Tylko sierpniowe niebo ma coś takiego, że można wyjść na dwór i stracić dech.
Z werandy tutejszego domku, mocno otoczonego drzewami, widać było na co się zanosi, Wielki Wóz wyraźnie zdominował krajobraz. Ale potem wyszedłem na łąkę, i do mostu, i tam już ledwie dało się zobaczyć, gdzie ten Wielki Wóz jest, bo taka mnogość gwiazd i takie jasne wszystkie, że w oczach światełka się pomieszały. Im dłużej patrzyłem, tym więcej się ich robiło. I zawrót głowy, i zachciało mi się tańczyć, i śpiewać, i autentycznie straciłem oddech z zachwytu. Poczułem, że muszę się podzielić z kimś, tam na moście komórkowy odbiera, więc posłałem esemesy w świat, co było może nienajlepszym pomysłem, bo od wpatrywania się w ekranik telefonu wzrok mi się stępił i gwiazdy przygasły. Ale zadzwoniłem jeszcze do domu, bo Iza stała stała w tym miejscu dwa wieczory wcześniej i potem mi opowiadała, że szkoda że mnie nie było (a chyba było tak samo jak wczoraj), więc teraz ja chciałem powiedzieć, że szkoda że jej nie ma... A wy tam się dobrze bawiliście na czacie, i omawialiście zdaje się manewry newmodelowoarmijne, na które się oczywiście nie załapię - no, ale tego, co ja, nie widzieliście. A kiedy już wracałem, spojrzałem w górę, i w lewo, i w prawo, i dookoła, aż mi się w gowie zakręciło i gwiazdy zawirowały, jakbym dostał fangę w nos. Po czym w ciemność i po omacku ścieżynką między drzewami do samotnej chatki, w której jarzyło się małe
światełko...
I jeszcze na flecie sobie pograłem przed snem...
_________________ ćrąży we mnie zła krew
|