"a co żołnierzu dziewczyna twa - co ze Złotej Pragi dostać ma? pantofelki weluur o których śni całe noce i dni z Złotej Pragi, gdzie wojna trwa".
Łaziły mi te wersy i takty po głowie gdy łaziłem po owym złotym mieście - choć ten kolor...? hm - chwila.
W Pradze znalazłem się dzięki znajomym - ruszyliśmy aUtem nad ranem w środę z Nowego Targu - na miejscu byliśmy ponad dziesięć godzin później... Spanie być miało w akademykach na Petrzinie - i tak też było przez trzy noce. Petrzin - wzgórze nad miastem na zboczu którego znajduje się fantastyczny park. Czyli spanie dla naszej pięcioosobowej gromadki super ulokowane - stamtąd parkiem biegaliśmy na Hradczany czy na Stare Miasto, bardzo przyjemne spacery - zachwycający wręcz pierwszy kontakt z Pragą: widok z góry... jaki kolor ma Praga? żółto-beżowy? zielono-beżowy? praskie pastele..
Zwiedzanie przy trzydziestpstopniowych upałach... jest możliwe! I może być wciąż przyjemnością. Pierwszy popołudniowy spacer to dla mnie zwłaszcza dwa momenty: entuzjazm na widok rzygaczy na chramie świętego Vita - zapomniałem o nich!!! (wcześniej w Pradze byłem chyba w 1998..), muszę wrócić z aparatem i teleobiektywem (ogólnie katedra św. Wita ciekawsza dla mnie właśnie z zewnątrz); chwile na ławkach w dolnych partiach wzmiankowanego parku: upojenie byciem tam, radość, czeska wersja mleka acidofilnego truskawkowego z jakimś jabkowym ciastkiem, papieroski dwa... Bo spożywanie piffa przeze mnie zaczęło się pod akademikiem od jednego przed snem.
Drugi dzionek to Hradczany z rzetelnym już obejrzeniem św. Wita (wieża z widokiem na fotogenicznego koguta), bazyliki św. Jerzego (cóż - romańskie wnętrze nie pełniące już funkcji świątyni, w którym chce się modlić! szczątki i czaszka w bocznej kapliczce...), pałacu królewskiego (okna defenestracji..), galerii narodowej (co za sauna!!), Zlatej Uliczki oraz reszty. Najlepsza była przerwa z kawką, ewentualnym ciastkiem, lodem, piffkiem. Buogość!
Wieczorem rynek Starego Miasta (choć orloja z podrygującym szkieletem widzieliśmy już dzień wcześniej) - leżenie pod Husem na ciepłym bruku, zimny budweiser, satelitarny lecz bardziej mentalny kontakt ze Szkocją, dwóch koleżków dających przyjemny koncert (małe wzmacniacze, gitary, harmonijka, umiejętny dobór standartów), gwiazdy, atmosfera (w Krakowie skończyło by się pewnie obławą na spożywających alkohol w miejscu publicznym, czyli chyba... wszystkich
) - choć koło pierwszej bardzo się przerzedziło... Dlaczego???
Kolejny dzień (jak to jest, że na różnych takich wyjazdach gdzieś gubi się rachubę czasu? Jak gdyby nie umiało się zliczyć do trzech..
) - Wyszehrad będący dziełem inżynierów, gdzie ludzi mniej znacznie niż w urokliwych uliczkach starego miasta, gdzie kościół Piotra i Pawła i cmentarz znanych Czechów (lubię, choć tych, których mogiłę chciałbym odwiedzić raczej tam nie ma - jeśli wierzyć rozpisce... wiele tam figur nagrobnych i atmosfera dziwna cmentarna), gdzie rotunda św. Marcina jak zwykle zamknięta, gdzie widok na Wełtawę, tramwajowy tunel, ruinę prastarą białą oraz Hradczany; Uniwersytet Karola, gdzie NIE zwiedziliśmy muzeum policji; wreszcie Józefów - żydowska Praga (oj zwidywali mi się ci, którzy niemal widzieli Boga, co jak dla mnie prześwieca w dziełach ich kultury, kolejny raz wstrząs ponad 77tysięcy nazwisk zamordowanych za sprawą tego, który w Pradze chciał stworzyć "muzeum" wymarłej rasy - na ścianach synagogi Pinkasa, surowość Staronowej, zegar idący w drugą stronę, obrazy o umieraniu i grzebaniu oraz synagoga lajt: Hiszpańska/mauretańska czyli Szpanielska, przerwa w restauracyjce z możliwością obejrzenia performansu pt. policja pakuje samochód na lawetę...
Wieczór na mieście - w piwiarni gdzie było więcej Czechów niż turystów, gdy pani kelnerka z uśmiechem podała mi bombę piwa - bardzo przyjemny moment
, czegoś takiego brakło mi poprzednim razem. Z głośników leciała konkretna muza: Daniel Landa z płyty gdzie więcej czadu i ciężaru niż knajpianego lub ludycznego klimatu (niestety nie nabyłem. następnym razem. kupiłem sobie płytę Plastic People Of The Universe /pewnie wiecie: czeski underground, zespół działający od końca lat sześćdziesiąctych, jedyna (wg. słów profesjonalnie/rock'n'rollowo wyglądającego sprzedawcy
) ich legenda tego typu/ oraz koncert Karela Kryla - uff, wreszcie - te wersje studyjne z nakładanymi wokalami itd w jego przypadku rzadko się sprawdzają... a tu cały koncert z 1990 roku po powrocie z emigracji - bardzo jestem zadowolony). Z tym Landą to dosyć ciekawa sprawa: kiedyś lider skinowskiego Orlika, czytałem o nim w Gościu Niedzielnym(!), że zbulwersował czeską opinię publiczną, ogłaszając na jakimś dużym koncercie czy festiwalu założenie czegoś w rodzaju zakonu rycerskiego... Zresztą teraz znalazłem ulotkę reklamującą festiwal Rock For Church oraz jego muzikal "Tajemstwi"... Chętnie dowiedział bym się czegoś więcej (czy Korzeń ma jakieś dane?
) A wracając do piwiarni - znów tylko do północy (dlaczego? czyżby w Pradze w nocy łatwiej było o lokal o profilu erotycznym niż piwnym?) a potem U Medvedku.. - hihi: niektórzy z nas postanowili wracać taksówką (swoją drogą - po porzyzwoitej cenie) ja zaś z koleżanką na nogach - ruszyliśmy więc ostro, tyle, że nie w tą stronę! Bardzo powoli do mnie zresztą dotarła ta okoliczność mimo jaskarawych symptomów niewłaściwegokierunku
.
Ostatni dzień - leniwe spacerki, kramy i sklepiki, gdzie obok badziewia kupić można wiele fajnych drobiazgów i pamiątek (praskie tiszerty - niektóre bardzo ładne. cóż - postawiłem na płyty...). I obiadek w Havelskiej Korunie! Ha! Lokal godny polecenia: czeskie jedzenie po przystępnej cenie, jedyne miejsce gdzie trafiliśmy na słowo pisane po polsku, jedząc knedliki nadziewane mięskiem i kapustką, popijając Gambrinusem czułem się bosko! Satysfakcja!
Fragment piosenki cytowanej na początku powodował iż ta wojna przychodziła mi do głowy. Wizja możliwości zniszczenia tego miasta, gdzie ostatnią płytę nagrywał Killing Joke (w sierpniu mają grać w Czechach, chyba w Trenczinie! Jedzie kto?).... Zresztą wszędzie tak jest (z Morelką w Warszawie o tym rozmawialiśmy), że dostrzega się rzeczy, które ustawiają inne proporcje odbioru rzeczywistości, życie to jednak nie kreskówka...