Ok, korzystając z L4 - kolejny nie-sobotni odcinek.
Dzień VIII - leńDziś na nic nie mam siły, panujący od kilku dni upał sięgnął apogeum, więc plączę się tylko po najbliższej okolicy i nic nowego, ciekawego nie mam do opowiedzenia.
Dzień IX - kapliczka, Żdanów, mostDziś od rana leje i nie chce przestać, ale po wczorajszym lenistwie szkoda mi marnować kolejnego dnia.
Górka, na którą dwa razy wchodziłam wcześniej, nosi nazwę Kapliczka, od kapliczki stojącej gdzieś tam na niej właśnie. Toteż dziś postanowiłam ową kapliczkę zobaczyć. Wiodła do niej prosta droga i bez problemu osiągnęłam cel. Trudno powiedzieć, żeby zrobiła na mnie jakieś szczególne wrażenie, ale w istocie była dość solidna, żeby stanowić zauważalny obiekt w okolicy.
Potem poszłam tą drogą do Żdanowa, kusiło mnie znalezienie ścieżki, którą widywałam wcześniej z góry - ale ani mapa, ani teren z bliska nie był w stanie jej wskazać. Przeszłam się więc przez tę ukrytą między wzgórzami, niesamowitą wieś, główną ulicą aż do niebieskiego szlaku, którym odbiłam w bok.
Tu zamierzałam wrócić jakoś do góry i jak się uda, to zobaczyć wiszący most - tym razem od dołu. W tym celu należało iść do pewnego momentu niebieskim szlakiem a potem odbić w nieoznakowaną drogę i kierować się prosto na most. Można było też trzymać się szlaku, dojść do wiaduktu i dalej podążać trasą kolejki, ale ta opcja była wyraźnie dłuższa. I tak oto doszłam do bardzo uroczego miejsca - mostek, rzeczka, jeziorko w oddali - wygląda na to, że to tu trzeba będzie porzucić szlak.
Niestety, kawałek dalej trafiłam na takie rozgałęzienie dróg, że zgłupiałam. Było ich pewnie ze 100.
Może mapa by pomogła, ale lało i nie miałam jak wyciągnąć jej z plecaka. Tak, tak, to jest ten moment, na który najbardziej czekacie, Drodzy Czytelnicy.
Uznałam, że trzymanie się szlaku będzie jednak najbezpieczniejsze w tej sytuacji, tyle, że jak to złośliwie w takich momentach bywa, nigdzie nie było widać ani śladu wskazówki, którędy ów szlak wiedzie. Z tego, co z mapy pamiętałam, odbijał on jednak w prawo, a ja chciałam iść początkowo na dziko dalej prosto. Wybrałam więc najbardziej prawą drogę w zasięgu wzroku, oprócz takiej jednej, co zdawała się wręcz zawracać, w dodatku najbardziej wydeptaną - rozsądek wskazywał, że to musi być tu. Niestety, nigdy więcej już niebieskich oznaczeń nie zobaczyłam, znak, że musiałam odbić w prawo za bardzo, no cóż, trudno... Grunt, że droga wiedzie pod górę, kierunek jest z grubsza ok, najwyżej nie dotrę do mostu, tylko gdzieś w okolice Fortu Ostróg, a niech tam...
Ścieżka długo wiodła w rozsądnym kierunku, więc byłam spokojna. Po drodze minęłam nawet jakąś jaskinię, ale nie miałam ochoty wpełzać tam w błocie na czworakach, tym bardziej, że deszcz nie pozwalał na wyjęcie latarki przed wejściem. W pewnym momencie doszłam do kolejnego rozwidlenia dróg i tu już miałam dylemat - w sensowną stronę prowadziły zbyt mocno jak na mój gust zarośnięte ścieżki, a jedyna, wyraźnie używana, szeroka droga zawracała jeszcze bardziej w prawo - co oznaczało cofnięcie się nie wiadomo dokąd i być może nawet powrót do Srebrnej Góry z drugiej strony fortu. Ale poszłam tędy, licząc, że może znowu skręci w lewo. No cóż... szłam już dłuższy kawałek, zanim doszłam do innej drogi, przecinającej tamtą. Tu skręciłam więc w lewo i nieco się uspokoiłam. Zdało mi się też, że słyszę samochody w górze, znak, że muszę już być blisko przełęczy. Dobrze! Wkrótce zobaczyłam też domy - ewidentnie zbliżyłam się do cywilizacji, tylko jak wydostać się do szosy na górze? Nawiasem mówiąc, dopadło mnie wówczas zaćmienie umysłu, które nie pozwoliło mi sobie uświadomić, że gdybym faktycznie była tam, gdzie myślałam, że jestem, to tego wszystkiego w górze nie miałoby prawa być!
A póki co nie widzę przejścia, więc idę dalej tą drogą i w pewnym momencie dopada mnie stres - dalsza ścieżka jest zagrodzona taśmą i drutami - czyżby zaczynał się teren prywatny? A ten drut - czy nie jest pod napięciem? Już tu w okolicy widziałam taki, nawet z ostrzeżeniem, że napięcie jest. A ten tutaj... nie wiem... W dodatku dalej straszne błoto, jak tam pójdę, utonę! Jednak ryzykuję, drut da się przekroczyć bez dotykania go, a ja i tak nie mam wyjścia. Błoto faktycznie straszliwe i cudem je pokonuję, kiedy nagle dociera do mnie, co widzę przed sobą w oddali... Otóż jest to...
wiszący most! Alleluja! Jestem ocalona! I doszłam tam, gdzie od początku chciałam!
Droga, którą idę, to trasa kolei, a ja, zgubiwszy szlak, musiałam skręcić bardziej na lewo, a nie, jak sądziłam, bardziej na prawo od niego. Więc szlak to musiała być ta ścieżka całkiem zawracająca (mapa to potem potwierdziła), a ja poszłam tak, jak od początku najbardziej chciałam! Czad! Hurra! Uznałam to za najlepsze ze wszystkich zgubień szlaku w moim życiu. Potem jeszcze radość na krótko ustąpiła panice, bo przeoczyłam początek schodów wiodących do szosy i naszła mnie myśl, że może one wcale tu na dół nie dochodzą? Wkrótce jednak odnalazły się i mogłam już tylko nacieszyć się tym miejscem, pooglądać most od dołu, zatrzymać się na nieistniejącej już stacji, a potem wyjść na szosę i bezpiecznie wrócić do domu.