Nie do wiary, ale wygląda, jakby nie było dotychczas tematu o filmach dziejących się w górach. A ponieważ właśnie wczoraj prowadziliśmy kółko filmowe na tenże temat, a przygotowując się do niego, obejrzałem to i owo, więc temat zakładam!
Na początku lat 90., gdy byłem zapalonym czytelnikiem rozmaitych książek o tematyce górskiej (taki temat mamy!), pod względem filmowym była bida i oczywiście wszyscy zainteresowani z wielkim entuzjazmem przyjęli film..
K2, reż. Franc Roddam (1991)- oczywiście od razu było widać, o co tam chodzi: o przygodówkę, o holyłódkę, w dodatku można było zobaczyć Michaela Biehna, znanego dotąd z uciekania przed Terminatorem - czy ucieknie tym razem przed lawiną / spadającymi kamieniami / straszną szczeliną / odwodnieniem / hipotermią / obrzękiem mózgu / spadającym rakiem - szczegółów nie pamiętam, ale pamiętam, że tam bohaterom przytrafiał się absolutnie wszystko, o czym scenarzysta kiedykolwiek usłyszał, że dzieje się w górach... Więc jeżeli ktoś chciał filmowego odpowiednika książki Currana o K2'86, to musiał się nieco rozczarować... ale może tylko nieco, bo konwencja "łubudubu" dała się łatwo łyknąć, film w tym samym stopniu śmieszył absurdami, co wciągał wartką akcją i mimo wszystko dawał jakąś tam namiastkę.
To skoro mamy filmy o tytułach będących nazwami szczytów, to skoczmy o 25 lata i lata świetlne w dziedzinie możliwości technologicznych kina...
Everest, reż. Baltasar Kormákur (2015)- czyli historię tej samej katastrofy, którą znamy ze słynnego Into The Thin Air (Wszystko za Everest) Jona Krakauera. Nie wiem dokładnie, co tam nakręcono w okolicach Everestu, co w innych górach, co w komputerze, ale wizualnie jest to taki majstersztyk, że trudno uwierzyć (sporo CGI chyba jednak, o ile słyszałem). Nie tylko wizualnie - mamy tu też emocjonalnego rollercoastera, ciekawe postaci grane zresztą przez bardzo dobrych aktorów (świetny Josh Brolin, w rolach przewodników Jason Clarke i Jack Gylenhaal), w dodatku perspektywę wyraźnie niezależną od książki Krakauera, czasem nawet sprzeczną z nią w ocenie faktów... no ale przede wszystkim nie ma tam na szczęście za bardzo żadnego oceniania, tylko po prostu sugestywny obraz katastrofy. Oglądałem ten film w kinie w 3D i wrażenie było wszechpotężne. Oglądałem go też w warunkach bardziej domowych i choć nie było takiego audiowizualnego ataku, to film również się dobrze obronił. Poem w podsumowaniu filmowego tego roku, w którym go obejrzałem, napisałem:
Crazy pisze:
tak jak w przypadku zeszlorocznej Grawitacji kusi mnie piąta gwiazdka (skojarzyło mi się może dlatego, że oba widziałem w 3D, co rzadko mi się zdarza, i oba tyczą się powiedzmy tematu eksploracji). Choć chyba jednak Grawitacja bliżej.
Mniejsza z Grawitacją, która budziła tu dość rozbieżne emocje, mniejsza też z gwiazdkami - nadal pewnie nie zdecydowałbym się na ocenę maksymalną, bo może idzie to trochę w stronę efekciarstwa... a może tak? Niewątpliwie świetny film.
No i teraz świeżo obejrzany przeze mnie:
Broad Peak, reż. Leszek Dawid (2022)Różne rzeczy o tym filmie słyszałem/czytałem, ciekawiło mnie zatem, czego tu się będzie można przyczepić. Chyba mam dość jasny obraz: po pierwsze sceny górskie są dla mnie pięciogwiazdkowe. Cała sekwencja wyprawy z 1988 roku, stanowiąca pierwszą połowę filmu, zapiera dech w piersiach. W dodatku kręcono to w zdecydowanej większość wysoko w górach, nawet powyżej 5000 metrów, a tym razem ilość efektów komputerowych była o wiele mniejsza, niż w filmie "Everest". Natomiast efekt wizualny według mnie nie ustępuje (!) i również napięcie kreowane przez ekstremalne okoliczności i skrajnie trudną sytuację bohatera, są poprowadzone wzorowo. Wyprawa z 2013 z kolei ma w strukturze filmu znaczenie raczej epilogiczne, ale i tam sceny górskie są bardzo piękne.
Wyraźnie słabszy jest środek filmu, czyli sceny po powrocie w 1988 i przed wyjazdem w 2012. Nie powiedziałbym, że są złe, ale po prostu film nie sprawdza się w roli dramatu psychologicznego rozgrywającego w głowie bohatera (w większości bez dialogów, bo Berbeka ukazany jest tu, pewnie słusznie, jako człowiek małomówny) poważne dylematy egzystencjalne. Jest to zrobione trochę na poziomie "dramatu telewizyjnego", czyli dość banalnie, choć w pewnych okolicznościach na pewno można się tym trochę przejąć. Brakuje jednak jakiejś głębi. Być może brakuje też istotniejszego zarysowania drugoplanowych bohaterów, którzy grani są przez całkiem fajnych aktorów, ale nie mają zupełnie nic do zagrania (skrajny przypadek: Ogrodnik w roli Adama Bieleckiego - świetnie wygląda, ale rzeczywiście gdyby dali tam jego zdjęcie, wyszłoby na jedno). Berbekę gra nieznany mi Ireneusz Czop i wypada w tej roli dobrze, wiarygodnie - z tym, że w tej środkowej części głównie milczy i kisi w sobie różne zaszłości, co oczywiście rozumiemy, ale nie jest to przedstawione w sposób specjalnie przejmujący (mnie w każdym razie).
Tym niemniej bardzo się cieszę, że obejrzałem i zdecydowanie polecam.
cdn. nastąpi, kiedyś.
(czekając na Joe Simpsona)