Dzień VI - Zamek GrodnoDziś rano przed domem kupa straży. Co się stało? W nocy była nawałnica i zwaliła drzewo - faktycznie, wielki, okazały kasztan rosnący koło płotu, leży zwalony przez ten płot, przy okazji robiąc w nim efektowną dziurę. Nic w nocy nie słyszałam, mama też nie. Twarde mamy sny.
Celem wyprawy dzisiejszej jest zamek Grodno. Podjeżdżamy do Jugowic - bliżej komunikacją się już nie da. Najpierw w Jugowicach idę zobaczyć ruinki, o których mapa mówi, że ponoć jakieś tu są. Nie znalazłybyśmy ich, gdyby mamie nie zachciało się czegoś i nie poszłaby w las poszukać miejsca na spełnienie owej zachcianki. Tam przypadkiem trafiła na owe pozostałości po trudnej do określenia budowli. Zamek to to raczej nie był, coś małego, ale za to można było wleźć do środka i w umiarkowanych ciemnościach zwiedzić 3 zawalone śmieciami tajemnicze pomieszczenia. Frajda jest.
No a potem idziemy już do Grodna, niestety szosą, która się dłuży. Docieramy w końcu do zamku, bez sensu połączonego z jakąś współczesną budowlą, ale w gruncie rzeczy fajnego. Ma piękną bramę z efektownymi płaskorzeźbami. A potem kolejne fajne bramy i wysoką wieżę z pięknymi widokami na wszystkie strony świata. Z zewnątrz jest znacznie skromniejszy, niż zamek Książ, ale wewnątrz za to ciekawszy i bardziej klimatyczny.
Potem schodzimy nad Jezioro Bystrzyckie, ja nie wiem, czy będzie na dole jakaś droga powrotna po tej stronie jeziora, nabieram coraz większych wątpliwości, ale na wszelki wypadek nic nie mówię. Na dole okazuje się, że jest świetna niespodzianka - długi wiszący most na drugą stronę jeziora, gdzie droga powrotna jak najbardziej istnieje. Samo jezioro malownicze i duże.
Planuję wracać tą samą trasą, którą przyszłyśmy - do Jugowic i autobusu. Żartem tylko sugeruję, że można iść szlakiem do samej Jedliny, nie licząc w ogóle na to, że mama się zgodzi. A ona ni stąd, ni zowąd, że nie ma sprawy, możemy iść. Nie wierzę własnym uszom, ale skoro tak, to w to mi graj!
Szlak co prawda też biegnie wzdłuż szosy, ale spokojniejszej i przede wszystkim po wzgórzach, z mnóstwem widoków na wszystkie strony, przez malowniczą wieś Niedźwiedzicę (polecam bardzo!), z obiecującym zabytkowym kościołem, który jednak okazuje się być w remoncie i pusty w środku. Z tej trasy roztaczają się piękne widoki na zamek, który w tym ujęciu i odległości wygląda najlepiej. Jeśli kiedykolwiek będziecie w tych stronach, koniecznie idźcie żółtym szlakiem pomiędzy Jedliną a Zamkiem Grodno, koniecznie! Do akademika wracamy ledwie żywe, ale zadowolone! Zwłaszcza ja.
Dzień VII - Głuszyca, Cesarskie Skałki.Dziś ma być z założenia lżejszy dzień, żeby odpocząć po wczorajszym. W sam raz pasują do tego Cesarskie Skałki w Głuszycy, niedaleko przystanku PKS. No i fajnie, tyle, że nie prowadzi tam żaden szlak. Tzn. niby jest szlak rowerowy, ale wydaje się mijać te skałki nieco z tyłu, za to z Głuszycy do skałek wiodą tylko nieoznakowane ścieżki. Na mapie wygląda to dość prosto, za to w rzeczywistości... no cóż, jest nawet drogowskaz na początku drogi. Szkoda, że tylko tam. Ach, przed owym drogowskazem mijamy jeszcze lokalną szkołę - czad! Do takiej nawiedzonej szkoły to ja bym chciała chodzić, toż to przygoda! Ale tutejsze mamuśki pewnie narzekają.
No dobra, ale wróćmy na naszą trasę. Potem drogi się mnożyły, oznakowań za to nie było ani śladu. W końcu dotarłyśmy do szlaku rowerowego, biegnącego z tyłu, trochę nam zajęło zorientowanie się, w którym miejscu owego szlaku jesteśmy. W końcu obieram najbardziej prawdopodobny kierunek, mama protestuje z powodu błota - bez przesady, nie było go znowu tak dużo - ale wystarczyło, żeby uznała, że tędy na pewno nie dojdziemy do celu. Nie miała racji - w końcu trafiamy do skał. Właściwie to do jednej dużej i kilku mniejszych.
Potem odkrywam, że w dół wiedzie wąska ścieżka i niżej są kolejne skałki, ale mama nie ma odwagi tą ścieżką iść (nie dziwne, też mam lekkiego cykora), poza tym żadna z nas nie miałaby siły zleźć nią w dół i z powrotem wrócić na górę - a ja chciałam wrócić na szlak i nim iść w stronę Jedliny. Idziemy więc szlakiem, który w końcu nie wiadomo gdzie i kiedy znika - i zdaję sobie sprawę, że nie ma rady, idziemy prosto do Głuszycy tą samą drogą, którą przyszłyśmy, a szlak przepadł.
Jestem zła, bo skoro i tak pozostaje nam zejść tędy, to trzeba było iść tamtą ścieżką przez skałki, byłoby ciekawiej. Ale kiedy dochodzimy do rozwidlenia dróg, przychodzi mi do głowy, że wcale nie musimy już schodzić na dół, możemy iść dziką ścieżką przez las. Idziemy, idziemy i nagle szlak też się znajduje nie wiadomo kiedy.
Wszystko się zgadza! Potem musimy już świadomie od niego odbić jakąś wąską ścieżką, która na szczęście okazuje się być dobrym wyborem, mimo, że chwilowo zanikła i trzeba było przedzierać się przez trawę. Ostatecznie docieramy dalej, niż zamierzałam i właściwie tylko 1 przystanek musimy podjechać, żeby znaleźć się w domu. Nie mamy jednak już sił iść i czekamy na busa.
Skarga i zażalenie z dnia - jak można mieć taką atrakcję turystyczną i nie oznakować do niej dojścia? Nieładnie i wstyd!
Dzień VIII - Czarodziejska Góra i inne "szczyty".Dziś z założenia miał być dzień odpoczynku. No, już wczorajszy miał taki być, ale nie całkiem wyszło i w nocy z bólu kończyn nie mogłam zasnąć. Nie bardzo też miałam pomysł, jak tu odpocząć w Jedlinie, gdzie nie ma płaskich dróg, zawsze jest pod górkę lub w dół.
Ale mieszkamy tuż przy Czarodziejskiej Górze, takim ośrodku z różnymi atrakcjami, więc udajemy się tam na początek, żeby sobie zjechać torem saneczkowym. Potem przez kwitnącą łąkę spacerem idziemy do góry i wchodzimy w las. Tu następuje mnogość ścieżek, które mogą prowadzić dokądkolwiek. Przychodzi mi do głowy, że można by iść do Jedliny Górnej - to urocza zapuszczona stacyjka widziana dotąd tylko z okien autobusu. Wybieram jakąś drogę, która wydaje się prowadzić we właściwym kierunku, ale wkrótce okazuje się, że zmierza jednak w inną stronę i nie ma z niej żadnego odbicia we właściwy bok. Nie ma i być nie może, sądząc po stromiźnie ciągnącej się jeszcze hen, daleko. No trudno, to idziemy gdzieś, gdzie nas ta droga poniesie. Jest na niej nawet namalowany jakiś szlak w dziwnym kolorze, ale na mapie szlaku tego nie ma, więc nie wiadomo, dokąd prowadzi. Trasa faluje w górę i w dół i dotąd pozwalamy się jej prowadzić, dopóki różnice poziomów nie są duże. Załapujemy się na kilka widoków, znajdujemy aż 8 jagód na licznych, lecz pustych krzakach i po tym wracamy do domu. Sądząc z mapy, myślę, ze zahaczyłyśmy o takie okoliczne "szczyty", jak Leśniak, Dłużyca i Kobiela.