Wróciliśmy z Bohemian Rhapsody.
Wyszłam z kina bardziej przygnębiona niż poruszona. Film ma wiele świetnych scen, noga często chodziła pod krzesłem, ale co do głównego bohatera uczucia mam ambiwalentne. Uważam Frediego za silną postać, z tej siły płynie jego charyzma, co w połączeniu z geniuszem muzycznym dawało taki ogień podpalający tłumy. A tu zobaczyłam życiowego popaprańca i bezczelnego oportunistę, takiego raczej, sory, Michała Szpaka, co to musi bo się udusi.
Wiele się w tym filmie udało. Aktorzy grający pozostałych muzyków z Queen - świetni, wszyscy. Brian May!

Mercury trochę żałosny w ich cieniu. Do tego niepotrzebne dłużyzny. Jednak nie żałuję, że złapałam ten seans na ostatnią chwilę. Jak powiedziano - gramy dla tych odizolowanych, co stoją na samym końcu, bo są tacy jak my. Czyli w zasadzie - film dla mas.
***1/2