Wybrałem się też na
Minari. Niestety zupełnie nie podzielam zachwytów, jakie tu i ówdzie słychać, które przedostały się też na wielkie festiwale. Film teoretycznie ma być:
1. bardzo prawdziwym portretem zwykłej rodziny (takiej dalekiej od doskonałości)
2. filmem z gatunku: realistyczny, ale jednocześnie pełen ciepła/ nadziei
3. pozbawiony całkowicie patosu, a jednak przez tę życiową prawdę jakoś aspirujący do bycie dziełem istotnego kalibru
Praktycznie niby też tym wszystkim jest. Z tym, że oglądało mi się go tak, jakbym czytał nowelę pozytywistyczną, z uwzględnieniem punktu 2, czyli że jednak z ładnymi elementami (sfilmowana nowela pozytywistyczna powinna w zasadzie być ponura, a świat jest brudny i śmierdzi - tutaj zaś nie tylko jest jakaś tam nadzieja, ale po prostu przyrodniczo jest ładnie dookoła). Zatem... nowela pozytywistyczna z elementami kina familijnego?...

Niestety trochę tak to odebrałem. Ani ten realizm mnie nie poruszył (raczej zirytował, prawdę mówiąc, nie polubiłem tej rodziny), ani ta nadzieja, od tytułowego
minari pochodząca, niespecjalnie zbudowała ani oczarowała (stąd mówię raczej o kinie familijnym niż o bajkowości).
Film jest do obejrzenia, chociaż dwa dni później mało już z niego pamiętam, najwyraźniej na żadnej strunie mi nie zagrał - ale ciekaw jestem, jakie względy sprawiły, że zrobił taką furorę międzynarodową, z oskarami włącznie. Nie chcę mówić, że to zły film ani nic takiego, ale jestem przekonany, że robi się w Korei mnóstwo równie dobrych i znacznie lepszych.