elsea pisze:
chwilami trudno wytrzymać
W nocy z piątku 14 na 15 sierpnia siedziałam sama w domu oddając się pielęgnowaniu ponurych myśli. Jedną z nich była ta, że nie mogę być w górach, a najchętniej w Tatrach. I z dna gdzieś tych złych rozważań, podniósł pysk POMYSŁ.
To, co wydarzyło się później jest mocnym doświadczeniem.
Po 2 w nocy, wzięłam do ręki mapę Tatr Wysokich i przyjrzałam się uważnie trasie zielonym szlakiem Kuźnice-Kasprowy. Mapa mówiła, że długie to podejście i dużo czasu zajmuje. Potem popatrzyłam na Świnicę. Potem, przyznaję, popatrzyłam dalej, ale postanowiłam nie przesądzać niczego. przypomniało mi się hasło Asi "nasz cel - góra!", jako Górę wybrałam Świnicę, której widok towarzyszył mi podczas wycieczki na Bystrą oraz przy oglądaniu nowych zdjęć Kacpra.
Spakowałam plecak, o 4 poszłam spać, o 6 wstałam, o 7:35 byłam na Centralnym. Kotom powiedziałam, że wrócę za godzinę albo za dwa dni. Zdałam się całkowicie na los - stwierdziłam, że jeśli będą bilety na ekspres do Zakopanego, to pojadę, jeśli nie, wrócę do domu i pójdę spać...
Były. Mimo że to 15 sierpnia, mnóstwo ludzi, zmiana turnusów... Idąc na peron trochę nie mogłam uwierzyć, że chyba JADĘ.
Wagon bez przedziałów, przyjemny, wyświetlał rozmaite ciekawe informacje a mi się świetnie czytało "Polskę Jagiellonów" Jasienicy.
O 14:30 Zakopane. Ogarnął mnie na chwilę niepokój, co zrobić jesli w Domu Turysty jakimś straszliwym przypadkiem nie będzie miejsc?? Ale były.
Do wieczora włóczyłam się po Zakopanem, melancholia, smutek i radość wymieszana z niedowierzaniem, że TU jestem. No i lekka ekscytacja następnym dniem.
Ponieważ był 15 sierpnia wszystkie sklepy spożywcze były zamknięte (wszystkie inne otwarte) i dość trudno przyszło mi kompletowanie prowiantu. Następnego dnia okazało się, że miałam jednak za mało picia. Dość poważny błąd, który na szczęście nie wywołał groźnych konsekwencji. Sprzyjało mi podróżnicze szczęście.
Pobudka o 4 rano, o 5 taksówką w Kuźnicach.
Weszłam na szlak myśląc, że najprawdopodobniej dojdę do Zawratu i niezbyt cieszyłam się na tę myśl, bo schodzić do Gąsienicowej żlebem mi się nie chciało a do Pięciu Stawów nie lubię. Ale postanowiłam nie martwić się zawczasu, zwłaszcza, że podchodziło mi się początkowo bardzo źle. Nie podobała mi się wyboista droga i las. Bolał mnie brzuch, chciało mi się spać... Ogólnie - słabo. Tabliczka na dole pokazywała, że na Kasprowy 3h, moja mapa mówiła, że jeszcze więcej. Bałam się, że po prostu wejście na ten
ulubiony wycieczkowy szczyt stanie się szczytem MOJEJ wycieczki.
Ale może po prostu byłam za nisko?
Bo im wyżej, im bliżej do granicy lasu, tym lepiej mi się szło. Chwyciłam pierwszy oddech, na szczycie stanęłam tuż przed 7. Po drodze piękne widoki, wschodzące słońce i kozice. Szlak w wyższej partii podoba mi się bardzo!
W okolicach Beskidu oddech straciłam. Znów jakieś ponure myśli, brak siły. Posiedziałam całkiem długo na Świnickiej Przełęczy, właściwie byłam już pewna, że Zawrat zakończy moją trasę.
Ale znów podejście zrobiło mi dobrze - przed tymi troszkę trudniejszymi odcinkami chwyciłam oddech numer dwa i znów szło mi się świetnie. Na szczycie trochę ludzi, piękne widoki i wreszcie to poczucie, że jest DOBRZE. Przestałam się na trochę martwić czymkolwiek i chociażby dla tego momentu warto było jechać. Wszystko zostało w dole a ja byłam wyżej.
Na Zawrat dotarłam ok 9.50. Czyli czasy zaczęłam uzyskiwać normalne, tabliczkowe i tak już chyba było do samego końca partii grzbietowej.
Na Zawracie znów trochę ludzi, z dołu pięli się następni, widoki niesamowite - pierwszy raz na tej przełęczy miałam piękny widok! Do tej pory zawsze towarzyszyły mi na niej chmury.
Zdołałam jeszcze pouczyć pewnego pana, że nie powinien iść na Orlą, bo nie jest przygotowany (miał takie miejskie skórzane sandały i ogólnie nie wyglądał najlepiej), ale mnie zignorował. Widziałam potem śmigłowiec TOPRu, ale to może nie po niego...
Było mi akurat. Słońce nie przyprażało jeszcze zanadto, wiał miły wiatr, który na Liliowej zabierał mi oddech a teraz przyjemnie chłodził i pobudzał do działania.
Pomyślałam, że może... może to ten dzień?
I poszłam na wschód. Szłam dość powoli, bardzo starałam się nie wykorzystać od razu wszystkich sił. Na Zamarłą dotarłam bez kłopotów i było jak w domu. Bardzo, bardzo lubię te miejsca.
Drabinka na Kozią jakoś bez emocji, potem dość powoli i długo na Kozi. Nadal świeciło słońce i wiał wiatr, ale szlak wiódł zacienioną stroną grani, było w porządku.
Po Kozim Wierchu weszłam w teren całkowicie wystawiony na upał. Zapewne to, plus zmęczenie i świadomość, że mam za mało wody, znów mnie osłabiło. Na Granaty doszłam w nie najlepszej kondycji, musiałam jeszcze na Czarnych Ścianach zrobić dość długi popas, powtórzony potem na Skrajnym Granacie. Próbowałam tam sobie zrobić zdjęcie, które pokazałoby, gdzie jestem, ale wyszła raczej fotografia pod tytułem "zmęczenie".
Ale zmęczenie jakoś odeszło. Fajne Granaty, fajna szczelina - w tę stronę rzeczywiście robi wrażenie, nie miałam problemów z jej przejściem, ale musiałam się wesprzeć na kolanie, bo wydawało mi się, że na stojąco mam za krótkie nogi...
Ruszyłam dalej. Na ulubioną trasę Crazy'ego, który jednakoż poleca ją zawsze w drugą stronę - od Krzyżnego do Granatów. W tę stronę nie wydała mi się trudniejsza, za to równie piękna. Może nawet powiedziałabym, że lepiej tak było? Miałam tylko jeden moment, w którym dopiero za trzecią próbą przeszłam trudniejszy kawałek szlaku, ale nie było to w żadnym charakterystycznym miejscu! Kominki, Pościele, drabinka, piarżyste żleby... Trochę brakuje mi umiejętności, nie potrafię tak pięknie pisać o górach, ale - rzeczywiście tam jest... wspaniale. Chyba muszę iść jeszcze raz
Wszystko szło gładko z chwyconym trzecim oddechem. Słońce dawało odetchnąć, Krzyżne zbliżało się szybciutko i bezproblemowo. Na przełęczy byłam o 16.40.
Nie mam zdjęć z tego odcinka, bo założenie od Przełęczy Świnickiej mówiło, że robię zdjęcia tam, gdzie się zatrzymam, a nie zatrzymam się tam, gdzie robię zdjęcia. Drugi kawałek Orlej Perci przeszłam bez postojów, zatem i fotografii nie ma.
Pojadłam, wypiłam do końca to, co miałam i zaczęłam się zastanawiać, co teraz. Pociąg wyruszał o 21.18. Z Krzyżnego wg tabliczek do Murowańca 2h 20 min, w dół jeszcze 1,5h a wypadałoby coś zjeść i kupić bilet i coś na drogę...
Pomyślałam, że jak nie zdążę, to chyba w poniedziałek do pracy nie pójdę, co nie wydało mi się dotkliwą stratą. Trochę gorzej, że trzeba by zapłacić za jeszcze jeden nocleg.
Zatem szybkie postanowienie - idę w granicach rozsądku i własnych odwodnionych sił możliwie szybko, ale nie za wszelką cenę...
Pańszczyca ma najlepiej ułożoną ścieżkę ever! Te kamienie niosą same i nie trzeba się w ogóle męczyć. Brawa dla konstruktorów szlaku!
Koło Czerwonych Stawków trochę napiłam się z ciurkającego strumienia, ale moim celem był wodospadzik pomiędzy ramionami Zółtej Turni. Dopiero w Pańszczycy uświadomiłam sobie, że tam trzeba PODEJŚĆ! Aaaaaaa - sądzę, że nie da się wykluczyć możliwości, że trasa pomiędzy tymi Ramionami jest najtrudniejszym szlakiem w polskich Tatrach
Wodospadzik na szczęście był na swoim miejscu.
A w Murowańcu za 6,50 kupiłam litrową Colę i odkryłam, że zeszłam z Krzyżnego w 1,5h. Sama się sobie nie mogłam nadziwić. Potem godzinka w dół i już po 20 stałam w kolejce w sklepie spożywczym przy Krupówkach.
Trasę uznałam za zrobioną dopiero jak usiadłam w pociągu i sprawdziłam, że jestem cała i prawie zdrowa.
Howgh.
--------------------------
Chciałam tu zaznaczyć dwie sprawy.
Po pierwsze - tak na wszelki wypadek - opis ten nie ma nikogo zachęcić do dokonywania takich przejść.
To JEST trudna trasa, to JEST długa trasa (na mojej mapie nie mogę się doliczyć, raz 16h i 10 min, raz ok 17 godzin, ale mapa przesadza) - mi zajęła 15 godzin.
Przy okazji upewniłam się, że letnie wejście na Triglav ma się tak do naszej Orlej, jak przejście przez Szpiglasową do rzeczonej Orlej. Pewne punkty wspólne są, ale... No, tylko do Triglavu dodać wysokość...
Na Orlej są miejsca, których bez przygotowanych ubezpieczeń po prostu bym nie przeszła. Na Triglavie takich miejsc nie ma.
Po drugie muszę wspomnieć, że moje przejście nie było całkowicie głupie i szalone.
Całą trasę, poza zielonym na Kasprowy, znałam i dobrze pamiętałam. Wiedziałam, gdzie mogę zejść, gdybym musiała skrócić drogę, znam trudności na tych zejściach, nawet jesli nie z osobistego doświadczenia, to od Crazy'ego, Bogiego i Nyki
Znałam dokładną prognozę pogody, która sprawdziła się w 100%. W razie czego miałam jednak przy sobie rzeczy, które pewnie pozwoliłyby mi nawet przekiblować na grani.
Choć twierdzę, że większość "chodzenia" odbywa się w głowie, byłam (jestem) przygotowana kondycyjnie: od zimy do wakacji 4 wyjazdy w góry (Tatry+Luboń, Beskid Mały, Beskid Śląski, Gorce), w lecie Tatry Zachodnie, Pieniny, Alpy Julijskie. Niecałe 1,5 tygodnia przed tą trasą stałam na Triglavie. Wiem, co mogę, wiem, że nawet jak nie mam wody, mogę iść jeszcze bardzo długo. Zero problemów aklimatyzacyjnych, zero problemów z wysokością, ekspozycją, wytrzymałością.
Owszem, teraz mnie trochę wszystko boli
ale nie zrobiłam więcej niż mogłam. 15h i fajnie.
Szkoda, że następna góra, jaka się przede mną rysuje, to... Łysica
Dla chętnych galeria na Picasie, jeszcze nie podpisana.
http://picasaweb.google.pl/elseapl/ORLA ... pnia2009r#