To nie będzie post o podróży z Bydgoszczy do Poznania, ani o żadnej miejscowości leżącej pomiędzy. Ale będzie o samej Bydgoszczy i podróży do Bydgoszczy i z Bydgoszczy do... a lepszego wątku na to nie ma.
Jak już się zdążyłam pochwalić na forum, odwiedziłam w te wakacje Szkocję. Dotarcie tam, gdzie chciałam i powrót z tamże, okazały się logistycznym wyzwaniem, które początkowo mnie osłabiło i zniechęciło, ale po jakimś czasie, oswojona już w świadomości z realiami, podjęłam się go na nowo i okazało się całkiem do przeżycia.
Oczywiście, najwygodniej jest, kiedy do upatrzonego celu da się dotrzeć od razu, bez przesiadek, ale cóż, nie zawsze jest to możliwe. Tu myślałam, że będzie o tyle łatwiej, że przecież bezpośrednie loty z Warszawy do Glasgow istnieją, o czym czytałam nie raz. Okazało się, że owszem, istnieją, ale w nienormalnych godzinach i tak oto w Glasgow wylądowałabym ok. 1 w nocy, czy jakoś tak - i cóż ja bym tam biedna poczęła o tej porze?
Zaczęłam więc szukać połączeń z innych miast, w bardziej rozsądnych godzinach i tak oto padło na Bydgoszcz. Tu jeszcze mnie nigdy nie było, a że ja zawsze jestem ciekawa nowych miejsc, wrzuciłam to oto miasto do wyszukiwarki grafiki i okazało się ono całkiem zachęcające. I tak zaczyna się moja rela, której odcinek 1 ląduje do tego wątku, a kolejne będą już w innym.
Dzień IW niedzielę wsiadam w pociąg do Bydgoszczy. Dawno nie jechałam w kierunku północnym, więc przeżywam miłe zaskoczenie - zapomniałam już, że w tą stronę od razu robi się tak ładnie, leśnie, zielono, jak tylko się minie moje Bródno. Właściwie cała droga, z nielicznymi przerwami na miasta, jest ładna. I wszędzie już pełno nawłoci!
Do Bydgoszczy dotarłam w miarę planowo, czyli ok. 18. Miałam w planach najpierw się zameldować w hotelu, potem zjeść obiad, a następnie ruszyć na zwiedzanie miasta, ale ulokowanie się w hotelu zawsze zajmuje nieco więcej czasu, niż się na to przewiduje, zwłaszcza, jak z okien korytarza jest zabójczy widok na panoramę miasta, więc się lata z aparatem i robi zdjęcia.
Kiedy już wyszłam w końcu na ulicę, musiałam jeszcze cofnąć sie do dworca, bo zapomniałam sprawdzić, czy autobus faktycznie jeździ stamtąd na lotnisko tak, jak twierdzi internet. Tym razem na szczęście wszystko się zgadzało, ale zrobiło się ogólnie dość późnawo, stwierdziłam, że zachód słońca nie poczeka, aż ja zjem i zwiedzę miasto, obiad za to może poczekać, nic mu się nie stanie, jak go zjem już po zmroku. Ruszyłam na zwiedzanie.
Bydgoszcz pod względem architektury podoba mi się już od początku, ma swój szczególny klimat, trafiają się ciekawe kamienice. Gorzej z ludnością, na ulicach pusto jakoś, mało normalnych obywateli, za to plącze się jakieś penerstwo, zaczepia. Czuję się nieswojo i po raz pierwszy od dawna mam lekkiego stracha przed włóczeniem się po jakiejś okolicy. Mimo to nie rezygnuję, szkoda by było.
Szybko się napatacza bardzo ciekawie wyglądający kościół - to parafia Najśw. Serca Pana Jezusa. W środku dziwny - niby barok, ale ogólnie jakoś tak pusto, skromnie. Oprócz ołtarza warte uwagi są też organy.
Nie siedzę tam zbyt długo, kieruję się w stronę Starego Miasta. Im bliżej do niego, tym przyjaźniej robi się na ulicach, coraz więcej turystów i coraz mniej penerów.
Mijam autobus - ogórek, super, ciekawe, czy jeżdżą tu takie na co dzień, czy to tylko jakaś szczególna okazja? Jest coraz ładniej, widzę różne fajne budynki. Docieram do Brdy i mostu im. J.Sulimy. Urocze miejsce, tu chyba bije serce tego miasta. Malownicze brzegi rzeki aż proszą się o zdjęcia. Fajny koleś buja się nad wodą. Piękny pałac po lewej - chyba to Urząd Marszałkowski, sądząc z mapy. Przechodzę most, idę do rynku. Normalnie musi być tu bardzo ładnie, ale teraz na nieszczęście toczą się jakieś roboty i cały rynek zagrodzony jest płotem, tylko po bokach da się przechodzić. Okrążam go, po drugiej stronie szereg klimatycznych, zachęcających knajpek - głód się odzywa, ale nie ulegam mu, idę dalej. W oddali mój wzrok przyciąga strzelisty kościół, podchodzę do niego, to parafia Św. Andrzeja Boboli. Prezentuje się świetnie, szczególnie mnie zachwyciły piękne mozaiki nad główną bramą, teraz już znacie jedną z wątku zagadkowego. Chętnie zobaczyłabym wnętrze, ale właśnie trwa msza, więc nie chcę przeszkadzać. Wracam do mostu, ale mam ochotę jeszcze zobaczyć drugi most, ewidentnie coś tam się dzieje, dobiegają piękne dźwięki i ładnie jest. Okazuje się, że trwa koncert muzyki Pendereckiego. Ten drugi mostek jest tylko dla pieszych, bardzo uroczy i pełen kłódek. Stoją na nim ludzie i słuchają koncertu, ale da się przejść. Rzucam tylko okiem na Wyspę Młyńską i zawracam, jeszcze się zatrzymuję, żeby też chwilę posłuchać muzyki, ale ogólnie zaczyna już zmierzchać a nie chcę wracać po ciemku w te podejrzane rejony. Zresztą, postanawiam iść inną drogą, wzdłuż rzeki, wydaje się bezpieczniejsza - i mam rację. Bulwary są przyjemne, spokojne i prowadzą mnie niemal do celu. Skręcam przed mostem Królowej Jadwigi i wychodzę prosto na swój hotel. Czas na obiad wreszcie, niestety knajpa, na którą liczyłam wygląda na zamkniętą, w drugiej obok dają tylko kebaba, choć reklamy na szybach oferują grillowanego kurczaka. Kebaba nie chcę, więc z wielką obawą, że zapłacę majątek, idę do hotelowej restauracji. Obiad na szczęście okazuje się nie być jakoś drogi, za to jest pyszny. A mój pokój jest o niebo lepszy od tego, czego się spodziewałam po jego cenie i żal mi bardzo go opuszczać nazajutrz... najchętniej zabrałabym go ze sobą w dalszą drogę.
Dzień IIW hotelu zjadam również pyszne i bardzo obfite śniadanie - kto wie, kiedy mi się trafi drugi posiłek tego dnia? Po czym idę do autobusu na lotnisko, przekonana, że dojadę raz - dwa. W prostej linii nie jest daleko i gdyby nie ciężki bagaż, mogłabym iść na piechotę. Autobus jednak krąży po orbicie miasta i docieram dużo później niż się spodziewałam, na szczęście nie za późno. Jestem zdumiona ilością matek z wózkami, które tym autobusem jechały. W warszawskiej komunikacji rzadko zdarza się choćby jedna osoba z wózkiem, dwie to ekstremalnie rzadki przypadek, trzech nie widziałam nigdy.
A tu ich było pełno, całe przejście zapełnione - bagażami podróżnych i wózkami z dziećmi. Myślałam początkowo, że te wszystkie kobiety w jedno miejsce jadą - może jakaś szkoła młodych matek ma teraz zajęcia, czy jak... ale gdzie tam, wysiadały na różnych przystankach, wsiadały nowe...
Na lotnisku w końcu się znalazłam. Muszę powiedzieć, że tegoroczny wyjazd stał w totalnym kontraście do tego z przed dwóch lat, kiedy się wypuściłam do Edynburga i był to mój pierwszy samodzielny lot samolotem. Wtedy srałam w gacie ze strachu przed lotniskiem, przed wyprawą w nieznane... Ba, jeszcze rok temu przed pierwszą lotniskową odprawą uznałam za konieczne połknąć silny proch na uspokojenie. Teraz - totalny luzik, zero stresu.
A i samo lotnisko w Bydgoszczy wspominam bardzo miło - bardzo 'user friendly', kameralnie, sympatycznie. Polecam.
Sam lot to już oczywiście bajka, szkoda tylko, że samolot miał ponad godzinę opóźnienia. A to, co było dalej , to już znajdziecie kiedyś w odpowiednim wątku.
Zdjęcia zbiorczo wrzucam na koniec, i tak nie pamiętam, gdzie robiłam niektóre…