Nie wiem, jak to powiedzieć… Maia, czy umiesz odczytać myśli tego pana? Spróbujmy. Ale co to znaczy? Nie rozumiem! Napiszmy więc na tablicy:
Czy to o to chodziło? – tak, nie do wiary…
Mówi jedynym na świecie głosem Marcello Mastroianni, a potem bezgłośnie przenosimy się do krainy dzieciństwa, gdzie dzieją się rzeczy magiczne i zwykłe. Dzieci kąpią się w winie, a potem nie bardzo chcą iść spać i podekscytowanym szeptem przekazują sobie tajne hasło:
asa nisi masa! asa nisi masa!.
Scena z Osiem i pół, która długo służyła mi za podpis, jest być może moją ulubioną sceną kinową, a może i nie. Ale na pewno jest jedną z tych, które sprawiają, że film jest sztuką najbardziej moją. Dla mnie jest tam czysta magia kina. Są sceny i filmy, które poruszają mnie głęboko treścią, bo pokazują coś ważnego, albo ich emocje są tak niesamowite, albo mają jakąś moc wizualną. Ale tutaj unosi mnie sama czysta
filmowość i to jest więcej niż estetyka kadru, czy współbrzmienie wizji z dźwiękiem czy takie powierzchowne rzeczy. Nie, to jest coś, o czym nie umiem napisać, ale wydaje mi się, że właśnie Fellini, maestro ze studia Cinecitta, najbardziej ze wszystkich maestrów, zajrzał do trzewi kina i znalazł jego istotę. Nie tylko w tej scenie, i nie tylko w tym filmie. Mam takie przekonanie, że Fellini był największym geniuszem kina, jaki był, chociaż moim ulubionym twórcą pozostaje Lynch, a poniekąd pewnie fascynacja egzotyką sprawia, że
wolę Kurosawę od Felliniego.
Tak jakoś mam, że kiedy myślę: „kino”, to pierwsze skojarzenie jest: Fellini. Tak jak western – to Rio Bravo, mafioso – to Marlon Brando w pierwszej scenie Ojca chrzestnego, fantastyka naukowa w kinie – to Odyseja kosmiczna i HAL a fantastyka, nazwijmy to, mitologizująca to rycerze Jedi i Moc. A kino to Federico Fellini.
Myślałem o gwiazdkowaniu, ale wcale nie widziałem nawet większości jego filmów i w ogóle jest wiele bardzo ważnych, których nie widziałem. Co więcej niektóre wcale niezbyt mi się podobało, a nawet (hehe) zdarzyło mi się tu i ówdzie przysnąć. Więc tylko króciutko o kilku wybranych w kolejności nie wiem jakiej.
OSIEM I PÓŁ * * * * * *
najlepsza scena: asa nisi masa, ale to już pisałem, więc oprócz tego… uuu ależ mnóstwo ulubionych scen: pijalnia wody w rytm Wagnera i Rossiniego? Sekwencja z Claudią? Retrospekcja z matką bohatera?
Gdyby mi kazali powiedzieć, jaki jest najlepszy film w dziejach kina, to proszę, Osiem i pół, o. A w każdym razie Oskar wszechczasów za reżyserię to na pewno. Ten film jest formalnie nieprawdopodobnie bogaty i jeszcze bardziej spójny. Nie jest aż tak interesujący treściowo, jak jest formalnie, ale to tylko na jednym z poziomów – powiedzmy, że główna historia w sumie jest dość pretekstowa. Za to co chwila nurkujemy gdzieś w bok, a to w przeszłość bohatera, a to w jego fantazje, a to w będące na pograniczu snu obrazki z uzdrowiska, i wszystkie te fragmenty są, eufemistycznie mówiąc, wspaniałe.
W ogóle – sen. To chyba słowo-klucz do tego filmu, tam wszystko jest odrealnione, a prowadzi to głos Marcella, zmęczony, ale hipnotyzujący. W ogóle ta postać reżysera jest mi o dziwo niezwykle bliska, jakieś alteregowanie nieokreślone musi zachodzić.
AMARCORD * * * * * *
najlepsza scena: znowu mrowie a mrowie, więc dla pogodzenia stron niech będzie, że początek i
topolowy puch.
Nie wiadomo dlaczego, ale niesamowite. Fellini wykreował świat, który wygląda realnie, ale przecież jest całkowicie filmowy, całkowicie stworzony w studio i całkowicie poddany wyobraźni artysty. To świat, z którym nie mam nic wspólnego, ale kiedy patrzę, to czuję się w stu procentach jego uczestnikiem. Musi jakieś czary
Ale też jakie idealne wyczucie, co najlepiej wyjdzie w kadrze, jaka postać będzie najbardziej nie do zapomnienia, jak sfilmować twarze!
RZYM * * * * * ?
Powiem szczerze: jedyne, co pamiętam z tego filmu to, że wyszedłem z niego absolutnie zachwycony. I nic więcej!
SŁODKIE ŻYCIE * * * * *
najlepsza scena: trzeba by obejrzeć znowu, żeby powiedzieć, bo inaczej narzuca się fontanna z Anitą Ekberg
Jeden z filmów Felliniego najbardziej doniosłych dla kinematografii jako takiej, a wśród dzieł mistrza może najbardziej „przebojowy”, że pozwolę sobie użyć określenia z dziedziny muzyki. Pewnie więc najbardziej godny polecenia dla kogoś, kto nie jest specjalnie zaangażowany w Felliniego, kto nie dał się zaczarować albo nie miał ku temu okazji. Dla mnie to jest paradoksalnie film trochę z boku, nie kojarzy mi się jako szczególnie
fellinistczny. Jest to po prostu rewelacyjna robota.
PRÓBA ORKIESTRY * * * * ?
najlepsza scena:
direttore direttore!, totalna wariacja wśród muzykantów, szaleństwo wyzwolone.
To film, który poznałem stosunkowo najbardziej niedawno. Bardzo nietypowy, bo to przecież pół-dokument, więc i te gwiazdki bez sensu. Pierwsza część rozmowowa ma momenty błyskotliwe i momenty nudnawe, druga część z buntem orkiestry to już jest brawura filmowa pierwszej wody. Nie do końca kumam przekaz tego filmu, ale emocjonalnie robi on na mnie wrażenie. Ta wielka kula rozwalająca ścianę… co za odpał!
LA STRADA
Trochę jestem obok tego filmu, który zawsze umieszczano we wszystkich możliwych antologiach oraz w encyklopedycznych tablicach jako jeden z najważniejszych filmów ever. Może się jeszcze spotkamy.
WAŁKONIE
Poszedłem kiedyś z poczucia obowiązku osoby zainteresowanej historią kina, ale nie wyszedłem z kina jakoś wielce zaintrygowany. Mam wrażenie, że z tych starych włoskich filmów, których rola w historii kina była przeogromna, wiele się bardzo zestarzało.
Stąd oceny brak.
GIULIETTA I DUCHY
najlepsza scena: nie wiem, ale zapadł mi w pamięć głos z oddali:
Giulietta! Giulietta!
I z Giulietty, i z Nocy Cabirii szczerze mówiąc niewiele pamiętam, ani też nie zachwyciły mnie, jak Rzym. Ale do obu chciałbym wrócić.
GINGER I FRED
To pierwszy film Felliniego, który widziałem, dawno temu w telewizji. O autorze słyszałem już wtedy mnóstwo i dla młodego miłośnika kina, który jeszcze prawie niczego nie widział, było to spotkanie elektryzujące. Nie wiem, czy film tak naprawdę mi się podobał, bo byłem tak bardzo podniecony samym faktem, że go widzę… Ale tu z kolei, jak na film, który ostatnio widziałem dobre 20 lat temu, pamiętam zaskakująco wiele i są to wspomnienia bez wyjątku dobre. Najbardziej zaś utkwiło mi w pamięci, jak tam się niesamowicie dzieje w drugim planie kadru. Chodzą jacyś przedziwni ludzie, robią różne rzeczy, które nie mają znaczenia dla filmu, ale właśnie mają znaczenie pierwszorzędne, bo tworzą jego… e, znowu słowo magia mi się narzuca, nudno
Ale właśnie z tym mi się Fellini najbardziej kojarzy: z czarowaniem taśmą filmową i z tłumem niezwykłych postaci zapełniających kadry. Z twarzami. Z typami ludzkimi. Z kolorami, nawet w czerni i bieli. Z wrażeniem obcowania z ludźmi i ich tajemniczymi światami.
Polecam – a na dobry początek w ten weekend w kinie Iluzjon
Noce Cabirii (sb 18.00 i nd. 20.00) a w następny weekend
Amarcord (26 marca, sb. 20.00) i
Rzym (27 marca, nd. 20.00).