Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest ndz, 28 kwietnia 2024 01:32:40

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 176 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 26 lipca 2010 11:57:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 05 lutego 2008 00:32:44
Posty: 3641
nie mogę się doczekać relacji :)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 26 lipca 2010 11:59:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24322
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Trochę to potrwa, trzeba sobie wszystko poprzypominać (bo na przykład zastępczy dworzec kolejowy we Wrocławiu, to wydaje się, że był z rok temu). :wink:

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 26 lipca 2010 15:23:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 17:48:09
Posty: 6421
Joon pisze:
nie mogę się doczekać relacji

ja też :)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 10 września 2010 12:09:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 17:48:09
Posty: 6421
wciąż nie ma :(

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 13 września 2010 11:06:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24322
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Bo tyle się wydarzyło, że ja naprawdę mam problem w pozbieraniem wszystkiego... :( Ale w końcu to zrobię, obiecuję.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 27 września 2010 11:44:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24322
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Ukraina 2010 czyli na Kresach i jeszcze dalej

Osoby dramatu: W., M. oraz piszący te słowa

PROLOG
Czwarty mój wyjazd na Ukrainę dość znacząco różnił się od wszystkich poprzednich. Kluczowa różnica polegała na tym, iż nie był to wyjazd w góry. Tym razem celem miały być miasta i miasteczka pamiętające świetność Drugiej Rzeczpospolitej, a może nawet morze tudzież sama stolica. Początkowo miałem wybrać się na dwutygodniową włóczęgę wyłącznie z W., ale ostatecznie, z braku lepszych pomysłów na spędzenie wakacji, dołączył do nas M. - na co dzień pracownik poznańskiego zoo.
Jakiś tam plan ramowy ustaliliśmy, wzięliśmy namiot (w ogóle się nie przydał) - i w drogę!
Początek znajomy doskonale - nocny pociąg do Przemyśla z przesiadką we Wrocławiu. I tutaj pierwsza niespodzianka - dworzec główny PKP w stolicy Dolnego Śląska pogrążony w remoncie, poza tunelami na perony niedostępny dla podróżnych! Ale to jeszcze, proszę Państwa, nic - należy wyjść na tyły dworca, skierować się w lewo i... oczom naszym ukazuje się dworzec zastępczy! Stoi sobie jakiś budynek, a w środku kasy, rozkład, fastfoody, pełna obsługa. Zjedliśmy to i owo, odczekaliśmy swoje, po czym nastąpiła noc w pociągu.
Rano zameldowaliśmy się w Przemyślu. Oczywiście ochota na jajecznicę prosto z patelni była niemała, ale najpierw poszliśmy na dworzec autobusowy, bo a nuż coś będzie jechało. No i jechało - zatem bez śniadania wsiedliśmy w autobus do Lwowa. Autobus wjeżdżając na medycki terminal poczynał sobie wcale odważnie - jechał pod prąd, omijał kolejkę, aż w końcu tuż przed budkami celników dał za wygraną i ustawił się grzecznie za niemieckim autokarem z turystami. Niemców sprawdzano dość długo, co dało nam specyficzną przyjemność wylegiwania się na trawce między płotami i szlabanami w oczekiwaniu na naszą kolej. Sama odprawa przebiegła bez zakłóceń (wypisywanie karteczek nadal wymagana) i wczesnym popołudniem byliśmy już we Lwowie.
AKT I: LWÓW
Lwów jaki jest - dobrze już wiemy. Oprócz M., który nigdy nie był w tym kraju, więc standardowe atrakcje trzeba mu pokazać. Najpierw jednak nocleg. Kilka dni przed wyjazdem mailowałem z hostelem na Prospekcie Szewczenki, dowiedziałem się, że jakieś tam miejsca dla nas się znajdą. Gdy przybyliśmy na miejsce, w recepcji siedziała dziewczynka na oko dziesięcioletnia, która bez słowa wręczyła nam jakieś deklaracje, a język polski ani mieszany dialekt polsko-ukraiński nie był jej mocną stroną. Szczęśliwie po chwili pojawił się ktoś starszy, zagadał po angielsku i wysłał na ostatnie piętro. Dziwnym zrządzeniem losu dostaliśmy w pokoju czternastoosobowym te same łóżka, co w zeszłym roku. Hostel jak hostel, problemy z wodą jak wszędzie we Lwowie, ktoś mi ukradł ładowarkę do komórki (podejrzewaliśmy pewnego Azjatę, który chyba nie opuszczał hostelu), M. po nocy zawierał znajomości z jakimiś nastoletnimi pannami ze Szczecina, pijącymi wino na schodach... Słowem przyjazna turystyczna atmosfera.
Łazimy po mieście... Rynek i okolice, sobór Świętego Jura, Wysoki Zamek (A Gdyby tak po nocy zamienić ukraińską flagę, powiewającą nad Kopcem Wolności i całym miastem, na polską?), Cmentarz Łyczakowski (M. bardzo nie chce iść ("Na cholerę na cmentarz?"), potem już pierwszych kilka obejrzanych nagrobków wywołuje w nim woltę ("Ale byłem głupi, nie mówcie nikomu, że nie chciałem!"))... Pogłoski o końcu kariery babć, które chodziły po tramwajach i sprzedawały bilety niestety się sprawdzają. Za to kontrola biletów jest dość specyficzna - gdy pani odkrywa, że M. nie ma biletu na plecak (do plecaków W. i mojego jakoś się nie doczepiała), nie wlepia mu mandatu, tylko... nakazuje iść do motorniczego i bilet ów wykupić. Inną ciekawostką jest informacja kolejowa - nie dośc że płatna, to jeszcze pani wypisała interesujące nas połączenia na kartce papieru, którą potem nam wręczyła.
Do Soboru Świętego Jura wspinaliśmy się z innej strony niż zwykle, co pozwoliło nam odwiedzić plac zabaw. Plac zabaw to niby zwykłe miejsce, ale nie wtedy, gdy ma się ciekawych architektów i projektantów. Słowa nie oddadzą potęgi figurek małp, marynarzy czy innych arlekinów, które swoim wyglądem raczej odstraszały dzieci od zabawy, miast do niej zachęcać.
Ale dlaczego zaczynaliśmy Lwowem? No przecież po to, żeby obejrzeć (głównie ja, trochę W., natomiast M. chciał być od tego jak najdalej) końcówkę Mundialu! Rozumowałem prosto - duże miasto, takie stojące okrakiem między Wschodem a Zachodem, niby ukraińskie, ale patrzące z zazdrością i ambicjami za Bug, więc przecież musi mieć knajpy pełne kibiców. Ba! Chodzenie od knajpy do knajpy zaowocowało jednym sensownym skutkiem - ogródek piwny pod ratuszem puszczał mecz na telebimie, aczkolwiek zamykano go o 23. Czyli o 22 naszego czasu! Mecze zaczynały się przed 21, więc przy obu razach trzeba było walczyć z kelnerami, aby jeszcze nie zamykali, no panie, pół godzinki jeszcze! Dramatycznie zrobiło się, gdy doszło do dogrywki w finale, na szczęście dane nam było ją obejrzeć do końca. Wręczenia medali i pucharu już nie - wcale licznie zgromadzone oglądające towarzystwo zostało rozpędzone na cztery wiatry.
M. w czasie meczów łaził po okolicach Rynku, zaglądał w bramy, badał zakamarki i co chwilę odwiedział kiosk na Teatralnej (a może Krakowskiej?), by kupić kolejne piwo. w końcu to ode mnie dowiedział się, że na Ukrainie nie ma ustawy o zakazie picia alkoholu w miejscach publicznych i chciał to skrzętnie wykorzystać. Wprawdzie jakiś miejscowy ostrzegał go, że robić tego nie wolno, ale przecież to nie może być prawda. Przecież nawet mijał przechodzących policjantów, a ci nie zwrócili mu uwagi. Po meczu dołączył do nas, wypiliśmy jeszcze po piwku na ławce czy innym skwerze, po czym ruszyliśmy do hostelu. I tak obie noce.
A kolejnego dnia wsiedliśmy do pociągu i odjechaliśmy na Wschód.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 27 września 2010 14:48:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 17:48:09
Posty: 6421
Peregrin Took pisze:
ktoś mi ukradł ładowarkę do komórki (...) Słowem przyjazna turystyczna atmosfera.

:lol:
Peregrin Took pisze:
Cmentarz Łyczakowski (...) potem już pierwszych kilka obejrzanych nagrobków wywołuje w nim woltę

no ba!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 27 września 2010 14:54:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24322
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Potem w baraku przy dworcu poszedłem kupić nową ładowarkę. Gość pokazuje mi dwie, znacznie różniące się ceną. Pokazuje na jedną, mówi: orginał, po czym na drugą - Kitaj.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 27 września 2010 15:32:19 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 17:48:09
Posty: 6421
Peregrin Took pisze:
mówi: orginał, po czym na drugą - Kitaj


a orginał nie był kitaj czasami?

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 28 września 2010 07:23:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 15:34:22
Posty: 17263
Skąd: Poznań
Ha, wciągający prolog! :-)


A to:

Peregrin Took pisze:
Inną ciekawostką jest informacja kolejowa - nie dośc że płatna, to jeszcze pani wypisała interesujące nas połączenia na kartce papieru, którą potem nam wręczyła


...nie tylko tam. Taką karteczkę dostałem też np: na Praha Hlavni Nadrazi, z tym ze bezpłatnie.

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 28 września 2010 10:43:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24322
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Maciej pisze:
a orginał nie był kitaj czasami?

A diabli wiedzą. Nawet jeśli był, to skryty pod fińską marką. :wink:

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 28 września 2010 19:48:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 18 listopada 2005 20:20:58
Posty: 3939
Skąd: miasto Książąt
Peregrin Took pisze:
I tutaj pierwsza niespodzianka - dworzec główny PKP

Peregrin Took pisze:
oczom naszym ukazuje się dworzec zastępczy

Panie Pippin, co Pan nie wiedział?

Peregrin Took pisze:
wypisywanie karteczek nadal wymagana

myślałem, że już zaprzestali tego zwyczaju.
Peregrin Took pisze:
Pogłoski o końcu kariery babć, które chodziły po tramwajach i sprzedawały bilety niestety się sprawdzają.

nie byłem w Lwowie, ale pamiętam jak w trolejbusie w Żytomierzu siedziała pani i sprzedawała bilety, nawet mam gdzieś jeden. Kosztował 3 kopiejki :)
Peregrin Took pisze:
końcówkę Mundialu!

moja pierwsza i jedyna wizyta na Ukrainie też była w czasie końcówki Mundialu :)

_________________
kocham cię extra mocno, kocham cię luksusowo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 29 września 2010 10:13:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24322
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
viator pisze:
Panie Pippin, co Pan nie wiedział?

O remoncie piąte przez dziesiąte słyszałem, ale nie wiedziałem, że to działania aż na taką skalę. :)
viator pisze:
pamiętam jak w trolejbusie w Żytomierzu siedziała pani i sprzedawała bilety

Gdzieś w dalszej podróży w trolejbusie też to było. W Czerniowcach chyba. Za to w Odessie płaciło się kierowcy PO zakończeniu przejazdu. :D
viator pisze:
myślałem, że już zaprzestali tego zwyczaju.
Co roku ogłaszają, że już koniec. :lol:

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 11:49:19 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24322
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
AKT II TARNOPOL I OKOLICE
Pociągiem ruszyliśmy do Tarnopola. Ze Lwowa (który żegnał nas wielkim garażowiskiem, przez które przeciskał się pociąg) raptem jakieś trzy godziny, ale i tak mieliśmy rzecz jasna miejsca leżące numerowane. Pociąg miał dość daleką relację (już nie pamiętam, do Sum jechał albo do Czernihowa... a może jeszcze gdzie indziej, w każdym razie daleko), więc pasażerowie dłuższego kalibru od razu dostali też pościel - co ciekawe, część z nich od razu się w niej ułożyła, przebrawszy się w piżamopodobne stroje - a było wczesne popołudnie! W pewnym momencie pociąg stanął i nie ruszał przez długie minuty. Okazało się jednak, po informacji od konduktora, że awaria nastąpiła jakieś 300 metrów przed tarnopolskim dworcem, więc w przeciwieństwie do reszty pasażerów mogliśmy sobie spokojnie wysiąść, podejść troszeczkę i uznać, że dotarliśmy do celu kolejnego etapu wyprawy.
Tarnopol mieliśmy zwiedzić, bo podobno ładny, i potraktować jako bazę wypadową do kilku okolicznych miejscowości. Ta ładność była dość dyskusyjna - ja twierdziłem, że nie jest źle, w środku miasta dość zielony plac, ładny spory kościół dominikanów, przy centrum ogromny staw, o którym za chwilę, natomiast tak W., jak i M. stwierdzili że miasto jest okropne i nie chcą w nim zostać ani chwili dłużej, niż dyktuje to wyższa konieczność. No ale jeden nocleg trzeba wziąć. Znajdujemy go w hotelu, który mieści się w klasycznym sowieckim dziesięciopiętrowym bloku, między brudnymi szarymi podwórkami, gdzie śmietniki nie są opróżniane zbyt często. Natomiast obsługa hotelu jest bardzo miła (i czajnik pożyczyli), a standard pokoju i łazienki całkiem przyjemny - acz z ciepłą wodą dalej oryginalnie, na przykład jest we wtorki od 11 do 15, potem od 18 do 22 itp. Chodzimy trochę po tym Tarnopolu, kilka cerkwi, wspominani dominikanie, plac, pomniki Puszkina i króla Daniela Halickiego - ale jedziemy też na chwilę do Zbaraża. Zbaraż - wiadomo, oblężenie, Wiśniowiecki, Skrzetuski i Podbipięta ("Krwi! - zakrzyknął pan Zagłoba z pianą na ustach!"). Dodajmy że w ogóle "Ogniem i mieczem", zabrane przez M. na wyprawę, było częstym źródłem cytatów, a nawet wyznacznikiem stylu rozmów ("Panie Michale, czy pchnąć umyślnego do Zbaraża, że przybywamy?").
Dlaczego jazda wołoska zowie się lekką? Bo lekko ucieka, amen.
Zbaraż to dziś niewielkie i dość senne miasteczko, acz trochę śladów chlubnej przeszłości znajdziemy. Głównie kilka kościołów, w tym ogromny niszczejący polski, no i wspomniany słynny zamek. Sam zamek trochę rozczarowuje, bo jest takim dość topornym czworobokiem, ale położony jest na wzgórzu i otoczony dość imponującymi murami. Jakoś nie chciało nam się zwiedzać muzeum, więc przegnano nas z dziedzińca, ale pozwolono połazić po blankach.
Przy poszukiwaniu autobusu powrotnego do Tarnopola przyczepił się nas jakiś mężczyzna w sile wieku i zagadywał o tym i o owym. Że lubi Polaków, że Zbaraż trochę podupada, że Ukrainą rządzą idioci, że on nie chodzi do kościoła, odkąd żona księdza posmarowała mu kanapkę masłem ze złej strony... Odprowadziwszy nas na autobus (a oddajmy mu sprawiedliwość, że sami byśmy tak szybko nie trafili), prosi o jedną hrywnę na piwo, honorowo podkreślając, że kosztuje ono cztery hrywny, ale trzy to on ma i naprawdę prosi tylko o jedną. Dostaje, a my odjeżdżamy.
Przy okazji rozprawmy się raz a dobrze z prawdziwą zmorą podróżowania po zachodniej Ukrainie transportem publicznym w upalne lato. Otóż tamtejsi pasażerowie są przyzwyczajeni do upałów, na drodze jakiejś tajemniczej odnogi ewolucji. Nim im nie przeszkadza, że się pocą, że leje się z nich strugami, a każdą próbę otwarcia okna w autobusie kwitują groźnymi minami, protestami oraz krzykami, że wieje. Naprawdę niektóre kursy były ciężkie do wytrzymania.
Wieczór w Tarnopolu spędzamy nad stawem. Położony jest on praktycznie w samym centrum miasta. Ale co myślicie, gdy słyszycie "staw"? Pewnie, tak jak i ja, wyobrażacie sobie jakąś zapyziałą sadzawkę. Tymczasem jest to jakiś ogromny twór, który spokojnie można nazwać jeziorem, pływają po nim statki wycieczkowe, a nad brzegiem jest coś w rodzaju promenady z knajpkami i dyskotekami. Ale nawet piwko nad brzegiem, z zachodzącym Słońcem, chowającym się w stawie, nie zmienia zdania W. i M. na temat Tarnopola. Do wyznaczników specyfiki owego miasta dodajmy to, iż dotarcie na dworzec autobusowy wymaga przejścia przez jakieś gigantyczne straganiarskie targowisko, natomiast nad brzegiem stawu znajduje się plac zabaw, który ma wszystkie inne pod sobą. Głównym jego hitem jest zjeżdżalnia, która ma chyba z 10 metrów wysokości, a pierwsze 30% zjazdu jest praktycznie pionowe. Innym hitem jest zamek, wymieniany w przewodnikach. W rzeczywistości okazuje się całkiem zwyczajnym budynkiem, na który nikt z przechodzących nie zwróciłby uwagi.
Plan na kolejny dzień wygląda następująco: zwiedzić Krzemieniec, Poczajów, po czym spadać stąd najdalej jak się da. Na wszelki wypadek plecaki zabieramy więc ze sobą. Żegnamy się z hotelem, jedziemy do Krzemieńca, miejsca gdzie, na ten przykład, urodził się i wychował Słowacki Juliusz. Miasto Krzemieniec jest w sumie taką dość długą ulicówką, ale położoną w głębokiej dolinie, generalnie wygląda całkiem uroczo. Z braku przechowalni bagażu na dworcu, zostawiamy plecaki w przydworcowym hotelu (aby doń wejść, trzeba przejść przez bank). Zwiedzamy niebieską cerkiew, dawny cmentarz żydowski (niestety baaardzo zarośnięty i zdziczały, a naprawdę ogromny, położony na stoku wzgórza; na dodatek przechodzący pan ostrzega nas przed żmijami, więc, jako że mamy sandały, W. i ja, odpuszczamy szlajanie się po pozostałościach), dawne Liceum Krzemienieckie (chyba najsłynniejsza szkoła w Galicji, w kompleksie jest też imponujący fasadą kościół, gdzie - jak głosi tablica - ochrzczono Słowackiego), po czym wspinamy się na Górę Zamkową, zwaną też Górą Bony. To wzniesienie góruje nad miastem, a przyciągają nań spore ruiny późnośredniowiecznego zamku i fantastyczny widok na sam Krzemieniec i jego najbliższe okolice. Wspinaczka trochę nas męczy, zwłaszcza że dzień rano zapowiadał się pochmurno-deszczowy, więc mamy na sobie kurtki - a tymczasem zrobił się upał i bezchmurne niebo, ale warta jest wysiłku. Przy okazji zauważamy, że w mieście znajduje się kompleks... skoczni narciarskich!
Z Krzemieńca pojechaliśmy do nieodległego Poczajowa. Ławra Poczajowska to jedno ze świętych miejsc Ukrainy, ogromny kompleks sakralny, położony na wzgórzu zespół klasztorów i świątyń, górujący nad niezbyt wielką wioską. Plecaki nam ciążą, ale wchodzimy na wzgórze i musimy pogodzić się ze specyficznymi regułami - otóż W. nie pozwolą wejść na teren Ławry, ponieważ ma na sobie spodnie. Długie, do cholery, nie odsłaniające ani kawałka ciała - ale nie, kobiety muszą mieć spódnicę, inaczej nie wejdą. Faktycznie - mija nas jakaś wydekoltowana nastolatka, z niemal odkrytymi plecami i spódniczką ledwo zakrywającą górne fragmenty ud - tak, ona wejdzie. W. natomiast musi wypożyczyć spódnicę z wypożyczalni spódnic oraz dodatkowo zawiązać chustę na głowie. Klasyczna arafatka użyta do tej czynności nie wzbudza protestów.
Zwiedzamy bogaty, momentami oszałamiający kompleks i trzeba się zbierać. Wyjedziemy stąd gdzieś? Tak, panie, jest autobus do Tarnopola. Do Tarnopola? No dobrze... a kiedy? Hmmm... może za chwilę, a jak nie, to za półtorej godziny.
Aha.
Faktycznie, na przystanku rozkładu nie ma, natomiast ludzie się schodzą - miejsowi są, więc pewnie wiedzą, kiedy jest autobus. Schodzą się i schodzą, ale nic nie przyjeżdża. Może to ich hobby, czekać sobie na autobus ponad godzinę? Wygląda że tak, bo faktycznie kwitniemy na tym przystanku przez długie kwadranse, za jedyną atrakcję mając rzucanie kamykami w krawężnik tudzież bardzo ładny widok na wzgórze z Ławrą. Autobus w końcu przyjeżdża, nie zabiera wszystkich chętnych, ale nas jakoś mieści, po czym zapodaje jakąś objazdową trasę przez miliony wiosek, żeby wszystkich porozwozić. Dociera zatem do Tarnopola o takiej godzinie, kiedy wszystkie sensowne autobusy we wszystkich sensownych kierunkach już pojechały. Co nam zostało? Wróciliśmy jak niepyszni do "naszego" hotelu w bloku. Nawet ten sam pokój nam dali.
Ale rano to już naprawdę stąd spadamy. Wyruszamy do Brzeżan, bo podobno ładne miato, a przy okazji pochodził stamtąd marszałek Śmigły-Rydz. Faktycznie jest ładnie, zaniedbane to, ale ma swój miły prowincjonalny klimat. Plecaki zostawiamy w barze przy dworcu - a zakryte folią grube parówki świecą się tam złociście. Pierwszym zabytkiem są ruiny zamku. Ale nie dość, że fajne, to jeszcze starają się zrobić z nich coś sensownego, jest jakaś miniekspozycja, stare zdjęcia, fragmenty nagrobków - widać, że ktoś chce coś z tym zrobić, żeby nie popadało w dalszą ruinę, a to naprawdę w tym kraju nieczęste. Za zamkiem przyjemny plac zabaw, dalej ładny małomiasteczkowy rynek, niszczejące ruiny synagogi oraz kilka kościołów - w tym jeden polski i jeden ormiański. Ten ostatni jest ogrodzony i zabity dechami, ale M. przełazi przez płot, żeby przez szpary zajrzeć do środka, po czym odskakuje z przestrachem. Okazuje się, że tuż za drzwiami gapił się na niego... wypchany dzik!
Chcieliśmy pojechać do Buczacza, ale akurat nic nie jechało w tamtą stronę w najbliższym czasie, więc szarpnęliśmy się finansowo i wzięliśmy sobie taksówkę, którą przez sielankowy krajobraz jechaliśmy niecałą godzinę. Buczacz to miasto o tyle istotne w historii Rzeczpospolitej, że podpisano tam pamiętny (w ocenie historyków haniebny) taktat kończący wojnę z Turcją, oddający agresorowi Kamieniec Podolski. Małe to i miłe miasteczko, na wzgórzu ruiny zamku (ale nie zdążyliśmy tam pójść), na środku rynku ładny zabytkowy ratusz, kojarzący się nieco z krakowskim (bo w sumie sama wieża) - niestety otoczony rusztowaniami. Za kościołem ławeczka i hantle... Tu też spotykamy chyba największą ilość Polaków na metr kwadratowy - najpierw polskiego księdza w kolejnym kościele, ufundowanym przez Potockich, potem polską grupkę ów kościół zwiedzającą, a następnie polską grupkę spożywającą piwo w bardzo przyjaznym barze, gdzie i myśmy po kufelku albo i dwóch wychylili.
Problem gdzie jechać dalej (przez Zaleszczyki na Bukowinę, czy właśnie w stronę Kamieńca Podolskiego) rozwiązał się sam. Oto nadjechał autobus do Kamieńca. Będzie jechał prawie trzy godziny, ale zajedziemy jeszcze na tyle wcześnie, żeby spokojnie poszukać noclegu. Bierzemy? Bierzemy.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Ostatnio zmieniony czw, 30 września 2010 12:24:33 przez Peregrin Took, łącznie zmieniany 2 razy

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 12:15:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28016
Pip, szacun! Czekam na ciąg dalszy. A będą jakieś zdjęcia?

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 176 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 206 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group