Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 13:33:42

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 280 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: sob, 10 września 2016 23:37:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
A dziękuję pięknie :)


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 10 września 2016 23:43:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 17:14:16
Posty: 6963
Zwłaszcza to o stacji kolejowej...


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 17 września 2016 22:17:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Dzień V i VI - upały i błogie lenistwo

Najpierw basen (cóż, to nie to, co naturalny zbiornik wodny, ale zawsze trochę wody i pływania jest, w dodatku w części dla dorosłych przeważnie tłoku nie było :) ), potem spacery po okolicy i tu wracała tęsknota za Gorzanowem. Międzylesie poza ryneczkiem i paroma innymi miejscami w zasadzie niewiele ma do zaoferowania na dłuższy pobyt, który mieści w sobie leniwe dni. Gorzanów był pełen cudów, a wokoł leżały piękne pola na wyciągnięcie ręki, po których zawsze można było sobie pospacerować. W Międzylesiu niewiele jest polnych ścieżek niestety...

Obrazek


Dzień VII - Kamieniec Ząbkowicki

Dziś jedziemy zobaczyć zamek i inne ciekawe rzeczy w Kamieńcu Ząbkowickim. Na dworcu tamże znajduję klatkę schodową, obskurną, dziwnie niebieską, z upiornie migającą jarzeniówką, żywcem wyjętą z jakiegoś horroru... Potem idziemy długą drogą przez miasto w upale, jej początek mnie urzeka niezwykłą architekturą zwykłych budynków,

Obrazek

Obrazek

Obrazek

ale później robi się przeciętnie, nurząco i mam już trochę dość, ale w końcu dochodzimy tam, gdzie się robi ciekawie. Najpierw jeden kościół zabytkowy, obiecujący, otoczony cmentarzem, ale nie widać drogi do drzwi, nie mamy siły szukać, więc odpuszczamy. Drugi kościół - jedno wielkie WOW! Co za architektura! Nie wiedziałam, że w Polsce można spotkać taki piękny gotyk.

Obrazek

Obrazek

W dodatku znajdujemy otwarte wejście do środka! Ewenement, do tej pory wszystkie napotkane kościoły w okolicy były głucho zamknięte, co złościło mnie niezmiernie - co to za zwyczaje? Zazwyczaj zamykano tylko wewnętrzną kratę przez którą można było zajrzeć do środka, a tu wszystko pozamykane i z zewnątrz. No, ale wreszcie miła odmiana, wchodzimy do środka tego cudu, a tu... największe rozczarowanie wyjazdu! Nie ma kościoła! Nie ma nic! Pusto, tylko kilka małych tabliczek z jakimś tekstem, kilka obrazów i w miejscu ołtarza siedzi Kononowicz. (no dobra, tak naprawdę tego ostatniego też nie było ;) ) Żeby nawet w Polsce takie numery się działy? Ból! :(

W końcu idziemy na zamek, a tam w dole widać trzeci kościół, też ciekawy z zewnątrz. Ale teraz nie mamy czasu tam iść, bo spóźnimy się na zwiedzanie. Zamek jest wielki, piękny i absolutnie rewelacyjny, początkowo złościłam się, że trzeba zwiedzać z przewodnikiem, obawiałam się stania po godzinie pod każdą atrakcją i słuchania długich opowieści, tymczasem przewodniczka grzała tak, że nawet nie nadążałam z robieniem zdjęć. Niby źle, ale i tak trwało to prawie 2 godziny, stwierdziłam, że gdybym zwiedzała bez przewodnika, spędziłabym tu znacznie więcej czasu. Tymczasem okazało się, że nie zdążymy już na ostatni pociąg odjeżdżający o rozsądnej godzinie, zostaje nam tylko taki późnowieczorny.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Postanawiamy zobaczyć ten trzeci kościół, tym bardziej, że na zamku były powalające zdjęcia jego wnętrza. A tu guzik, ten kościół okazuje się też być zamknięty. Cios.

Obrazek

Zjadamy obiad i wracamy szlakiem przez las. Umieram z pragnienia, bo wzięłam mało picia ze sobą, zakładam że w sobotę o tej porze nie będzie już czynnych sklepów, a jednak jakiś mały przy dworcu, dzięki Opatrzności, się trafia. Kupuję 1,5 litrową butlę wody i wypijam całą prawie na raz. A potem trafiamy do pustego pociągu, który odjeżdża za ponad godzinę i zastanawiam się, jak można się w takim pociągu bawić, niestety jestem zbyt zmęczona, żeby wymyślić cokolwiek kreatywnego. Kiedy ruszył, było już ciemno. Mijana po nocy stacja w Gorzanowie znów nabrała nieziemskiego charakteru.

Dzień VIII - Szklarnia

Dziś niedziela, po kościele wymyślam lajtową traskę do Szklarni i z powrotem. Najpierw idziemy wzdłuż szosy - opcja mało przyjemna, na powrót zostawiam przyjemniejszą - szlakiem.

Obrazek

W tamtą stronę mijamy niespodziewane jezioro, całkiem urocze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy też jeszcze bardziej uroczą zagrodę z sarenkami, które najpierw długo mi się przyglądają, jak je filmuję, a potem nagle decydują się zwiać.

Obrazek


Sama Szklarnia, kiedy już odbiłyśmy ścieżką w bok, w wąską ulicę prowadzącą do tamtejszego kościoła, cholernie mi się podoba. Niby sporo brzydkich budynków, ale ogólny rozkład wsi, ta wijąca się wąska uliczka między rzeczką a domami jest czarująca. Dochodzimy do starego kościoła, a ten wreszcie, wbrew tutejszym trendom, okazuje się mieć drzwi zewnętrzne otwarte i można zajrzeć do środka. Nie jest tam jakoś nadzwyczajnie, ale przyjemnie.

Obrazek

Potem wracamy, idziemy drogą, która wije się przez pola i znów mamy po obu stronach obłędne przestrzenie, doliny i góry, kwitnące pola, samo piękno... i tak już do końca!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


cdn...


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 18 września 2016 18:55:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Aż mi się przypomniał ten Kamieniec Ząbkowicki, tyle że sprzed 20 lat. Zamek był - w porównaniu do tego co tu widzę - całkiem zdziczały, pełen zarośli i szeleszczących, żółtych liści, bo to chyba listopad był. Z jednej strony fajny - przez tę przyrodę - ale też trudny do poważnego traktowania, no bo taki udawany, co nie? Właziłem na te ząbkowane murki, co chyba zbyt mądre nie było. No ale ileż ja lat wtedy miałem? :)

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 18 września 2016 19:37:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
On ponoć jeszcze 4 lata temu wyglądał znacznie gorzej...
Mnie w obecnej postaci tak urzekł, że nawet zapomniałam, że od odnowionych zamków wolę ruiny. W niczym mi nie przeszkadza, że udawany. :)
Ale szkoda, że nie widziałam go w zdziczałej postaci, całkiem mozliwe, że byłabym pod jeszcze większym wrażniem!
Łażenie po ząbkach ok! :)


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 23 września 2016 21:31:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
Fen prawdę mówiąc podziwiam!
Z Międzylesia miejsca gdzie w zasadzie nic nie ma odkryłaś tak wiele.
Mam z tym miejscem trochę na bakier, ba zawsze tam grzęznę i nie mogę się sensownie wydostać. A już, żeby zrobić z tego bazę wypadową to szaleństwo. Znaczy lubię Międzylesie ale tak do trzech kwadransów. Co innego Bystrzyca!
Ogólnie bywałaś w tych samych miejscach, a widziałaś zupełnie co innego niż ja.
:brawa: :bukiet: :brawa:

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 23 września 2016 21:53:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Ej, Powsinogo, ależ ja jadąc tam, miałam w pamięci Twoją relę z tamtych okolic właśnie, która mnie bardzo zachęciła! I potem żałowałam, ze nie udało mi się zobaczyć tego, co widziałeś Ty - jak choćby ten kościół w Kamieńczyku i tego, co dalej.

Co do samego Międzylesia, to podczas mojej pierwszej, krótkiej wizyty tutaj zrobiło na mnie całkiem obiecujące wrażenie, ale na dłuższy pobyt faktycznie okazało się trochę słabe. Ale i tak sporo z niego wyciągnęłam. I pewnie z czasem, we wspomnieniach, zyska w mojej głowie na wartości.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 23 września 2016 23:43:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
No i przy okazji kawałek reli dalej. Miało być jutro, zdążyłam dziś. Choć w zasadzie to już jest jutro. ;)


Dzień IX - Zamek w Międzylesiu

Dzisiejszy dzień jest bardzo leniwy i na wzmiankę zasługuje jedynie zwiedzanie zamku. Po tak długim pobycie, wielokrotnemu łażeniu po zamku, przez zamek i stołowaniu się nań, wreszcie żeśmy się zorientowały, ze można go zwiedzić również od środka, a nie tylko z zewnątrz. Wymagało to wycieczki z przewodnikiem, ale dzięki temu udało się wleźć choćby na zamkowa wieżę i stamtąd podziwiać widoki. Wewnątrz niewiele pomieszczeń ostało się oryginalnych i bardziej od stałych eksponatów zainteresowała mnie wystawa obrazów Witkacego.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Po zamku udałam się do tajnego zakładu fryzjerskiego, gdzie starsza pani sklerotyczka, która niekoniecznie panowała nad tym, co robi, zrobiła coś z moimi włosami, w wyniku czego po wyjściu stamtąd z daleka raczej nikt by mnie już nie poznał... A i tak wolę to co teraz od tego, co przedtem.

Dzień X - Gorzanów i Długopole Zdrój

Dziś ulegam presji sentymentów, postanawiam odwiedzić ukochany Gorzanów, który od dawna mnie wzywał..

Zaczynam od dokładnego oglądu stacji (przecież to za nią najbardziej tęskniłam), patrzę, co się zmieniło, co ostało. Na szczęście zmian nie ma zbyt wiele. Najbardziej żal tego, że wygolili zarośnięty boczny tor, przynajmniej na odcinku tuż przy samej stacji, bo dalej zarósł jeszcze bardziej dziko niż kiedyś. Niby błahy drobiazg, z gatunku "piórka głupstwo, bo odrosną", ale boli, bo był bardzo ważnym czynnikiem budującym magię tej stacji. :( Z radością przyjęłam wciąż obecną wagonobudkę, bo jej
zniknięcia obawiałam się najbardziej. Wymarła poczekalnia nadal pozostała wymarła, tyle tylko, że odnowiona i czystsza i sama nie mogłam zdecydować, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony dobrze, że ktoś się o nią troszczy, z drugiej trochę ducha jej to jednak odebrało... Groźnego Cykacza przenieśli znad frontowych drzwi na boczną ścianę, lekki żal, bo tam było jego właściwe miejsce i cykanie jego większe robiło wrażenie, ale najważniejsze, że ogólnie jednak się ostał.
Furta na stację, niegdyś nasłoneczniona i przybrana lśniącą pajęczyną (jedyną pajęczyną na świecie, którą darzyłam sympatią i wspominałam z tęsknotą!), dziś zarosła dzikim winem, co też ma swój klimat i czar, chociaż innego rodzaju... Chyba wolałam tamtą słoneczną odsłonę, bardziej pasowała do niebiańskiej stacji...
Studnia za płotem też się ostała, uff... :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Natomiast dalej Gorzanów był dziś w remoncie, totalnie nieprzyjazny turystom. W remoncie drogi, w remoncie zamek - przykry to widok. Żal. Chociaż z drugiej strony, widok ten rokował nadzieje, że w przyszłości będzie dostępna do zwiedzania większa część zamku, niż kiedyś.
Potem jeszcze idziemy na ukochane pola, choć na chwilę... Szukałam pewnego kamienia, ale go nie znalazłam. Może już go tam nie było, może wiedział, że już nikomu nic po nim, a może po prostu leżał dalej, niż myślałam i niż tym razem zaszłyśmy... Kamienie w polu to rzecz bardzo niepewna...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy, ale nie od razu do Międzylesia, jeszcze po drodze postanawiamy zobaczyć Długopole Zdrój.

Obrazek

Obrazek

Poza fajną stacją z tunelem, znaną już z wątku zagadkowego, jednak trochę mnie rozczarowuje. Najpierw długa droga do miasta, a w samym mieście jakoś pusto. Na początku ujawnia się śliczny kościół, który okazuje się nie być kościołem, tylko knajpą i znów ogarnia mnie ból. Że na zachodzie w sekularyzowanych krajach dzieją się takie rzeczy, to jest przykre, ale się człowiek spodziewa. A tu znów trafiam na coś takiego w Polsce. Ból.

Obrazek

Potem wymarłe ulice i tylko w parku zdrojowym toczy się życie. Park nawet ładny, ale bez rewelacji, zwłaszcza dom zdrojowy rozczarowuje architekturą.

Obrazek

Ale woda w ujęciu dobra, a potem natrafiamy na oczko wodne, z białymi liliami i niesamowitymi, wielkimi ważkami -zdecydowanie największą atrakcję miasteczka. Dochodzimy do fontanny po drugiej stronie parku a potem nie mamy już czasu na dalsze zwiedzanie, wracamy na pociąg.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

cdn...


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 01 października 2016 18:34:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
No to już kończę:

Dzień IX - Złoty Stok

Dziś postanawiamy zobaczyć kopalnię złota w Złotym Stoku. Jedziemy najwcześniejszą możliwą opcją (nie licząc drastycznie wczesnych) a i tak docieramy na miejsce dosyć późno. Miasteczko od pierwszego wejrzenia bardzo mi przypada do gustu, stylowe, klimatyczne, zabytkowe i śliczne.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ale, że czasu nie ma dużo, rozglądamy się po nim tylko pobieżnie i ruszamy w stronę kopalni. Na miejscu okazuje się istnieć żółty szlak (a niech go szlag!) zwany złotym, o którym nie wie nic żadna mapa (ani dwie posiadane przeze mnie, ani duża, miejska przy rynku). Ja zamierzam iść czerwonym, ale żółty biegnie razem z nim, a poza tym jego nazwa sugeruje, że on też wiedzie do celu. Czerwony jednak zgubił się nie wiedzieć kiedy, a ja się ufnie trzymam żółtego. Zdziwiłam się, że prowadzi pod górę (z mapy nie kojarzyłam jakichś większych różnic w wysokości po drodze), ale grzecznie się słucham. Na szczycie góry orientuję się jednak, że coś jest nie tak. Wyjmuję mapę z plecaka i wszystko staje się jasne - oczywiście droga jest zła! Na górze natykamy się za to na stacje Drogi Krzyżowej oraz piękny widok w dół m.in. na coś, co wzięłam za kopalnię.

Obrazek

Właśnie. Zdaję sobie sprawę, że do kopalni zdążyć już nie mamy szans, nawet, gdybyśmy od razu poszły dobrze, stało to pod znakiem zapytania - mama za nic nie chciała już wracać ostatnim pociągiem po 21. Po zejściu z góry i odnalezieniu czerwonego szlaku namawiam jednak na spacer chociaż na tę polanę widzianą z góry. Okazuje się, że to nie wejście do kopalni, ale do jakiegoś wypasionego małpiego gaju, patrzę i podziwiam dostępne atrakcje, czad!
Tu mijamy też coś, co wygląda jak Droga Krzyżowa, ale nią nie jest - stacja pokazuje scenę z Księgi Tobiasza - mojej ulubionej w czasach, kiedy jeszcze miałam jakąkolwiek nadzieję, że w moim życiu coś się zmieni...

Obrazek

No i nasza góra z tej strony okazała się mieć niesamowite skalne urwisko.

Obrazek

Obrazek

Popatrzyłam sobie z zazdrością na ludzi bawiących się tu na różne sposoby i wróciłyśmy do miasteczka. Tu oglądamy jakąś zabytkową budowlę, która prawdopodobnie kiedyś była kościołem, tym razem jednak jej zamknięcie i ogólna niedostępność są usprawiedliwione - na drzwiach wisi tabliczka grożąca zawaleniem się budynku.

Obrazek

Ale w oddali widać kolejny ciekawy kościół, idziemy tam i okazuje się, że było warto! Piękny gotyk z zewnątrz, w dodatku - ku pozytywnemu zaskoczeniu -drzwi zewnętrzne były otwarte i można było zajrzeć do środka przez kratę!

Obrazek

Obrazek

A potem wracamy już do autobusu. Później w Kłodzku czekamy godzinę na pociąg - zbyt krótko, żeby zjeść moje ulubione danie w tamtejszej knajpie, ale dość długo, żeby zjeść tam lody i trochę się powłóczyć po rynku bez większego sensu.

Dzień XII - Nieszlaki Międzylesia

Ostatni dzień wyjazdu, w który już trochę nie bardzo wiadomo, co robić. Zostały dwa szlaki w okolicy, ale jeden wiedzie prawie cały czas po asfaltówce (na to nie mamy siły), a drugi może też po asfaltówce, w dodatku ciągle przez las - a więc komary i brak widoków.
Tymczasem ja mam w głowie jedną dzika ścieżkę, która mnie kusiła niemal od początku pobytu tutaj i jedno wzgórze po przeciwnej stronie Międzylesia. Najpierw wybieram ścieżkę. Odbija ona od żółtego szlaku na Sikornik. Najpierw prowadzi przez obłędnie kwitnącą łąkę z motylami, które nagle znikają niewiadomo gdzie, kiedy wyjmuję kamerę, żeby je sfilmować. Już dawno stwierdziłam, że tutejsze zwierzęta nie lubią być uwieczniane, chyba podobnie, jak Indianie, wierzą, że to odbiera im dusze...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem droga mija mały zagajnik i wychodzi na... małe jezioro, o którego istnieniu nic nie wiem! Przy jeziorze mały nieużywany domek, a przed nim fotel i ławka w całkiem dobrym stanie. Dla tego cudu warto było tu przyjść, nawet, jeśli woda w jeziorze brudna...

Obrazek

Potem droga pięła się pod górę przez las i wyszła na kolejną łąkę. Tu już była dość zarośnięta, mama nie chciała dalej iść, więc ja idę jeszcze kawałeczek dalej, uwieczniam łąkę i zawracamy.

Obrazek


Pokazuję mamie z oddali górę, na którą chcę dzisiaj jeszcze wejść - właściwie to nie góra, a jedynie małe wzniesienie, ale stąd wygląda na daleką i mama się załamuje i protestuje. Ja wiem, że to w gruncie rzeczy jest blisko, więc działam podstępem. W Międzylesiu proponuję obiad, a po obiedzie spacer... spacer w stronę górki, rzecz jasna. ;) Niestety wychodzimy na asfaltowy niebieski szlak, który górkę omija, a na samą górkę, która stąd nie zasługuje nawet na miano wzniesienia, niestety żadnego
nieszlaku nie udaje się znaleźć, więc zawracamy.

Obrazek

I tak minął dzień ostatni...

Nazajutrz wracamy do Warszawy, po drodze natykamy się na tęczę, która zaczęła się koło Opola, a skończyła dopiero za Częstochową. Co za uparte bydlę, które nie wie, kiedy się skończyć!


Ostatnio zmieniony pt, 30 czerwca 2017 21:55:03 przez Fengari, łącznie zmieniany 2 razy

Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 03 października 2016 17:28:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
Fengari pisze:
Pokazuję mamie z oddali górę, na którą chcę dzisiaj jeszcze wejść - właściwie to nie góra, a jedynie małe wzniesienie, ale stąd wygląda na daleką i mama się załamuje i protestuje. Ja wiem, że to w gruncie rzeczy jest blisko, więc działam podstępem.

Twoja Mama zostanie świętą za te gubienie szlaków i szalone pomysły pociechy. :wink:
Choć w Złotym Stoku to nawet dobrze, że pobłądziłyście, bo kopalnia to komercja 100%, no może dla dzieciaków ok.

Obrazek
Długopole zawsze mnie intrygowało, ale zawsze spieszyłem dalej i nie znam
ale fota przednia

Fengari pisze:
Jedziemy najwcześniejszą możliwą opcją (nie licząc drastycznie wczesnych) a i tak docieramy na miejsce dosyć późno.

dlatego właśnie Międzylesie jako baza wypadowa jest słabe
a wypad z tego miejsca do Złotego Stoku to szaleństwo :wink:

Za "Nieszlaki Międzylesia" :hat:

no i dziękuję bardzo za relę, bo miło się czytało o znajomych kątach, które okazują się nieznajome
bo Fen jest nieobliczalna w odkrywaniu "zarośniętych bocznych torów" :D

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 03 października 2016 20:58:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Dzięki Powsinogo! :)

Cytat:
Choć w Złotym Stoku to nawet dobrze, że pobłądziłyście, bo kopalnia to komercja 100%, no może dla dzieciaków ok.

No może, chociaż ja tam czasem lubię nawet skomercjalizowane atrakcje. Ale nie zawsze, więc trudno powiedzieć, czy by mi się spodobało. Tak, czy siak, do Złotego Stoku mnie ciągnie, spodobał mi się, więc myślę, że się jeszcze z nim spotkam blizej kiedyś. ;)

Cytat:
Długopole zawsze mnie intrygowało, ale zawsze spieszyłem dalej i nie znam

Ta droga i jej okolice to w sumie chyba najlepsze, co tam mają. Chociaż, z drugiej strony, za dużo to tam nie widziałam, więc mogę się grubo mylić. No, oczywiście stacja jest świetna i obok genialne doniczki ze starych opon. :) /fotę mam, ale nie dam :P , no, nie przed weekendem ;) */
W ogóle moja ocena Długopola jest chyba bardzo pochopna i spowodowana głównie nastrojem - jakoś zdołowało mnie to wymarłe miasteczko i jego puste ulice...


* przyszedł weekend, to i fota przyszła:

Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 29 czerwca 2018 22:23:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
W tym tygodniu byłem przez chwilę w Ziemi Kłodzkiej, co niebywałe - pierwszy raz latem od trzech lat, kiedy to byliśmy tam z A.

Rok 2015 był dla mnie w ogóle super: jedna z najlepszych spowiedzi w życiu, mocny re-union licealny, byłem przez parę dni w Londynie u kolegi Adama z mojego pierwszego zespołu Round Triangle, nagraliśmy z Soundropsami całkiem dobrą jak na nas płytę Eternity, zdobyłem aż 6 szczytów do Korony Gór Polskich, no i wystąpiłem z Luną na Luxfeście...

I właśnie mniej więcej na wysokości (oo, niezła to była wysokość) tego koncertu, mówiąc kategoriami Armijnymi, zaczął się mój Prozess - wspomniałem o tym Budzemu teraz niedawno gdy spotkaliśmy się na procesji Bożego Ciała i on mi powiedział, że Process trwa od początku życia, tylko w jakimś momencie staje się bardziej zauważalny, w sumie prawda... Pamiętna rozpierdówa na forum (to już prawie trzy lata minęły???) była bolesnym, ale akurat dla mnie marginalnym doświadczeniem, bo w tym samym czasie wszystko inne zaczynało się w moim świecie walić na łeb na szyję i tak to w miarę trwa od trzech lat. W takt trzeciej zwrotki utworu Serce z Luny, z bardziej wyrazistymi wyostrzeniami typu grudzień 2015, lato 2016, lato 2017 i teraz wiosna 2018 (nauczony doświadczeniami roku poprzedniego starałem się zrobić wszystko odwrotnie, a skończyło się takim samym cierpieniem), opadałem na samo dno. Tutaj są pewne armijne pocieszenia - spotkanie na samym dnie - uśmiech na dnie - niewysłowione Twoje Imię na dnie - zaświadczam: to prawda, ale miło nie jest. Piszę o tym specjalnie w tym miejscu, bo zdaję sobie sprawę, że przez te trzy lata dość stanowczo okroiłem swoją działalność internetową. Domyślam się, że ten i ów myśli: "Gero się odciął/obraził/zdziwaczał", a prawda jest bardziej szara: Gero nie daje (nie dawał?) rady... Symptomatyczne jest w tym wszystkim to jak ten nomen omen proces dezintegracji widać było na samym Poddaszu, które w niczym już nie przypomina romantycznego zakątka manewrowego z tamtych lat. Przez te trzy lata przez okolice znanego niektórym mieszkanka na trzecim piętrze przetoczyły się takie plagi jak atak demoniczny (indeed), kran kopiący prądem (sąsiedzi mieli nieuziemione gniazdko), libacje na klatce, kilkadziesiąt niezbyt przespanych nocy spowodowanych kilkugodzinnym ujadaniem psa za ścianą (nie pomagały ni prośby, ni groźby) i swoisty benefis sąsiada, który w ramach protestu próbował zapić się na śmierć przed mieszkaniem obok, z którego został wyrzucony (być może uratowałem mu życie, a na pewno zdrowie, wbrew sobie wzywając policję w Wigilię 2016). Logicznie rzecz biorąc, miesiąc temu zdarzył się mi w miarę niegroźny, ale jednak malowniczy pożar w kuchni, który raz na zawsze zamknął pewien świetlany okres (może przyjdzie nowy). W tym kontekście najbardziej żal mi forumowicza Stiwa, który załapał się na ostatnie podrygi tamtych świetności, a potem kilka razy wpadał by zastać mnie w stanie iście syd-barretowskim...

Logicznie rzecz biorąc, nie udało mi się dojechać w moje ukochane strony ani zeszłego lata (przez parę chwil byliśmy w Zitkiem w Strzelinie, tyle) ani poprzedniego (z najwyższym trudem zdobyłem Ślężę, tyle). Byłem za to dwa razy zimą. W roku 2016 było nieźle, ale w jednym z moich ukochanych miejsc podczas wieczornego spaceru spadły na mnie takie ciemności, że skróciłem pobyt. W tym roku w lutym sprytnie przyjechałem tylko na dwa dni, spędziłem je głównie na pisaniu esów do Z. (a to co znowu za imię... - denerwują się biografowie - ...Zenobia?), jednak w momentach trzeźwości między nimi docierało do mnie, że to miejsce już raz na zawsze się wypaliło, teraz tylko boli i nie można tu już nigdy przyjechać samemu...

Cóż z tego jak od razu po powrocie zacząłem tęsknić? Postanowiłem zaryzykować i pod płaszczykiem zdobycia kolejnego szczytu do Korony, pojechałem w poniedziałek do Dusznik i jeszcze raz zakotwiczyłem się w przyjaznym Polonezie, a raczej jego filii Rondo, gdzie dostałem pokój z łazienką (55 zł. za dobę, ale proszę nie zapisywać, bo pani w rejestracji oznajmiła mi: "jesteśmy czynni do końca sierpnia, a potem nas zamykają", zrobiło mi się smutno, co teraz z tymi ludźmi? co teraz z tym miejscem?).

I co? Powietrze jest tam na pewno namacalnie lepsze (dla mnie). Odetchnąłem pełną piersią i wyrzuciłem z siebie resztkę ognistych oparów. Ponieważ na Duszniki miałem tylko jeden dzień, postanowiłem pójść w najbardziej charakterystyczną dla mojej prywatnej mitologii trasę: Muflon - droga Wieczność - a potem zaaczymy. Na Muflonie nieczynny bar z powodu wymiany okien, więc nici z Cyranki i jakich pierogów, no nic, idę czerwonym i już czuję, że moje oczy zamglają się wizjami dawnych wejść w latach 80-tych (stąd się wzięły te wszystkie pseudomistycyzmy, tamte wyjazdy jakoś nie zostały do koca przeżyte i kurde powracają, choć z każdym rokiem z mniejszą siłą), ale też tych bardziej niedawnych... I o dziwo, te stare oczywiście sprawiają ból, że się nie powtórzą, ale te nowsze podnoszą na duchu...

Policzyłem, że od roku 1997, kiedy zacząłem świadomie szukać na Ziemi Kłodzkiej pozostawionych w pamięci rajskich odprysków, przyjeżdżałem tu łącznie z 21 osobami (nie licząc większych grup "filipińskich" ze Świerczewa i "salezjańskich" z Wronieckiej), w tym z Forumowiczami Bogusem, Witkiem, Bartem, Crazy'm (i Jaskółką). Oprócz tego o jeszcze wiele Ważnych Osób w sercu lub wdzięcznej pamięci. Zmieniam trasę na jakieś odbicie w górę od czerwonego szlaku i wraca dawno niebyta radość spowodowana tym, że nie wiadomo co tutaj odkryję i dokąd dojdę. Na szczęście jestem lata świetlne od tego dnia, kiedy mniej więcej w tych stronach zgubiliśmy się z Morelką i Bogusem i krzyczałem na głos, że tylko głupi człowiek zgodziłby się tędy iść... :oops: (on zawsze był jakiś dziwny to Gero...) Myślę sobie, że szkoda, że z niektórymi nie spotkałem się (jeszcze?) w samych Dusznikach... Myślę głównie o Crazy'm (byliśmy na Ziemi Kłodzkiej, ale zupełnie w innych stronach), Arasku i Powsinodze... Z Budzyńskimi rozminęliśmy się raz o kilka godzin, to był ten dzień, w którym potem wieczorem graliśmy w karty z Witkiem, MagdąMagdą i Konradem, a potem szliśmy z Witkiem Drogą Libuszy o ciemku i kłóciliśmy się drugi raz o patriotyzm :wink: Teraz Droga Libuszy została gdzieś w dole, a ja nie wiem gdzie jestem i łudzę się, że to może dzisiaj zobaczę muflona?

Nieprzebrane lasy Gór Bystrzyckich są bardzo podobne do przeciętnej piosenki Soundrops. Trzeba poświęcić im dużo życzliwej uwagi, a może gdzieś tam odsłoni się jakiś efemeryczny widok... Może ale nie na pewno. Kiedyś, w roku 2011, na jednym z licznych samotnych wypadów szłem Drogą Zbłąkanych Wędrowców (wcześniej napisałem o niej piosenkę, więc wypadało pójść) i niespodziewanie doszedłem do Doliny Dzikiej Orlicy i odsłoniły mi się rozległe sielskie łąki - to była dopiero niespodzianka, a jeszcze w drodze powrotnej asfaltem z Zieleńca odbyłem nieco surrealistyczną - przerywaną dziurami w zasięgu - rozmowę z kolegą Adamem, który był wtedy w Doha w Katarze... Innym razem, gdy byłem krypto-zakochany w jednej czeskiej pieśniarce, gdy zza drzew prześwitywały zagraniczne słoneczka, doświadczałem młodzieńczych podskoków serca w trzydziestokilkunastoletnim ciele... Tym razem jednak posuwałem się miarowo pośród cudownie czerwcowych świerków i nie było w zasięgu wzroku żadnych prześwietleń. Ale w środku chyba jakieś wypogodzenie...

Ziemia Kłodzka, a szczególnie okolice Dusznik, są takim miejscem, gdzie wszystko się mi wyostrza, ale właśnie nie w paradygmacie uczuciowym, bo tego i tak u mnie za wiele, ale w jakimś innym. Na co dzień mruk i dziwak, tutaj potrafię serdecznie pogadać przez chwilę z kierowcą, tutaj też - uu 2003, uuu 2008 - doświadczałem właśnie nie "uczucia", ale "odczucia" wielkiej bezsilności i niemocy. Ale tutaj też, w tym pięknie, łatwiej jest się zgodzić na rzeczywistość. Zatem mimo, że mogę łatwo podpisać się pod wyznaniem poety Rybowicza: "mam 32 lata i jestem zerem" i co gorsza, muszę do tego dodać ten, no, 10, patrzę na te drzewa i jakoś sobie ubzduruję, że to jeszcze nie koniec.

Taki długi post i taka trywialna konstatacja? "To jeszcze nie koniec?" "Nie poddawaj się?" Co będzie dalej: "all you need is love?"

Oh yeah. Uśmiech na dnie, głupiec na wzgórzu, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję. Wszystko przetrzyma. Schodzę do Zdroju na drugą połowę meczu, nie wiem nawet kto dziś gra. Jutro Góry Kamienne. Cdn.

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 01 lipca 2018 09:03:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
epicki wpis :!: :!: :!: :D

Gero pisze:
Nieprzebrane lasy Gór Bystrzyckich są bardzo podobne do przeciętnej piosenki Soundrops. Trzeba poświęcić im dużo życzliwej uwagi, a może gdzieś tam odsłoni się jakiś efemeryczny widok... Może ale nie na pewno.

jakże celny opis, gór oczywiście

Gero pisze:
krzyczałem na głos, że tylko głupi człowiek zgodziłby się tędy iść... (on zawsze był jakiś dziwny to Gero...)

nie Ty jeden he, he

bardzo dziękuję, osłodziłeś mi gorycz, że nie będę na koncercie 2TM2,3

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 02 lipca 2018 10:17:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
Następnego dnia budzę się bez pomocy alarmu o 5.40 (to dobry znak), choć po raz pierwszy od dawna w nocy bardzo bolała mnie głowa. Pociąg mam o 6.40 i trochę zlekceważam dystans, zadowolony z siebie i obarczony jabłkami i ciasteczkami pojawiam się na dworcu na dwie minuty przed odjazdem... I tu niespodzianka, przyjeżdża nie szynobus, ale w ogóle zastępczy bus... "Proszę bilet do Głuszyny", mówię, a pani Konduktor uśmiecha się: "...chyba Głuszycy"... W Polanicy dosiada się grupka dzieciaków po wodzą bardzo młodego księdza, który siada koło mnie... Bije od niego dobrocią, choć słownictwo ma bardzo wyluzowane gdy opowiada podopiecznym: "za moich czasów to w ogóle tu takie stare Autosany jeździły... śmierdziało w nich żygami..." W sumie prawda, choć teraz też nie pachnie najlepiej. Do przesiadki na szynobus w Kłodzku najlepiej prezentują się łąki w okolicy Starego Wielisławia, dobrze znane z okien pociągu, a tym razem przejeżdżane upon (taki ukłon lingwistyczny w stronę Moniki :wink: )

W Kłodzku Głównym ostra odnowa peronu 2, ale o dziwo pociąg - jak to mówią - nie doznaje opóźnienia. Jadąc w stronę Wałbrzycha wspominam Bogusa i jego zachwyty nad widokiem po lewej stronie, kiedy nagle niespodziewanie w dali pojawia się Szczeliniec. Tak się dzieje i istotnie jest to mocny moment. Tym bardziej, że raz po raz - zauważyłem to już na trasie Wrocław - Kłodzko - szynobus wpada na rozdwojeniach torów w taki dysonans, jakby żywcem wyjęty z początku jednego numeru z drugiej strony płyty Yellow Submarine. Ta płyta zawsze mocno przypominała mi Duszniki, może dlatego, że na stołówce Sanatorium pierwszy raz oglądałem w telewizji ten film z mamą, w czasach kiedy jeszcze nie było Morelki na świecie.

Na wysokości Nowej Rudy jak zawsze pomieszanie elementów światowych (wiadomo kto po niej stąpaa) i przaśnych (te bloki na wzgórzach...) a dalej coraz bardziej sielsko... choć tylko w moich oczach.

Gdy wysiadam w Głuszycy okazuje się, że jestem zupełnie bez formy i nie w nastroju. Pogoda nie zachęca, wiszą nade mną ciężkie chmury, a już zupełnie deprymują mnie obtarcia na stopach. No dobrze, Góry Kamienne... Wzruszam ramionami na trzygodzinne dojście żółtym szlakiem i idę asfaltem w stronę Łomnicy. Jest 9.15. Zarys pierwotnego planu był taki, żeby szybko wskoczyć na Waligórę i zdążyć z powrotem na pociąg powrotny o 11.10, bo co tu robić, a tak może jeszcze udałoby się wskoczyć po drodze do Wambierzyc? (Z dzisiejszej perspektywy utrzymuję, że było to jak najbardziej do zrobienia, ale byłoby to na styk i wymagałoby lepszej dyspozycji dnia i nadzwyczaj uważnego czytania mapy, a przecież jestem na wakacjach). Idę ciężko i mijam rozściełacz masy bitumicznej (pozdro Marcin, pozdro Benek). Mam ostry atak zniechęcenia, gdyby nie to, że mam wyraźny i realny cel: kolejny szczyt do Korony, może bym i się cofnął. Kończy się asfalt i zaczyna szlak naraicarsko-rowerowy slasz ścieżka dydaktyczna, które za chwilę zgodnie z planem się rozdzielają. Idę w prawo z w głowie ciągle soundtrackiem z Yellow Submarine. Pierwszy dobry moment na trasie dziś. Ponieważ drogowskazy wskazują, że ponoć tylko 3 km do schroniska Andrzejówka, decyduję się olewać analizę poziomic i iść za literą ścieżki. Ta doprowadza mnie do szlaku żółtego, rzucam siarczyste przekleństwo, absolutnie niesprawiedliwie, bo okazuje się, że Andrzejówka tuż za rogiem i mogę w niej przeczekać deszcz i zjeść pyszną jajecznicę z kiełbasą. No colę też niestety zamawiam, ale i to wychodzi mi na dobre, bo jakoś wracają mi siły i morale. Przytulne schronisko opuszczam nie bez smutku i wchodzę na podejście na Waligórę.

Podejście jest bardzo ostre i oczywiście kompletnie mi nie w smak, więc oszukuję trochę i jeszcze przed wejściem na szczyt wysyłam esy do Crazy'ego, Bogusa (jako tandem: Cionek i Milik) i Witka, że weszłem na szczyt 23/28. Odpowiedzi chłopaków przynoszą mi dużo radości, zwłaszcza ta od Witka, bo nie zrozumiał o co chodzi (nawiasem pisząc: zapomniałem w rachubach o poniekąd niefartownym Lubomirze i mam dopiero 22/28) Od razu po szczycie zarzucam żółty szlak i idę na czuja w lewo. Oczywiście się opłaca, bo trafiam na półeczkę skalną z rozległymi widokami na Góry Sowie. Potem kierując się hm za potrzebą przypadkiem odkrywam jeszcze lepsze miejsce poza ścieżką, gdzie nawet ostatnio palyly ognisko. Długo sobie siedzę i już się nie denerwuję, że nie zdążę na ten wczesny pociąg. W ogóle wszystko się odmienia - i moje samopoczucie i pogoda, i wiek mentalny, bo drzewa dookoła znowu zaczynają mnie autentycznie cieszyć. Mimo wszystko boję się zaryzykować zejścia do Sokołowska i wracam w stronę Głuszycy. Chyba dobrze, bo puste naczynia krwionośne wydają się szybko napełniać okoliczną i oko liczną zielenią. Góry Kamienne, wiadomo geograficznie nie należą do Ziemi Kłodzkiej, ale krajobrazowo jak najbardziej mają TO, czego najwięcej jest w moim pojęciu w Górach Bystrzyckich, a potem w Orlickich, na Wzgórzach Lewińskich, w Górach Bardzkich i Masywie Śnieżnika. Schodzę w doskonałym humorze, a gdy już mnie muli iście, jak za dawnych lat przeprowadzam ze sobą wywiad :oops: - na swoje usprawiedliwienie mam to, że za parę dni będę prowadził program w radiu z innym prezenterem niż zawsze, więc muszę bardziej rozkręcić ryj ;)

Przychodzę na stację przed 13 i mam prosty dylemat - czekać tu półtorej godziny i czytać Cobena, czy iść do "centrum" Głuszycy. Żyłka podróżnicza i zwłaszcza gruby brzuch każą mi jednak ruszyć tyłek, co po prawdzie okazuje się nieco błędem, bo Głuszyca okazuje się powtarzać błędy pozostałych znanych mi miejscowości u podnóża Gór Sowich: Jedliny i Walimia - nie ma w niej nic ciekawego. Z braku inspiracji szukam nawet w kiosku nowego Teraz Rocka, ale kończy się na bułce pizzowej i zaciśniętych z nudy zymbach. Wracam na stację i przez czterdzieści minut napawam się sielskim widoczkiem nad torami. Potem przychodzi ładna dziewczyna z tandetnie pokolorowanymi końcówkami włosów. Udaje że mnie nie widzi, ale ja akurat czytam o Myronie Bolitarze i wiem, że to tylko słabo ukrywana reakcja na mój naturalny czar. Gorzej że pociąg się spóźnia i nie zdążę nawet na drugą połowę meczu. W końcu przyjeżdża i wracam - tym razem za oknem Góry Sowie. W Dusznikach jestem po 17, zdanżam jeszcze na koniec meczu w restauracji Zdrojowej, gdzie od dziecka organizujo dancingi i zwykle kontestuję, ale zwiedziony reklamą taniej pomidorówki i schaboszczaka - ustępuję.

rycina 1:
1. Tarnica, Bieszczady - 1994 (+ otoKar & IIIA)
2. Szczeliniec, Góry Stołowe - 2000, 2001, 2003 (+Morelka et al), 2007 (+Witek)
3. Orlica, Góry Orlickie - 2003, 2004 (+Morelka et al), 2005 (+Bogus & Morelka), 2007 (+BartZ)
4. Śnieżnik, jego Masyf - 2003, (2004), 2005 (+Bogus), 2007 (+Crazy)
5. Rudawiec, Góry Bialskie - 2003
6. Kłodzka Góra, Góry Bardzkie - 2004 (+Morelka et al), 2005 (+Bogus), 2014
7. Jagodna, Góry Bystrzyckie - 2004, 2005 (+Bogus)
8. Kowadło, Góry Złote - 2005 (+Bogus & Morelka)
9. Śnieżka, Karkonosze - 2005 (dwa razy tego samego dnia: przed południem z całą Wyprawą II + wieczorem z Bartkiem, Kacprem i Cytzem)
10. Lackowa, Beskid Niski ("zero gwiazdek!") - 2006 (+Elsea, Witek & Bogus)
11. Mogielica, Beskid Wyspowy - 2006 (+Witek & Elsea)
12. Wielka Sowa - 2007 (+Crazy)
13. Skalnik, Rudawy Janowickie - 2008 (+ Elsea, Crazy, Bogus & Profesor)
14. Turbacz, Gorce - 2010 (+Witek)
15. Borowa, Góry Wałbrzyskie - 2015
16. Biskupia Kopa, Góry Opawskie - 2015
17. Babia Góra, Beskid Żywiecki - 2015
18. Czupel, Beskid Mały - 2015
19. Radziejowa, Beskid Sądecki - 2015 (+Witek)
20. Wysoka, Pieniny - 2015 (+Witek)
21. Ślęża, masyf - 2016
22. Waligóra, Kamienne - 2018

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 03 lipca 2018 09:20:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 14:34:22
Posty: 17234
Skąd: Poznań
Potężna rela, Gerardzie!

Swoje miejsce zajmuje w niej wątek powrotu do Arkadii, który i mi w głowie się niekiedy uaktywnia. To jest w ogóle ciekawa sprawa. Uważam to czasem za obciążające. Są ludzie, którzy tak śmiało idą naprzód, "liczy się to co przed nami" - mówią.

nie patrz w jeziora przeszłości
tafla ich rdzą powleczona
inną ukaże twarz
niż się spodziewałeś


jak pisał Miłosz.

To żadna obrona Saddama tzn. żaden zarzut, bywa że zazdroszczę umiejętności takiego podejścia. Ja mam często wzrok skierowany gdzieś do tyłu, wspominam, czytam wciąż te same książki i wracam do starych tras. Ale bywa u mnie niejeden raz, że wrażenia po powrocie w jakieś stare zakątki są na początku co najmniej dyskusyjne. Podobną nutkę wyczułem w relacji Powsinogi z Rudaw. Wszystko jest jakieś zamknięte, jak kot którego się dawno nie głaskało, teraz zwinął się sam w kłębek i jest mu w sumie obojętnie a czasem nawet nieufnie prycha. Siłą rzeczy człowiek wraca wtedy do zdarzeń sprzed lat, do tamtych decyzji, dziewczyn, zaniechań i głupot a gdy humor podlany jest jeszcze mżawkowym sosem ze stratocumulusa, to bilans wypada niemal zawsze źle. Ale przy pewnej dozie cierpliwości ten dystans w pewnym momencie się skraca. Może już nie tak do końca, bo już zawsze będę wiedział że czerwony resorowiec Ferrari firmy Majorette to tylko metalowy wytłoczek osikany sprejem, pewne rzeczy już nie wrócą. Ale często nagle z jakimś zapachem, przetarciem się nieba z chmur, z napotkanym lisem - następuje zmiana. Tak jakby okolica mruknęła:
-A... to ty. No chodź, chodź.
I idę. Już nie jako młode słońce wierzgające gorącym wodorem tu i tam, ale jako miło przyjęty gość po latach. Wraca pewna harmonia, wszelkie wnioski robią się bardziej optymistyczne a nogi niosą lepiej.
Trzeba wtedy wędrować samotnie. Dwa lata temu w Tatrach miałem powrót po latach (nie licząc intensywnego epizodu z 2011), ale w nowej roli: kogoś kto planuje, mówi jak się ubrać i jak iść i gdzie postawić nogę. Dodatkowo w tych górach działa jeszcze intensywność doznań. Zupełnie inaczej wygląda to na drodze Wieczność!

Góry Bystrzyckie zacierają się u mnie w pamięci. Owszem, pamiętam ich północną część, bliską Dusznik. Droga z Zieleńca przez Torfowisko. Ale ich interioru już niemal nie pamiętam. Bardziej te Kamienne - fajną trasę zrobiłeś (pomijam gumobus), linia z Kłodzka do Wałbrzycha niezmiennie mnie urzeka... Gratuluję Waligóry! Pamiętam to podejście, faktycznie jest nie od parady, w ogóle Góry Kamienne bywają zaskakująco przykre pod tym względem.

A w ogóle to - mimo że wspomniałeś tylko o tym przelotem - najbardziej zachciało mi się powrócić w Dolinę Dzikiej Orlicy!
Może kiedyś się uda wspólnie?

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 280 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 37 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group