Halo, Halo - tutaj Londyn!
Zacznę od tego, iż mój pobyt w Londynie okazał się dosyć niesamowity i pomimo dosyć ograniczonego czasu obfitował w zaskakujące lub wręcz magiczne momenty.
Na mój gust jest to bardzo dziwne miasto, troszkę inne klimatem i wyglądem (szczególnie jeśli chodzi o układ przestrzenny) od metropoli w których wcześniej bywałem. Jak dla mnie Londyn nie posiadał konkretnego centrum (bo nie mówie o okolicach parlament - Piccadilly - Soho), dlatego prawdziwą "londyńskość" w ujęciu XXI wiecznym znalazłem pijąc tequille w dzielnicy bangladeskiej w towarzystwie przyjaranego rastamana oraz wyegazltowanej meksykanki. I tak zapamiętałem te miasto. Dlatego kolejność taka a nie inna...
Ps. KTWSG: Pomoc astralna, dzięki!
(Guns of) BRIXTON
Miejsce prawie całkowicie pomijane turystycznie, taka londyńska Praga - specjalnie użyłem tegoż porównania, które dla niektórych forumowiczów może okazać się bardzo jasne (
pozdro dla kumaków!). Pojechałem tam późnym wieczorem, co okazało się dosyć oryginalnym posunięciem
. Taki "Przystanek Jamajka". Po dosyć kosmopolitycznej strefie 1, Brixton wita w 99% czarnymi twarzami. W co drugim małym sklepie niczym papieskie memorabilia w Polsce uderzają w oczy portery Luthera Kinga, czy rastafariańskiego proroka Marcusa Garveya. Na ścianach plakaty reklamujące najwięszke tuzy roots/dancehall/dub. Właśnie, dub! Jakże ucieszyła mnie popularność tego w sumie niszowego, ale mego ukochanego gatunku muzyki, he he. Od razu zauważyłem pewne zdziwinie w oczach przechodniów - które można było przetłumaczyć na coś w stylu : "co ten blondasek tu kurwa robi", ale raczej nie w rasistowskim rozumieniu (które dosyć często występuję pośród czarnych społeczności) - a w sensie "on może tu się nabawić problemów". Spore wrażenie zrobiło na mnie jak znane mi z Irlandii czy z Polski "Tesco" - ten sam układ półek, te same logo - a na kasach same murzynki, klienci z muzą na uszach śpiewający sobie pod nosem fragmenty piosenek, kupujący karaibskie produkty. Zero znanego z Camden Town komercyjnego dilerstwa "brotha, d'ya wanna junk food?"
. No i te prześliczne i smukłe jak gazele murzynki! Ach, chcę dobrze wykszatłconą (60kg) żonę z Brixton, he he! Tego samego wieczora znalazłem się u mojej nowej znajomej Fab (impreza z DJem na dachu w centralnym Londynie! Wow!) która jako londyńska murzynka wypowiadła słowa uznania gdy usłyszała, że właśnie wróciłem z Brixton po zmroku, hi hi. Ogólnie dla osoby ciekawej troszkę innej Europy, czy fana reggae miejsce obowiązkowe, choć oryginalne i na maxa nie turystyczne. Yo!
SOHO
Tyle słyszałem, a nie zawiodłem się, choć inaczej to sobie wyobrażałem. Soho w dzień okazała się baaaardzo spokojnym miejscem - było wręcz lekkim oddechem po całej wielkomiejskości reszty centralnego Londynu. Dzielnica o dwóch twarzach - dziennej i nocnej. Dzienne Soho uwodzi kacowym klimatem, klimatycznymi knajpkami, ulicą z winylszopami, intrygującymi księgarniami etc. W nocy odurza pornobiznesem, zabawą - choć nadal jakby na uboczu. Nieukrywaną przyjemnością było spacerowanie sobie w konfiguracji KTWSGfamily_and_Boskey_UNITED bez większego celu, co chwilę zmieniając kierunek przebicia do Śródmieścia (z tekstami Lao Che na ustach Kacpra of course, he he - ale go wzieło i pogieuo!). Megasympatyczne, a co nie mniej istotne, he he: megasycące jedzenie u chińczyka, zakończone obawą o zapłacenie 10 Ł kary za niedojedzone jedzenie na talerzu (żarcie bez ograniczeń, ale trza "pamiętać o trzecim świecie" - czyli nabierać ile jesteś w stanie zjeść, he he). Magiczne sklepy z nagraniami na ulicy z okładki drugiej płyty zespołu Oasis - zakupienie jedynego nieposiadanego Lennona za... 2Ł, wylane łzy nad dysonansem między ilością dubowych winyli a ilością papierków z wizerunkiem Eli Drugiej w mym portfelu, pierwsze tłoczenia Bitli, gigantyczny dział "minimalowy" (minimalistyczny dział "gigantyczny"?
), he he. Urocze, choć nie jakieś wielkie Chinatown (chińskie literki pod nazwami ulic! Uadne!). Żegnamy się na stacji Charing Cross (chyba
) - wcześniej Jaś robił mi psychodeliczne zdjęcia z budką telefoniczną, a ja korzystam z aparatu Kacpra (nie miałem własnego w Londynie
) by uwiecznić bardzo fajne miejsce w którym spotyka sie chyba z 8 ulic. Specialne pozdrowienia i podziękowania dla <boom>. See ya soon brotha!
UNDERGROUND
Tak, tak - nie bez powodu specjalne wyróżnienie, gdyż jest to jedno z ciekawszych miejsc w London City, no i jakby nie patrzeć spedziłem tam chyba 1/3 część czasu pobytu. Sprawa absolutnie kultowa, totalny miks grup społecznych, religijnych, etnicznych czy subkulturowych - Londyn w pigułce. Urzekła mnie kolorowość londyńczyków, obrazki typu: hinduska w sari ze swoim chłopakiem murzynem gadający pięknym londyńskim akcentem, czy biedak wtulający się w tłoku w pierś młodego biznesmena. Uwielbiam zachodnie metra i ich folklor! Totalna jedność kolorowych i anglików, biednych i bogatych, pijanych i trzeźwych
. Idelany materiał na jakiś reportaż fotograficzny.
ABBEY ROAD
Ojacie! Po sześdziesionowym dwudniowym mikromanewrze u Kacpra idealne dopełnienie klimatu. Bardzo niepozorne miejsce, a jednocześnie ikona popkultury. Całkowicie nie opisana trasa z metra do studia, jeden sklep z pamiątkami... którego nie zauważyłem! Raptem kilka osób w zadumie siedzących na murku (w tym i ja, he he) lub ku irytacji pędzących w samochodach kierowców przechodzącyh po zebrze nieudacznie pozując na sławnym/zwykłym londyńskim przejściem dla pieszych.
Poza małym logo Abbey Road Studios na zamkniętym dla obcych ludzi budynku - totalnie zwykłe i nieopisane miejsce! Bardzo mi się to spodobało... Wzruszające napisy na ścianach, a pośród nich w centrum... vlepy Arki Gdynia "Lechia jest głupia" - MARNOŚĆ! Chwilka kontemplacji z Bitelsami i Floydami na uszach, po czym krótka przejażdżką czerwonym autobusem na pierwszym miejscu u góry ulica Abbey, przejazd przez środek pasów ku horyzontowi znanemu z okładki - rzecz z kategori lekko bezsensownych ale bardzo przyjemnych
.
BOCZNE ULICZKI PRZY STACJI LIVERPOOL STREET - MINI BANGLADESH
Taaa! To lubimy! Tam mieszkałem i chyba najbardziej wczułem się w klimat z racji tego, iż byłem przyjacielem Leslie, sympatycznej półmeksykanki z Teksasu - więc byłem traktowany jako przyjaciel jej przyjaciół. Totalny szok kulturowy! Przy jednym stole dyskutuję z Joe, jedynym anglikiem w towarzystwie który mówi niczym spiker z BBC, popijam 3cią szklankę tequilli (jaką Leslie piła chyba nałogowo), jemy przyrządzoną przez Maccę (czarnego jegogościa z dredami po pasa) ostrą karaibską potrawę a wszystko to w domu Włocha i gościa z Zanzibaru. Na moją uwagę, "że to takie niesamowite" ekipa kwituję krótkim "it's London, babe..."
i tłumaczą jak to ich politycy mącą - bo to oni chcą nas skłucić i podzielić, gdy młodzież stanowi jedność. Wierze im! Totalna otwartość: wpierw spontaniczne obejrzenie tylko z Maccą u niego w domu meczu Togo (ale im kibicował, he he) z Francją, prezentacja jego regowej kolekcji płyt (ciągle śpiewał pod nosem Speara albo Aswad)... podczas której totalnie zabiła mnie sytuacją, gdy powiedział, że ma coś specjalnego dla mnie i wyciągnął koncertową płytę... Izraela. Dostał to kiedyś od jakiegoś polskiego DJ reggae w Londku. Gdy spytałem się jak mu się widzi ta dosyć oryginalna interpretacja muzyki reggae, stwierdził, że trochę tego nie jarzy (bo tam w sumie nie ma rege), ale lubi każdą dobrą muzykę
. Kolejny zaskok to... Japończycy! Gdy spacerowałem sobie w nocy po dzielni prawie siłą zaciągnęli mnie na swoją uliczną imprezę, gdyż widzieli, iż czekałem na kogoś od pewnego czasu i jeszcze trochę się tam troszkę bezsensu pokręcę. Byłem tam jedyną białą i nie gadającą po japońsku osobą - a nie dość, że od razu potraktowano mnie jako ważnego gościa, to w przeciągu 10 sekund dostałem butelke wina, browara i jakąś ichnią potrawe do spożycia, momentalne zasypanie (
pani) gradem (
pozdro dla kumaków! ) uprzejmości typu "czy ci smakuje" etc. Od razu komunalne klimaty, gadanie jak starzy znajomi, zaproszenia do Yokohamy i maślane oczka ślicznych japonek (ale szkoda, że musiałem się zmyć na imprezę na dachu - siedzieli na tej ulicy do rana!).
A wszystko to w scenerii sklepików i szyldów rodem z ujścia Gangesu
.
PICCADILLY
Pierwszy raz znalazłem się tam za dnia, no i lekka zgacha... Troche małe, może i w sumie fajne, ale takich miejsc już kilka widziałem. Natomiast noc! Whooa! Bardzo fajne, taki święcący gate do Soho! Kupa ludzi, jacyś nawiedzeni ludzie gadają przez megafon, miejsce które nigdy nie śpi - witamy w jednym z centrów Europy.
NATIONAL GALLERY
No i od razu <boom> i <szok>! Wchodzę zmęczony prosto z ulicy, w 10 sekund przechodzę przez drzwi i schody i wpadam na...
Słoneczniki! Oczywiście bardzo lubię Van Gogha (choć bardziej cenie motywy cyprysowo-nocne), obraz rzeczywiście robi inne wrażenie niż na reprodukcjach, ale
[...] Królestwa Niebieskiego tam nie zobaczyłem
. Bardzo przyjemnie było zobaczyć te wszystkie dzieła o których dopiero co pisałem minilaboraty, czy wpatrywałem się godzinami na slajdy lub reprodukcje. Klasycy impresjonistyczni, Turner (lubie!), średniowieczni i flamandcy mistrzowie - prawdziwa uczta. No i za darmo i bez masakrycznego tłoku jaki pamiętam z Luwru. Świetna okolica, jedna z moich ulubionych w Londynie (muzyczka na uszach, śniadanie częściowo już w paszczy a częsciowo w dłoni, nóżki w fontannie). Z racji ograniczonego czasu i sił zdecydowałem się pójść tylko do jednego muzeum, ale z zamiarem by zobaczyć je porządnie - myślę, że dobrze wybrałem.
HYDE PARK
Lekki zawód... Park jak park, choć fakt - duży. Miło sobie klapnąć na trawce... tak jak w każdym parku
. No spodziewałem się jakiegoś supermagicznego miejsca, a zobaczyłem ładny duży park jak w wielu stolicach czy większych miastach.
CAMDEN TOWN
Na początku magicznie (nie)przypadkowe spotkanie Kacprów w 10cio milionowej metropolii! No i wspólny wypad do Soho, wróciłem do Camden sam póżnym wieczorem. Na maxa męczące opisane wcześniej przez KTWSG oferowanie czy wręcz wpychanie trawy przez ciemnolicych dilerów. Wystarczył sekundowy kontakt wzrokowy, aby zostać obrzuconym pytaniami czy nie potrzebuję wspomagaczy. Gdybym kupił działkę od każdego murzyna który oferowałem mi trawkę na środku ulicy, zebrałbym chyba z 4 kilogramy "uzdrowienia narodów". I to w sumie najbardziej zapamiętałem z tego miejsca, he he. Lekko podup(a)udła mekka wszelakiej maści dziwolągów, rockmenów, hipisów i (
piotr) panków, kusząca dziwnymi sklepami, ulicznym handlem i spożywaniem dragów czy knajpami z przyprawiającą o zawrót głowy listą kapel które dawały tam swoje koncerty kilkadziesiąt lat temu. Dosyć wyluzowane jak na Londyn miejsce, jednak jak dla mnie zbyt turystyczne i nie autentyczne. Ciekawi też byli niczym wyjęci z amerykańskiego filmu nawiedzeni hinduscy neofici chrześcijańscy którzy na stacji metrów darli się przez megafony o swoim uwielbieniu do Jezusa... Wielkie transparenty z napisem "Jesus loves you!", wielki brodacz pokazuję scenke jak Jezus był ukrzyżowany, a wszytsko to w tłumie murzyńskich dilerów czy lekko podpitych metalowców czy jakiś różowowłosych wariatów z Japonii. 5 minut CT już chyba mineło, teraz to trochę takie muzeum rockendrola. Ale jest ok, klimat zdecydowanie Hendrixowy.
BIG BENY, KATEDRY I PARLAMENTY
Maksymalny ścisk turystyczny, komercja itd. Ale wrażenie estetyczne max! Szczególnie wielkość... Niby tak oklepane i znane mi z przeróżnych filmów, pocztówek i gadżetów miejsce - a jakoś mnie urzekło! Na własne oczy poczułem siłe i majestat przeszłej potęgi Imperium Brytujskiego - w końcu ten wielki i przystrojony tonami ornamentów zestaw budynków był centrum królestwa która swojego czasu zajmował 1/3 świata. Trochę skojarzył mi się z Wieża Babel z najbardziej znanego przedstawienia tego budynku w historii malarstwa, czyli obrazem autorstwa Pietera Brueghela.
CITY, TOWER, MOSTY I NABRZEŻA NOCĄ
Spory szok! Wielkie biurowce, kosmiczna architektura - a spokój niczym na wsi. Cisza, puste ulice, pozamykane knajpy, szum wentylacji - cywilizacja wyjechała na urlop. Spacer po surrealistycznym krajobrazie ku Tower. Podobnie jak w przypadku Big Bena robi wrażenie - szczególnie w nocy. Ciekawe widowisko z podnoszącą się ulicą umożliwiające przepłyniecie statku i ta wielkość... Bardzo mi się tam podobało! Może dlatego, że byłem tam o 1 w nocy. Chilloutowa przechadzka promenadą ku London Bridge - piękny widok i znowu dosyć romantyczna, lekko wyludniona sceneria.
<robal>
Wyspiarski ciąg dalszy nastąpi.