Korzystając z niezwykle zachęcającej prognozy pogody (całkowita lampa, zerowe zachmurzenie, a przede wszystkim brak wiatru (przewidywania dla szczytu Wysokiej i Rysów mówiły o "porywach" od 0 do 5 m/s!)) postanowiliśmy wybrać się na szybki wypad w Tatry. W piątek przed północą przyjechaliśmy do Dzianisza, a naszym celem była eksploracja górnych pięter Doliny Złomisk - ogromnej bocznej odnogi Doliny Mięguszowieckiej. Z Dzianisza do startu w Dol. Mięguszowiecką jest kawał drogi - niezależnie od tego, czy jedzie się przez Chochołów, czy przez Jurgów, trzeba liczyć się z przynajmniej półtoragodzinną jazdą (pomijając środek nocy, czy świt). Wybraliśmy wariant przez Jurgów, ale ponieważ musieliśmy się wyspać, to do wylotu Mięguszowieckiej dotarliśmy dopiero po 10 rano. Jak na Słowację było tłocznie - już od startu w Dol. Kieżmarską, na każdym mijanym parkingu widzieliśmy ciasno poupychane samochody. Oczywiście to samo było przy szosie w miejscu, gdzie odbija asfalt, a potem szlak do Popradskiego Plesa. Samochód musieliśmy zostawić przy Drodze Wolności, co dokładało półtora kilometra do podejścia. Na całe szczęście zabraliśmy rowery - co prawda jazda z ciężkim, wyładowanym szpejem plecakiem (nastawialiśmy się na wspinanie, a przynajmniej lotną asekurację) nie jest prosta, zwłaszcza przy stosunkowo intensywnym (jak na mnie!) podjazdem, ale zdecydowanie przyspieszyło to transport w górę. Swoją drogą, to podziwiam coraz bardziej kolarzy górskich - nie narzekam na swoją wydolność, ale już taki podjazd był dla mnie dość wymagający. Przy Popradskim Plesie zostawiliśmy rowery i nie zwlekając ruszyliśmy do Złomisk. Szlak nie pozostawia wątpliwości - na samym wejściu w ścieżkę odbijającą pod Wysoką i mur Ganku stoi wyraźna tablica z zakazem wstępu
Za tablicą ścieżka pnie się wygodnie w górę, przechodząc przez zupełnie nowy i doskonale utrzymany mostek. Początkowo idzie się pięknym limbowym lasem, potem coraz stromiej wzdłuż strumienia wychodzimy na trawiaste płaśnie pierwszego progu Doliny. Widoki oszałamiają - na lewo Złomiskowa Turnia zza której wygląda Wysoka, na prawo potężny masyw Tępej, na wprost Żelazne Wrota, wspaniały masyw Żłobistego i gdzieś po lewej Rumanowy i Ganek. Na tej widokowej płaśni zrobiliśmy krótki odpoczynek (musiałem niestety odpowiedzieć na zew natury i wbrew swoim zasadom potężnie zdefekować za wantą
). Ruszyliśmy w górę już nieco bardziej na lekko. Kawałek dalej ścieżka rozwidla się na wiele podwariantów i pnie się coraz stromiej po gigantycznych polach piargów. Włodek Cywiński pisze w swoim przewodniku o tym, że nawet będąc tam wiele razy, nigdy nie powtarza się tego samego wariantu podejścia, a sprowadza się ono do skoków i rajbungów. Dokładnie tak było - wejście i zejście wyszło nam zupełnie inną drogą, a skoki i rajbungi dawały pojęcie o tym, na czym naprawdę polega parkour. Idąc po głazach i okazjonalnych stromych trawach dotarliśmy do skał leżących u podnóża Żlobistego. Naszym pierwotnym celem było wejście przez Rumanową Ławkę na Gankową Przełęcz i odwiedzenie stamtąd Ganku i Rumanowego. Niestety stwierdziliśmy, że należy to zostawić na następną wizytę - tym razem z noclegiem w Popradskim i startem stamtąd na lekko (co najwyżej z kaskami, uprzężami, krótką liną i paroma pętlami). Było po prostu za późno na włażenie w całkowicie nieznany teren, wymagający potem - na odcinkach graniowych - dużej koncentracji i ostrożności. Zamiast tego przeszliśmy się pod ścianami Rumanowego i Ganku i - z pięknymi widokami na olbrzymi masyw Wysokiej i leżące poniżej Rumanowe Stawy - postanowiliśmy wspiąć się na grań Rumanowych Czub i przejść do Wschodniej Rumanowej Przełęczy (grań między Gankiem a Wysoką, przy czym W.R.Przeł. jest najprostszym wariantem wejścia na Galerię Gankową). Z Przełęczy odsłoniły się fantastyczne widoki na górne piętro Dolny Ciężkiej - super widać stamtąd Wagę, Rysy, Niżne Rysi i Młynarza. Nabrałem wielkiego podziwu dla Krejziego i siebie obserwując potężne nastromienie żlebu którym wchodziliśmy lata temu na Ciężką Turnię - jest tam naprawdę ostro! W drodze powrotnej z Rumanowych Czub podziwialiśmy otoczenie Dolinki Rumanowej w popołudniowym słońcu. Widoki są tam naprawdę dzikie i niezrównane! Skacząć po wantach podeszliśmy na górny próg Dolinki widząc w końcu w pełnej okazałości przepiękny Zmarzły Staw Mięguszowiecki. Cała Dolina Złomisk ma super układ w kontekście operacji słonecznej - w drodze powrotnej praktycznie do samego końca szliśmy w słońcu, mimo tego, że cień gonił nas wychylając się zza Wysokiej. Na trawiastych łączkach na dolnym progu spotkaliśmy jeszcze kozice i świstaki, po czym tuż przed zachodem zameldowaliśmy się przy Popradskim Plesie. Tam obowiązkowy zakup czapowanej Kofoli i niespodziewane spotkanie z przyjaciółmi z TOPR, z których jeden (wówczas szesnastoletni) towarzyszył nam podczas letniego wejścia na Mont Blanc i podczas pamiętnej "podróży przedślubnej" w Dolomity. Zrobiło się nagle bardzo zimno, tak więc po całym dniu w krótkim rękawie i okularach przeciwslonecznych ubraliśmy się grubo i ruszyliśmy szybko w dół. Rowery niosły aż miło (aż strach!) i po kwadransie zameldowalismy się już przy samochodzie. Potem tylko jazda po ciemku na naszą stronę Tatr, obiad w Zębie (przy ul. Kamila Stocha (!!!)), napalenie w kozie w Dzianiszu i nocleg. W niedzielę zaś po długim śnie szybka wycieczka do supermarketu w Trstenie po wina, browary i lentilki i popołudniowy powrót do Warszawy. Wyjazd nie odbyłby się bez pomocy Krejziego i Elsei, którzy zaoopiekowali się naszym Brązowym Psem. Dzięki!