28 grudzień 2008. Wschód słońca: 7.56.
Zaczyna się dzień dłuższy od najkrótszego o 3 minuty.
Od chwili wałęsam się po dworcu kolejowym we Wrocławiu. Czekam na pociąg, którym przyjadą (z Wawy przez Katowice) Ola i Pascaline. Kawa, herbata, ciastko, kanapka – a potem wsiądziemy do pociągu, którym z Poznania jedzie Morella.
A dokąd jedzie, dokąd?
Kiedy wyjeżdżamy już razem spod dachów dworca okazuje się, że dzień już jest całkiem jasny i… nie tak niemrawy jak się wydawało. Przedział pełny (a Morella nam trzymała miejsca), ale jest sympatycznie. Rozmowy różne między nami, wymiana uśmiechów i uwag z współpasażerami. Z góry wali się plecak, pod siedzeniami spaceruje mysz. W sąsiednim przedziale dość głośna muzyka i chyba spożycie – chłopcy też jadą z Poznania. Słońce prześwituje przez warstwę chmur. Pomału ustępuje poranne odrętwienie. Za oknami śląskie krajobrazy, zabudowania, dworce, pojawiają się góry, hałdy, Wałbrzych, Jelenia Góra. Trochę gimnastyki z użyciem kolejowych półek, gdy już zostajemy sami. Coraz więcej śniegu, góry, sople na skałkach, tunel – coraz lepiej!
W Szklarskiej Porębie zbiegamy na dworzec autobusowy, po drodze szybki ogląd miejscowości (to mój pierwszy z nią kontakt) i szybkie zakupy. I już jedziemy busem. Intensywnie zagaduje do nas pewna pani – zadaje pytania i udziela informacji, wie wiele o rozkładach jazdy, topografii oraz bieżącej sytuacji astronomicznej. A obok milczy jej towarzysz. Za oknem zima, zaśnieżone choinki i góry. Lądujemy w Jakuszycach, wypożyczamy biegówki (Ola ma własne) i zanim postawimy na nich swe pierwsze kroki idziemy na obiad. A potem przypinamy deski (udaje się mimo iż nie do końca jeszcze rozumiem jak) umieszczamy kijki w dłoniach. I, już po ciemku, z plecakami, suniemy przez las do Orla. Po niecałych 3 godzinach i 333 upadkach jesteśmy na miejscu. Ale jest noc i nic jeszcze nie widać tych Izerów.
Więc najpierw o samym
Orlu. Śpi się tam w jednym z budynków pozostawionym przez strażników granicznych. Jest on fajniejszy niż by się z pozoru wydawało. Kamienne oblodzone schodki, duże ciężkie drzwi wejściowe, zaparowane okulary, długi stojak na narty. Dwie kondygnacje dla turystów – dwie łazienki/wc, w tym jedna z prysznicem. Nasz pokój z oknami na dwie strony świata, pięcioma łóżkami, niewielkim stolikiem i szafą. Całkiem dobrze się tam mieszkało (bardzo przydać się może grzałka, tak jak ta wzięta przezornie przez Olę). Możliwość zjedzenia/wypicia czegoś ciepłego/zimnego znajduje się w odległości paruset metrów (a może nawet mniej).
O, i to jest jeszcze fajniejszy budynek. Murowany dziewiętnastowiecznie. A w nim kilka sal do siedzenia i biesiadowania, a zwłaszcza jedna najfajniejsza, gdzie znajduje się bar, a w rogu kominek, w którym ciągle się pali (byle nie za ostro) i można sobie machnąć kiełbaskę. Mówiąc szczerze nie poznaliśmy zbyt dobrze oferty kulinarnej (chyba że mamy mówić o zapachach. Poprzestawaliśmy zwykle właśnie na kiełbach z kominka (a! jeszcze był chleb ze smalcem i podwójnym kiszonym (lub sam ogórek)). Nieco lepiej zbadaliśmy kwestię napojów: grzane piwo (raczej z sokiem), grzane wino (o, raz jeden stolik zaludniliśmy gęsto różnymi kubeczkami,) piwo Ciechan ciemne oraz,
tadam: Ciechan miodowy (najlepszy!). Tam właśnie spędzaliśmy wieczory z nieznajomymi – znajomymi (którzy zastępowali znajomych – znajomych, mieszkali w sąsiednim pokoju) i nieznajomymi – nieznajomymi, z którymi kontakt też nie był trudny, aczkolwiek nie nadużywaliśmy.
Właśnie, jeśli chodzi o atmosferę, klimat – jest bardzo w porządku, mimo że miejsce mocno turystyczne i uczęszczane. Wieczorami raczej sami narciarze klasyczni, średnia wieku dość wysoka, myślę że wiele osób z obecnych przyjeżdża tam co roku. Ale i tak pewnie w kwestii atmosfery najwięcej zależy od samych gospodarzy, a ci są bardzo fajni, ze szczególnym uwzględnieniem samego szefa, któremu do twarzy byłoby w futrzanej traperskiej czapie z szopa. Do tego jeszcze zwierza: dwa ogromne białe owczarki (Misza i Śnieżynka), które trzeba przekraczać w nocy na korytarzu, gdy idzie się do łazienki, które śpią gdzie popadnie, w ciągu dnia na śniegu, ale czasem gdzieś idą i potem ich nie ma jakiś czas; oraz czarny kot Dżamal – o niemałym łbie i grubym karku – który daje się głaskać i zaproszony nawiedza pokoje i głaskany mruczy.
Czyli super!
A i jeszcze jedno: możliwość polsko – czeskiej integracji, co mi się bardzo podoba. Nie wiem czy zostaje wykorzystana, ale np. pierwszego wieczora właśnie Czesi z gitarą z zapodali Jożina z Bażin, ewidentnie na tę okoliczność.
Ranek (ale bez przesady) 29 grudnia: poznajemy okolicę! Śnieg, słońce, mróz, błękit, biel, rozległa polana otoczona świerkowym lasem. Dzień wydaje się piękny. Ludzie na nartach, ludzie na nartach. Hm, ludzie na nartach! Za chwilę nowicjusze borykają się z wpinaniem butów w wiązania, Ola pokazuje w którą stronę, łapiemy ślad, i jazda!
Olaka pisze:
Orle – Rozdroże pod Cichą Równią (tzw. Szklarską Drogą bądź Starą Drogą Celną) – od Rozdroża na płn-zach niebieskim szlakiem, a potem drogą do żółtego – żółtym (Siną Drogą) w dół (na zach) do Chatki Górzystów – do Orla
Dla naszej ekipy pierwsze kotki za płotki. Ale poruszanie się na biegówkach okazuje się całkiem (jak wcześniej mówiła Olaka) naturalne. Owszem bywają momenty trochę trudne (np. na podejściach, gdy narty nie chcą pod górę która jest trochę bardziej pochyła – lecz to wcale nie zdarza się tak często, takie chyba już góry z tych Izerów), ale ogólnie okazuje się, że bez dużego wysiłku można dość sprawnie posuwać się do przodu. Choć obserwujemy też takich co śmigają strasznie szybko i chyba muszą mieć serca na pół piersi. My lecimy swoim tempem przez te lasy i szukamy własnych rytmów.
Z tego dnia najlepiej zapamiętałem grzbiet przed Siną Drogą (gruby kawał pięknej, mroźnej zimy z popołudniowym słońcem i ciszą w której słychać zsypujące się płatki śniegu) i pierwszy dość stromy zjazd – właśnie Siną Drogą ku Chatce Górzystów. No i samą chatkę, a zwłaszcza jej otoczenie owego wieczoru gdy tam docieramy. Słońce już za grzbietem, niebo ciemnieje, mróz, cicho, pusto – pięknie. Na białej płaszczyźnie pojedyncze ślady nart. Odkrywamy cieniutki sierpik księżyca. Jest jak na dalekiej północy.
A wewnątrz też nieźle. Ciemna izba, kominek, i pyszna zupa – jedyne danie na gorąco serwowane tego dnie – ale jaka to była, nie pamiętam.
30 grudzień 2008:
Olaka pisze:
Orle – na przełaj przez Granicznik (chyba) do przejścia granicznego na Jizerze, pod Bukowiec od płd strony i wokół Bukowca (ścieżką przyrodniczą) na zach stronę i w dół zjazd do Jizerki – czerwonym szlakiem (Lasičí cesta) na Jelení stráň (1018) tam piknik pod skałą – długi zjazd przez Pytlácké kameny aż do Předěl – dalej czerwonym ok. 1 km na północ i skręt na płn-wschód w ścieżkę (bez szlaku) w stronę granicy – przez rezerwat Rašeliniště Jizery/Izerskie Bagno (ale tego może nie pisz na forum) – do żółtego szlaku – żółtym na wschód do Chatki Górzystów – Orle
Aaa, czyli na przełaj przez las, zmarznięty śnieg śnieg śnieg na drzewach i wszędzie, (to chyba najbardziej niepłaskie fragmenty Gór Izerskich) mostek graniczny, lód, i w górę – potem ta ścieżka przyrodnicza czyli wg. moich obserwacji chodzi o to, że jakaś osoba trawersowała przed nami lasem między drzewami dość strome zbocze dość wybitnego szczytu Bukowca, dalej przez jakieś krzaki i do Jizerki szerokim, długim, wspaniałym zboczem w dóóóóół! Ile śniegu, ile słońca, ile błękitu. Upadki w sypkim śniegu. A potem fajna nie zagęszczona miejscowość. Stamtąd w górę i wzmiankowana skała – jak zbójnickie lokum, albo mieszkanie królowej zimy – oszronione drzewa, zwisające z głazów ogromne sople, i daleki widok na góry z najwyższego miejsca. Super. I świetny ten grzbiet dalej z niewykorzystanym jeszcze potencjałem: inne skałki i zakątki. A potem jeszcze przebijanie się bez szlaku do granicy, szukanie drogi przez Izerskie Bagno, zachodzące słońce, zamarznięte rzeczki. Do Chatki Górzystów (gdzie owego dnia bufet był w pełni zaopatrzony. I to chyba wtedy ktoś tam strasznie brzęczał na gitarze).
Jak sobie przypominam przebytą tamtego dnia trasę to jeszcze dziś zapiera mi dech. Ola prowadziła nas po naprawdę super miejscach i bardzo łatwo gubiła nie wiadomo gdzie całe rzesze narciarzy śmigających po okolicach.
No i w ogóle: biegówki ok! Bardzo spodobała mi się taka forma wędrowania. Jest ten rytm, który w pewnym momencie przekłada się na jakiś znany, wchodzi w głowę i bardzo pomaga płynnie sunąć naprzód. Bardzo fajnie zmieniają się plany i perspektywy. Zimowy las.
A w dzień św. Sylwestra…
Olaka pisze:
Orle – Mytiny (stacja kolejowa Harrachov) (ok. 6 km) – zostawiamy narty – autobusem do Harrachova – powrót tą samą drogą
…czyli wycieczka przez lasy do miasteczka. Na miejscu się rozdzielamy: Pasca i Ola wyprzyczają dechy i lecą snowboardować na wyciągu a my z Morellą spacerujemy po Harachovie (zwiedzamy dworzec autobusowy), oglądamy jakiś sławny zamarznięty wodospad, robimy sylwestrowe zakupy dla siebie i innych, siedzimy w knajpie.
Ale najfajniej jest w czasie wspólnego już powrotu. Jest po zmroku. Jedziemy autobusem na stację kolejową, kierowca już po drodze informuje pasażerów, że pociąg jest opóźniony. Dlatego też wszyscy udają się do baru dworcowego a my wraz z nimi. Zamawiamy jakieś zupy z chlebem, herbaty, a Czesi różne rzeczy, ale każdy bierze też małą szklaneczkę
czegoś. Jest jakoś tak… fajnie w tym barze. Pani przy sąsiednim stoliku robi chlup ze szklaneczki i promiennie uśmiecha się do pana z którym rozmawia. Hoho,
to musi być smaczne! Oczywiście też zamawiamy po rumiku, ale nam uśmiech
po przychodzi mniej naturalnie. Ale od czego nasze herbaty?
Po powrocie do Orla szykujemy się do balu sylwestrowego. W głównym budynku w Sali barowej próbuje dwuosobowy zespół Blue Jeans, wszędzie indziej przy stolikach gwar i spożycie. Szykujemy kiełby w kominku, a tymczasem panowie zaczynają grać. Repertuar dość urozmaicony: Elvis i inne pięćdziesięcionosześćdzisiony, przeboje ostatnich lat, coś na biesiadną nutę, no i The Beatles – słowem niezły melanż. To właśnie Bitelsi wywołują nas za pomocą Morelli z innej sali na parkiet, można powiedzieć, że jesteśmy tam jednymi z pierwszych. Ale po chwili robi się już ciasno. Jeśli chodzi o kreacje to dominuje styl sportowy: ortalionowe spodnie i kolorowe legginsy uwypuklają rozmaite sylwetki tańczących. Jest to wszystko bardzo fajne.
Około północy wszyscy opuszczają ciepły budynek, dołączają do tych, którzy spędzają sylwestra na zewnątrz, przy ognisku. Północ nie zostaje ogłoszona dość precyzyjnie, my trzymamy się militarystycznego zegarka Morelli. Aaaaaaaaaa!!!! Aaaaaaaaaa!!!! Ściskamy się, obok nas jakieś wariactwo, petardy i race przelatują między skaczącymi ludźmi, co za zabawa. A potem znów wewnątrz, ale niebawem zaczynamy myśleć o powrocie do naszego pokoju, mając na uwadze dzień następny. Jeszcze tylko Morella rzuca bawiącym się ostatnie „lubię was!” i biegniemy do siebie. Po chwili jesteśmy w łóżkach, hamuję karuzelę w głowie otwierając oczy. Udaje się ją zatrzymać. Zasypiam.
A noworocznie…
Olaka pisze:
Orle – Rozdroże pod Cichą Równią – Stara Droga Celna do Kopalni Stanisław – ścieżką znad kopalni po grzbiecie na zachód do czerwonego szlaku – czerwonym przez Przednią Kopę, Sine Skałki, Rozdroże pod Kopą, Rudy Grzbiet, Szerzawę do skrzyżowania ze szlakiem niebieskim – niebieskim zjazd na południe do Chatki Górzystów - Orle
…ale to dotyczy tylko Oli i mnie. Pascaline odczuwa drobną kontuzję, Morella niechętna wstawaniu, mimo że wcale nie taki znów ranek. Umawiamy się popołudniu w Chatce Górzystów.
Tego dnia jest
inaczej. Błękit znika za bielą mglistych chmur. Bardzo mało ludzi spotykamy, a jeśli już to na początku są to przeważnie kobiety. Uśmiechamy się do siebie. Powietrze takie fajne. Potem wszystko ogarnia mgła. Kręcimy się po Kopalni Stanisław, walę kijem po różnych metalowych barierkach i urządzeniach, odsłuchuję. Wyżej wieje przenikliwie. Ola opowiada o przepaściach, których wcale nie widać. Robimy się cali oszronieni. W schronie na Przedniej Kopie jemy drugie śniadanie. W smsie mylę ową górę z Wielką Kopą i Bogus pyta czy wzywać GOPR. Potem fantastyczny zjazd, odnajdywanie szlaku w zamglonym lecz wciąż pełnym uroku lesie. Mgła wnet znika a my prędko docieramy do miejsca umówionego spotkania. Bardzo fajna wycieczka! A jeszcze w chatce Górzystów: mega barszcz i lokalny specjał: wielki naleśnik z jagodami i bitą śmietaną (wcześniej obserwowałem jak koleżanki jedzą, chciałem też wreszcie spróbować). Plus najgorsza kawa w moim życiu, hehe.
W drodze powrotnej do Orla konstatuję pewne zmęczenie u siebie. Mimo to żal, że następnego dnia trzeba już wyjechać…
Ej, bo tam strasznie fajnie było. Bardzo podobał mi się klimat w naszej gromadce, śmieję się na samo wspomnienie. Świadczą o nim śpiewane przez nas
piosnki dnia, które potem zebrała Morella. Albo inne obyczaje: leżenie w kolejce do prysznica, rozmaite wojny i przekomarzanki, mieszanie płynów (czyli poszukiwanie nowych jakości; przykładów jest wiele (były też jakości stare ale niezłe, np. cuba libre), wspomnę tylko o jednym z pomysłów Morelli, która jest jak wiadomo moim autorytetem w tej dziedzinie. W Chatce Górzystów gdy zauważyłem, że można zamówić czekoladę z bitą śmietaną, Morella zareagowała entuzjastycznie: „bitą śmietanę szybko zjemy a do czekolady wlejemy wiśniówkę!” (tę miałem zwykle w plecaku). Efekt był naprawdę super!!!). No i zawsze też wracaliśmy po ciemku. Droga przez zaśnieżony las, pojawiający się księżyc, prześwitujące gwiazdy – blisko schroniska odsłaniały się już całe gwiazdozbiory.
2 styczeń 2009. Zachód słońca: 15.57. Właściwie od rana jesteśmy z Morellą w podróży (Ola i Pascaline wyruszały kilka godzin po nas). Z Orla do Jakuszyc, oddanie biegówek, śniadanko w Bombaju (omlet Morelli i moja jajecznica plus kawa – super!), spotkanie z panią, która świetnie orientuje się w busach (co nam się przydaje), okolicznych sprawach, sytuacji astronomicznej, zagaduje nas intensywnie a obok siedzi jej milczący towarzysz. Bus do Szklarskiej i pociąg do Wrocławia w którym właśnie siedzimy. W sąsiednim przedziale kolesie z Poznania, mają magnetofon i trunki (a jeden z nich pyta nas dokąd ta bana). We Wrocławiu zjemy turboniezły posiłek, o którym pisaliśmy
tutaj, zakupimy lekturę kolejową na brudnym straganie (Mrll, jak nazywał się ten milicjant?), wejdziemy na forum… Potem jeszcze w drodze do Krakowa WARS, i znaleziona w pierwszej klasie gazeta z krzyżówką (pierwsze hasło: „górski lub damka” na cztery litery). Ola i Pasca miały chyba innego rodzaju atrakcje w podróży. Tymczasem za oknem noc.
Tak że proszę Państwa – wracając do tematu – jeśli biegówki to
IZERY bardzo dobre!!!!!!!