjalne.
I nie stało na wysokim poziomie, i nie było to wcale ważne w starej trylogii. Zauważcie, że stare Starwarsy są właśnie tym mitem, baśnią itp. a jednocześnie filmem przygodowym, a to wszystko są gatunki, gdzie jakieś niuanse psychologiczne, subtelne emocje nie są sprawą konieczną. Jak są to fajnie, ale jak ich nie ma, to też tworzy w pewien sposób charakter całości, nadając rys tej kanciastości. Tak samo jak z walkami na miecze świetlne. W starej trylogii są one fajne właśnie dlatego, że takie kanciaste, co z punktu widzenia sztuki walki jest w ogóle bez sensu. Ale nadaje charakter symboliczny temu, co się dzieje na ekranie.
W nowej trylogii jest nieco inaczej (pewnie tego nie lubi Bogus). Miecze śmigają już z prędkością światła a dramat bohatera musi mieć podłoże psychologiczne.
Ale nie tak znowu do końca inaczej. Relacje Anakina z otoczeniem rzeczywiście wymagają pogłębienia. Ale reszta niespecjalnie. Pisze więc lotan:
lotan pisze:
poza Kanclerzem/Imperatorem, chwilami Anakina i chwilami Kenobiego aktorzy po prostu "byli na planie",
Zgadza się. Ale... czego bysmy od nich oczekiwali właściwie? Od Padme - zgoda, ona jest położona, zwłaszcza w tej ostatniej części, i to może być podstawowy zarzut. Ale tak, to kto ma tam uprawiać aktorstwo? Nute Gunray? Gen Grevious? DObra, jaja sobie robię, ale tak naprawdę nawet Dooku nie miał tam takiej roli, w której aktorstwo ma zasadnicze znaczenie. Ani senator Organa, ani komandor Cody, ani ten dziwny kolo z zębami, co przyjął Obi-Wana na lądowisku.
Chodzi mi o to, że dobre aktorstwo oczywiście byłoby bardzo fajną sprawą i wzmocniło by jeszcze wartość filmu. Ale nijakie aktorstwo niewiele tu zmienia, bo nie ono jest tu oczekiwane.
Oprócz ról głównych.
I teraz rzecz, która mnie zupełnie zaskoczyła: jeżeli dobrze zrozumiałem, to Kamik coś narzekałeś ta Iana McDiarmida, czyli Palpatine'a.
Bo dla mnie jest to - bez żadnej przesady wybitna rola dramatyczna i to bardzo wybitna. Tam później, pod kapturem, to mniej interesujące się zrobiło, bo zdemonizowane co nieco. Ale jako Palpatine, jako kusiciel, jako pięknoręki... REWELACJA! Jest dla mnie wręcz szokiem, że w filmie, który mimo wszystko przynależy do gatunku akcji, znalazło się miejsce na rolę tak bardzo z najwyższej półki.
NIJAKI??? W scenie z Dooku? On jest tam TAKI, że mnie ciary przechodzą na samą myśl! Jego "kill him" jest jak smagnięcie bicza i ... to by wystarczyło, a potem przemienia się nagle w paskudnego polityka, którym zresztą był już w poprzednich częściach i w tej roli sprawdza się idealnie też. Ale przecież jednocześnie potrafi być ciepły, choć zarazem protekcjonalny i tak osacza Anakina tym swoim dobrowujkowym ciepłem i protekcjonalnością. I to, co mówi jest tak [i]kurewsko logiczne i nieubłagane. A na koniec potrafi jeszcze zawrzeć iście ciemnostronnym gniewem, bo kiedy cedzi przez zęby
I am the Senat, to normalnie jakby para mu z głowy z sykiem uciekała.
Więc choć
lotan pisze:
kiedy sobie zestawiam aktorsko Sithów z którąkolwiek z części Władcy Pierścieni, dotrzegam wręcz przepaść
i zasadniczo się z nim zgadzam, to uważam, że w całym Władcy nie ma tak dobrej roli aktorskiej, jak Palpatine.
EDIT: oprócz Golluma! (cholerka, człowiek tak łątwo zapomina o tych nie-ludzkich aktorach
)
Zarazem muszę nie zgodzić się z Petem. Tzn. może Hayden Christensen jest fatalnym aktorem, nie interesuje mnie to. Natomiast tę rolę
STWORZYŁ w sposób wspaniały. Stworzył postać, która dla mnie jest jedną z najbardziej fascynujących postaci filmowych, jakie znam. Stworzył ją w pełni, w 100% konsekwentnie, przekazując na ekran cały ból, całe najpierw wkurwienie, a potem gniew, jaki nim targał, całe poczucie własnej potęgi i zarazem niedojrzałość emocjonalną; być może inaczej nie umiał, bo jest fatalnym aktorem, ale na potrzeby jednej roli to starczyło całkowicie!
---
zostały mi luźne uwagi Kamika:
Kamik pisze:
Muzyka…
cóż, jeżeli uważasz, że jest słaba, to muszę polecić ci przysłuchanie się bliżej
Mi też muzyka we Władcy pierścieni wydawała się na początku słaba i nijaka, a ptem zmieniłem zdanie
Zdecydowanie najlpesza jest w Imperium i w Klonach. W Sithach rzeczywiście nic tam szczególnego się nie dzieje chyba muzycznie, ale trzyma poziom.
Kamik pisze:
Ci wszyscy wookies (Chewbacca), Gwiazda Śmierci itd. Po co?
Jako ukłon w stronę fanów? Po to samo, co mielone i pomidorowa na manewrach? Żeby poczuć dreszcz tego czegoś znajomego, co jest
ważne i niby nie musi być, ale jak jest, to coś tak mrowi... W końcu dlaczego scena założenia czarnego hełmu nowemu Vaderowi robi takie wrażenie? Nie wydaje mi się szczególnie
dobra tak obiektywnie. Ale ten pierwszy oddech to jest dreszcz...!
Kamik pisze:
CZEMU ON SCHODZI Z TEGO STELARZA JAK FRANKENSTEIN Z PRZEDWOJENNYCH FILMÓW?!!!...
ej no, niewygodnie mu było, jeszcze się nie rozchodził wtym kostiumie
Last but not least:
Kamik pisze:
Moim PODSTAWOWYM zarzutem pod adresem Lucasa jako twórcy epizodów I – III, jest ilość wątków… po cholerę tyle tego?!!!... zamiast mnożenia pokazywanych miejsc i podróży, co między innymi wprowadza wrażenie, że ta galaktyka, to taka malutka i ciasna raczej jest (więc skąd ta tęsknota Padme za Anakinem?...),
Nie do końca rozumiem. Po pierwsze uwaga o tęsknocie chyba chybiona, bo tęsknotę to można czuć nawet, jak ktoś jest w drugim pokoju, skoro jest duchem nieobecny, a Anakin na ogół był.
Ale z tymi wątkami ... mógłbys podać przykłady namnożonych bez potrzeby wątków? Bo jakoś mi nie przychodzi do głowy nic. Atak klonów jest pod tym względem wręcz wzorcowo utrzymany w ryzach, jego konstrukcja jest bardzo przejrzysta i wszystko wydaje mi się celowe (niestety nie wszystko w udany sposób zrealizowane, ale to inna sprawa).
A Zemsta Sithów... no oni tam jeżdżą w tę i nazad, ale tak naprawdę - równie dobrze można by ten dramat Mocy zupełnie wyjąć z podróży galaktycznych i wszystko zostawić na Ziemi, z fantastycznych rekwizytów pozostawiając jedynie miecze świetlne, Moc itp. Myślę, że mała różnica by wyszła. I jeździli by między Mongolią a Paryżem a Buenos Aires... nie wiem, w czym problem miałby leżeć.
Galaktyka jest tak mała, na ile pozwalają możliwości techniczne pojazdów - w Gwiezdnych wojnach wydają się nieograniczone, więc luz - mogą jeździć wte i wewte, i rzeczywiście nie jest to aż takie duże. Gdyby tenże dramat Mocy osadzić w czasach średniowiecznych w Polsce, mogliby tak kursować między Kaliszem a Gnieznem i byłoby mniej więcej równie daleko, i też na jedno by wyszło. Nadal nie widzę problemu. Więcej miejsc akcji - więcej urozmaicenia, ale przecież wszystko się toczy wokół problemu podstawowego cały czas. Może jedynie ta akcja na Kashyyk z Wookie'mi jest nieco od czapy, ale to raczej marginalna sekwencja.
Dla mnie postawowym zarzutem filmowym może być nijakość Amidali. Co prawda akurat ona Zemście Sithów też jest postacią dalszego planu (a w Klonach grała lepiej, z większym nerwem), ale jest na tyle ważna (choć nie przez swoje występowanie), ze dobrze by było, gdyby miała więcej życia w sobie.
Natomiast twoja, Pet, uwaga o jej wyglądzie na balkonie to jakaś farsa chyba!!
Ona tam wyglądała przecudnie!!!!!!
Podsumowując, Zemsta Sithów uważam że jest filmem świetnym
jako film przede wszystkim dzięki rozegraniu dramatu Palpatine-Anakin-ObiWan i reszta rady Jedi, który jest w pełni wiarygodny pod względem i charakterów postaci, i ukazania uwodzenia przez zło, i intrygi politycznej, i do tego wciąga przynajmniej mnie maksymalnie pod względem emocjonalnym, co jest tym ważniejsze, że przecież niby od początku wiadomo, jak to się skończy.
Więc została chyba zrealizowana zasada, o której często się mówi przy dobrcyh filmach, że mnie ważne jest CO się stanie, ale JAK się stanie.
Uważam, że wbrew temu, co Kamik mówisz, jest bardzo spójny, konsekwentnie poprowadzony, trzymający się tematu i w dodatku udaje mu się osiągnąć efekt narastania napięcia właściwie do samego końca. A ponieważ początek filmu uważam za wyjątkowo wręcz udany (nie zdążyłem już tu z tobą zapolemizować), to wygląda na to, że film zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem robi się coraz ciekawiej