Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 19:49:49

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 280 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 19  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 21 października 2009 20:56:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Relację z mojej zeszłotygodniowej wyprawy czas zacząć:

Dzień 1 - przyjazd

Wkrótce po opuszczeniu deszczowo-mglistego Chorzowa pogoda zaczęła się poprawiać. Pojawiły się fragmenty nieba, coraz częściej wyglądało słońce. Przez to nabrałam (jakże złudnej) nadziei, że może tak już przez cały mój wyjazd zostanie...
Kiedy wjechałam już w obszar Sudetów, zostałam powitana przez olśniewający spektakl świetlny w wykonaniu chmur, słońca i gór. Żałowałam, że nie mam na wierzchu aparatu. Z drugiej strony, pomyślałam sobie, że może to i dobrze, że niektórych pięknych rzeczy nie udaje się utrwalić, bo przez to są one tym bardziej niezwykłe i cenne...

Wkrótce uświadomiłam sobie, że w tym dziwnym miejscu przytłaczająca większość samochodów ma w rejestracji moje inicjały (z uwzględnieniem imion obojga)... dość osobliwe uczucie. :)

Do Stronia Śląskiego, gdzie miałam nocleg, udało mi się, wbrew obawom, dotrzeć jeszcze za dnia. Zmęczona wczorajszym straszliwym błądzeniem w Chorzowie, ucieszyłam się, że nie będę musiała tutaj szukać swojej kwatery po ciemku. Droga zresztą była prosta, więc dość szybko dotarłam na miejsce i udało mi się jeszcze wyruszyć na zakupy połączone z małym zwiedzankiem. Szkoda tylko, że wraz z moim wysiąściem z PKSa zaczęło padać i tak oto definitywnie skończyły się marzenia o ładnej pogodzie. Pomimo niedzieli i w sumie dość późnej pory, o dziwo udało mi się dostać coś na jutrzejsze śniadanko. Przy okazji rozejrzałam się trochę po samym Stroniu, nie za dużo niestety, bo jednak powoli zaczynało zmierzchać. Miasteczko okazało się być znacznie większe, niż się spodziewałam. I generalnie bardzo spodobało mi się, pomimo paru brzydkich elementów typu straszny zielony budynek w samym centrum. Jednak ogólnie atmosfera architektoniczna wg mnie bardzo miła, zwłaszcza wieczorami w deszczu i świetle latarni.

Dzień 2 - Śnieżnik

Po koncercie w Chorzowie miałam przyjemność porozmawiać z ekspertem od tych stron, czyli Gerem. :) Usilnie doradzał mi podjechanie do Kletna, pójście na Śnieżnik żółtym szlakiem i powrót czerwonym. I prawie się dałam namówić. ;) Właściwie już byłam zdecydowana iść tą trasą, ale... popatrzyłam jeszcze raz na swoją mapę. Do Kletna obecnie nic nie jeździ, to raz. Szlak żółty wygląda na znacznie bardziej męczący, niż upatrzony sobie wcześniej przeze mnie niebieski, to dwa. A moja kondycja... no, wiadomo, tragedia. Ile czasu zająć mi może cała ta droga, nie mam pojęcia. Decyduję się więc na swoją pierwotną wersję podejścia - jadę do Bolesławowa, dochodzę do Kamienicy i stamtąd na szczyt niebieskim.

Bolesławów sam jest ok, ale Kamienica już mi się nie podoba. Jakaś taka, ja wiem... niechlujna i źle się komponuje z otaczającą przyrodą. Trochę mi się dłuży trasa asfaltowa przez nią. W końcu docieram jednak do mojego szlaku i odbijam w piękną czerwoną jesienną leśną drogę. Na dzisiejszej wyprawie cieniem kładzie się fakt, że od rana bez ustanku pada deszcz, co niestety odbija się przede wszystkim na widokach - toną we mgle. Jedynie na początku wspinaczki co nieco prześwieca zza drzew.
Obrazek
Pozostaje mi cieszyć oko kolorami najbliższego otoczenia, a na te przynajmniej narzekać nie mogę. :)
Obrazek

Droga pod górkę w końcu jednak dała mi się we znaki. Zaczęłam odczuwać zmęczenie i przede wszystkim głód. Niestety, kiedy leje i wszystko dookoła mokre, dość trudno zrobić sobie piknik na pierwszym lepszym napotkanym pniu. A ja tu mam wrażenie, że jak zaraz czegoś nie zjem, to padnę. Zaczynam się wkurzać, że nie dbają tu o turystów, nie poustawiali zadaszonych wiat, pod którymi można by spocząć... oj, przydałaby się jakaś, naprawdę, wzdycham sobie. 'Mówisz i masz' - uśmiechnął się w tym właśnie momencie Pan Bóg gdzieś na górze. I oto zza zakrętu wyłoniła się wiata! :D Jedyna, jak się potem okazało, na całe podejście. Szczęśliwa, usiadłam, pojadłam, popiłam, przy okazji zmarzłam trochę i ruszyłam w dalszą drogę, która szybko mnie z powrotem rozgrzała.

Teraz muszę się przyznać, że kiedy siedząc nad mapą, zastanawiałam się nad wyborem tras, którymi będę chodzić, z lewej strony Stronia rzuciły mi się w oczy Krowiarki. Nabrałam chęci na sprawdzenie, czy faktycznie rosną w nich legendarne pionówki i czy można je spotkać jeszcze o tej porze roku. Jednakże prespektywa spotkania ze strzegącymi ich pająkami skutecznie zniechęciła mnie do wyprawy w te okolice. ;) Teraz jednak, w drodze na Śnieżnik, w połowie października, natknęłam się na piękne, okazałe i pyszne jagody :!: Więc jeśli pionówki to taka specjalna, październikowa odmiana jagód (teraz myślę, że tak, choć kiedyś posądzałam je o pokrewieństwo z poziomkami), to tak, proszę państwa - one NAPRAWDĘ ISTNIEJĄ!!! :) (I to nie tylko w samych Krowiarkach, rozmnożyły się już na boki ;) ) Pająków nie było. :)

Dotarłam do długiego płaskiego odcinka szlaku. Teraz, kiedy odpadł problem w postaci zmęczenia, a droga zamieniła się w wąską ścieżkę pomiędzy mchami i mgłami i klimat zrobił się wręcz narnijny, poczułam się szczęśliwa i bardzo zadowolona z siebie, że wybrałam właśnie ten szlak. Brak widoków wciąż doskwierał, ale wobec magii tego miejsca stał się mniej dokuczliwy.
Obrazek
Obrazek
W pewnym momencie trafiłam na coś czarującego - wytryskujące ze skały źródełko opadające do małego stworzonego przez siebie wodnego oczka. Cudo! Niech żyją takie niespodzianki na szlakach! :D Napiłam się z niego wody. Była cieplejsza od deszczu.
Obrazek

Później trafiłam na kolejne obfite jagodowisko. W tym czasie deszcz stopniowo zmienił kolor na biały. Najwyraźniej Śnieżnik postanowił przywitać mnie w sposób godny swej nazwy. Ja tymczasem zaliczam nowe, niezwykłe życiowe doświadczenie - jedzenie jagód prosto z krzaka podczas, gdy na głowę pada śnieg.

W końcu dochodzę do zatopionego we mgle schroniska.
Obrazek
Obawy, czy wobec pory roku i niemal zerowej frekwencji turystów na szlaku, będzie czynne, przeplatały się z nadzieją płynącą z posta Natalii, która pisała o jedzeniu w nim obiadku w jeszcze późniejszym terminie. Okazało się czynne! Wchodzę do ciepłego środka, przemoknięta do suchej nitki, mój plecak również wykazał się zerową wodoodpornością. Za obiadek płacę więc panu ociekającym banknotem. Po obiadku wyciągam mapę i zastanawiam się nad dalszą trasą. Gero radził czerwony szlak. Kręcę trochę na niego nosem, długi jest i jeszcze po drodze parę razy pod górkę, czego nie lubię. Jak już raz zdobyłam szczyt, to potem chcę tylko w dół. Ale z drugiej strony... jest jeszcze wcześnie, spory odcinek żółtym zamierzam jeszcze pójść pojutrze... Daję się skusić na czerwony!

Po wyjściu ze schroniska uderzyła we mnie fala lodowatego wichru. Klnę siebie za to, że nie wpadłam na pomysł wzięcia ze sobą rękawiczek. Biegnę czym prędzej żeby uciec z otwartej przestrzeni i znaleźć się między drzewami. Tu nieoczekiwanie, po raz pierwszy tego dnia, przestaje padać i w ciągu zaledwie ułamka sekundy znika gdzieś mgła. :shock: Nie na długo, niestety. Zanim doszłam do miejsca, z którego mogłoby być coś widać, mleko powróciło. Od tej pory jednak co jakiś czas zdarzały się miłe i coraz dłuższe przerwy w opadach.

Szlak ma wielki potencjał widokowy, niestety z racji mgieł niewykorzystany. Nie mam wątpliwości, że przy ładnej pogodzie musi być tu fantastycznie. No cóż, wiem, że będę musiała jeszcze kiedyś tu wrócić! Mimo wszystko nie żałuję, że tędy poszłam. Młode choinki wśród czerwonych traw są pełne uroku, czasem wprowadzają atmosferę radosną i lekką, czasem robi się nieco straszno - ale zawsze pięknie.
Obrazek
Obrazek
Po drodze trafiają się i skałki, wdrapuję się na nie, ciekawa, jak wiele zdołam z nich zobaczyć. No, niezbyt wiele, niestety.
Obrazek
Bardzo do gustu przypada mi czerwony wąwóz wiodący na Czarną Górę.
Obrazek
Szczyt Czarnej Góry - ku mej radości - również skalisty. :)
Obrazek
Radość jednak wkrótce zamienia się w lekką panikę, bo oto dalej w dół wiedzie kilka ścieżek i nigdzie żadnego oznaczenia, którą z nich trzeba pójść. Najpierw kawałek poszłam jedną, nie znalazłam szlaku. Potem kawałek drugą, również zawróciłam. Potem trzecią zeszłam odcinek całkiem spory, zanim uznałam, że i tu trzeba się poddać. Wkurzona, że znowu mam tyle pod górkę, wracam na szczyt i raz jeszcze próbuję drogi środkowej. Tu po jakimś czasie dostrzegam oznaczenie szlaku i oddycham z ulgą. Przyspieszam, świadoma, że już późno. Niestety, droga mokra jest i zdarza mi się co jakiś czas niebezpieczny poślizg. Po jakimś czasie zchodzę poniżej poziomu chmur i wreszcie mogę cieszyć się widokami. Niestety, zaczyna już lekko zmierzchać i aparat nie bardzo sobie z tym radzi, choć dla mojego oka wciąż jeszcze jest jasno.
Obrazek

Śpieszę się jednak coraz bardziej, żeby dotrzeć do Stronia jeszcze za dnia. I w końcu staje się to, co się stać musiało - wpadam w poślizg nie do opanowania i ląduję w samym środku okazałego błocka. Dzięki Bogu, był to odcinek drogi dość płaski i miękko-trawiasty, przez co upadek nie kończy się śmiercią lub kalectwem. Ale spodnie i buty całe ufajdane. No pięknie! Teraz to lepiej, żebym do cywilizacji dotarła już po ciemku. Nic z tego. Docieram, kiedy jest jeszcze dość jasno. Szczęśliwie proces ściemniania postępuje już szybko i wkrótce stan mojej odzieży zostaje litościwie ukryty przed ludzkimi oczyma.

Do domu docieram ok. 19, rano wyszłam przed 9. A to oznacza, że pokonałam tę drogę dokładnie w takim samym tempie, jak swego czasu Gero i Crazy. Wierzyć mi się nie chce, jak to jest możliwe. Czyżby niebieski szlak, którym szłam faktycznie był o wiele lżejszy od żółtego, mimo - na oko - tej samej długości? A może - czyżby nie było ze mną aż tak źle?

Ponieważ wszystko, co miałam na sobie/ze sobą (z aparatem włącznie :? ) jest całkowicie mokre, dzień zakańczam rozkładaniem tego wszystkiego gdzie się da w celu wysuszenia. Przy okazji błogosławię siebie za pomysł wzięcia spodni i butów na zmianę. Już jutro będę błogosławić jeszcze bardziej...

cdn.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 22 października 2009 19:06:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Dzień 3 - Czernica

'Koniecznie jedź do Bielic!' - powiedział Gero. I jeszcze:
Gero pisze:
najpiękniejsze niemiasto na Ziemi Kłodzkiej

Ok, brzmi to interesująco, więc zamierzam się tam wybrać. Pomysł, żeby pojechać do Bielic i stamtąd iść na Czernicę, początkowo zdał mi się nie do przyjęcia. Jedyny poranny PKS w tamtą stronę jest o godz. 6.16. Nie ma szans, żebym wstała o takiej porze! :evil: Zamierzałam iść żółtym ze Stronia i do Bielic zejść na koniec. Ale... popatrzyłam na mapę i podejście z Bielic wyglądało o wiele bardziej zachęcająco, niż ze Stronia. Znacznie krótsze i niewiele wyższe, niż wczorajsze ze Śnieżnika na Czarną Górę. A ze Stronia nie wiadomo, ile czasu bym szła i czy bym potem zdążyła na ostatni autobus... Tymczasem do Bielic mam kolejny PKS o 13.24. Późno trochę, ale skoro wczoraj mniej więcej o takiej porze dotarłam na Śnieżnik i dalej czeka mnie trasa porównywalna (a nawet krótsza) do dalszej wczorajszej, to przecież powinnam dać sobie radę bez problemu! Zadowolona z siebie, nieświadoma w jak głębokim tkwię błędzie, zdecydowałam się na taką właśnie opcję.

Pogoda dziś jak dotąd to śnieg na przemian ze słońcem i błękitnym niebem, co nastraja optymistycznie i pozwala wierzyć, że trafią się jakieś widoki tym razem. Wysiadłam na przystanku przedostatnim, chcąc jak najwięcej z owych Bielic zobaczyć. Jest owszem, bardzo ładnie, ale nie jakoś nadzwyczajnie. Bardziej podobała mi się podziwiana z okien autobusu wcześniejsza miejscowość - Nowy Gierałtów i droga przed Bielicami - szpaler drzew wciśnięty pomiędzy górami. No, troszkę jestem rozczarowana, przyznam. Ale tylko do czasu! Bo dalsza część Bielic robi się już faktycznie bajeczna! I wiem już, że warto było tu przyjechać. :)
Obrazek
Poza tym zarówno tu, jak i wcześniej po drodze zachwycają mnie kolory otaczającej przyrody - jesienne barwy liściastych drzew kontrastujące z przyprószonymi śniegiem choinkami na szczytach. Jestem zła na swój aparat, że nie potrafi oddać tego zestawienia.
Obrazek
Obrazek
Kiedy mijam Bielice i zagłębiam się w las, kolorystyka robi się już absolutnie fenomenalna.
Obrazek
Jeszcze później zaczyna dominować złoto pomieszane ze srebrem. Mam wrażenie, że trafiłam do Lorien.
Obrazek
Obrazek
Pojawiają się też w prześwitach między drzewami jakieś dalekosiężne widoczki! :)
Obrazek
Obrazek

Tymczasem śniegu zaczyna padać coraz więcej, i teraz już praktycznie bez przerwy. Biel powoli opanowuje krajobraz. Ja natomiast dochodzę do wniosku, że mapa mnie okłamała i trasy pod górkę jest znacznie więcej, niż by z niej wynikało. W pewnym momencie zdaję sobie też sprawę z faktu, że od dłuższego czasu nie widziałam nigdzie oznaczenia szlaku. Dziwi mnie to, bo zdawało mi się, że cały czas szłam jedyną możliwą ścieżką. No, były jakieś odgałęzienia, ale w dół. Nawet mi by do głowy nie przyszło, że gdzieś tam trzeba skręcić. Ale wszystko wskazuje na to, że zbliżam się już do szczytu. W związku z tym nie martwię się, że zgubiłam szlak i idę dalej przed siebie. Wygląda na to, że wszystkie drogi prowadzą do celu. Tyle, że ta akurat droga skończyła się nagle i nigdzie. No, ale wierzchołek mam już tuż, tuż przed sobą. W związku z tym decyduję się na przedarcie przez chaszcze. Tam na górze na pewno odnajdę szlak! Wpadam w zaspy, śnieg nasypuje mi się górą do butów i wkrótce powoduje odklejenie się poduszki zabezpieczającej lewą piętę. Niedobrze. No, ale i tak nic tutaj na to nie poradzę. Przynajmniej te buty wyschły mi szybko i generalnie zdały przy tej pogodzie egzamin. Wreszcie znalazłam się na szczycie. Bez wątpienia jest to szczyt CZEGOŚ. Niestety, nie mam pojęcia, czego. Nic nie wskazuje na to, że jest to Czernica i że są tu w pobliżu jakieś ludzkie drogi. Cholera, po pierwsze, gdzie ja jestem?!, po drugie - więc jednak muszę zawracać!

Złażę w dół i po jakimś czasie dostrzegam na drzewie oznaczenie. Na szczęście wcześniej, niż owe zapamiętane przeze mnie odgalęzienie. Tylko dokąd ono prowadzi? Okazało się, że jest tam droga, tyle że przysypana śniegiem i przez to po prostu jej wcześniej nie zauważyłam. Dała mi chwilę wytchnienia, nie wznosząc się zbytnio przez czas jakiś. Zawiodła w pewnym momencie w gęste krzaczory, przez które latem za żadne skarby sama bym nie przeszła. Nawet z kimś, kto szedłby przede mną, piszczałabym, płakała i wyła. Na szczęście na śniegu nie ma pajęczyn! :)

Tymczasem trasa znów wiedzie pod górę i to naprawdę dużo dłużej i dalej, niż by to wynikało z mapy. Czuję się bardziej zmęczona, niż podczas wczorajszej wspinaczki na Śnieżnik. Zaczynam się martwić o czas, ale boję się sprawdzić, która jest godzina. Wreszcie docieram jednak na szczyt Płoski i wiem, że do Czernicy będzie już lekko. Tyle, że śnieg zasypał wszystko równo, nie widać ścieżki i nie mam pojęcia, w którą stronę dalej iść. Oznaczeń szlaku też nie widzę.
Obrazek
Obieram najrozsądniejszy kierunek i wkrótce okazuje się, że dobrze zrobiłam. Dookoła jest arcypięknie. Brnę przez zaspy, wszędzie choiny przykryte śnieżnymi czapami. Teraz jestem w Narni, bez cienia wątpliwości!
Obrazek
Zrobiło się ciemno, mimo, że, jak się później okazało, nie była to jeszcze pora zmierzchu. Po prostu Czernica również postanowiła przywitać mnie zgodnie ze swoją nazwą i pozwoliła obejrzeć śniegową chmurę od środka.
Obrazek
Obrazek
Na bardziej otwartej przestrzeni dopada mnie zamieć. Od czasu do czasu powtarzają się nerwowe momenty, kiedy nie widzę ani ścieżki ani szlaku. Jednak tym razem udaje mi się nie zgubić drogi i na szczyt Czernicy docieram już bez problemu.
Obrazek
Tu zbieram się na odwagę i sprawdzam czas. Shit! 18! O 19 będzie już całkiem ciemno, a wg drogowskazu do Stronia jeszcze 3 godziny drogi! Ruszam pospiesznie w dół, modląc się, żeby przed zmrokiem dotrzeć chociaż do równej, szerokiej drogi. Nie obywa się bez poślizgów i wywrotek, na szczęście upadki w śnieg są znacznie przyjemniejsze i fajniejsze, niż w błocko. :)

Dochodzę do pierwszego rozgałęzienia dróg i znowu nigdzie nie widzę ani śladu oznaczenia szlaku. Teraz naprawdę nie wiem, w którą stronę dalej. Idę w lewo, potem w prawo - nie znajduję nic. Robię się naprawdę niespokojna. To nie jest dobra pora na błądzenie! Wreszcie znajduję właściwą ścieżkę, znowu mało widoczną i w miejscu, które wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy. Sytuacja jeszcze potem się powtarza - kolejne rozdroże, brak wskazówek, co dalej i spacer spory kawałek w złą stronę. Tymczasem zaczyna już naprawdę zmierzchać. Nie jest mi do śmiechu. Na pocieszenie ze zmroczniejącej polanki wyskakują uciekające sarny. Spore sztuki dane jest mi obejrzeć z całkiem bliska.

W końcu odnajduję szlak i wydaje mi się, że to już jedyna, prosta droga do celu. W ciemnościach i przy sypiącym w oczy śniegu wolę świecić sobie latarką pod nogi, dość trudno śledzić mi oznaczenia na drzewach, więc przestaję zwracać na nie zbyt wiele uwagi. I znowu po jakimś czasie dociera do mnie, że ich nie ma. Wyciągam mapę, która tym razem szczęśliwie pozwala mi się zorientować, gdzie jestem, gdzie i kiedy mam skręcić. Widzę, że nadłożyłam trochę drogi, ale za to poszłam trasą niewątpliwie bezpieczniejszą. No i nie jestem już jakoś szczególnie daleko... W pewnym momencie wychodzę na łąkę, z której roztacza się piękny widok - w dole światła Stronia, za nimi szczyty gór - jedne toną w czarnej mgle, zaa innych prześwieca dziwny, mroczny blask. Niesamowitość!

W Stroniu nie udaje mi się dostać już nic rozsądnego na dzisiejszy obiad i jutrzejsze śniadanie, będę musiała zadowolić się ciastkami i zupką w proszku. No trudno... Przynajmniej żyję i dotarłam tu cała! :) Na kwaterze okazuje się jednak, że nie tak całkiem cała. Spodziewałam się okazałego bąbla na pięcie, niestety po zdjęciu buta okazało się, że jest znacznie gorzej. Moim oczom ukazała się wielka, paskudna, dziura zdarta do żywego mięsa. Zastanawiam się, jak ja dam radę chodzić z tym fantem jutro. Do jutra jednak odkładam zmartwienia...

cdn.


Ostatnio zmieniony pt, 23 października 2009 20:30:37 przez Fengari, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 22 października 2009 23:40:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 14:34:22
Posty: 17234
Skąd: Poznań
Ależ hardkor, autentycznie podziwiam! :-)
Byliśmy też na Czernicy, w listopadzie zeszłego roku. Warunki były mgliste i wietrzne, ale nie aż tak nieprzyjazne jak teraz (choć Twoje widoki narnijne niezapomniane, oczywiście). I nawet wtedy ta Czernica dała nam solidnie w kostkę.

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 23 października 2009 10:12:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:39:35
Posty: 12221
Skąd: Nieznajowa/WarsawLove
aj fengari, ty to masz przygody :wyciera:

kogokolwiek spotkałaś w ogóle na szlaku? jakiegoś człowieka? mam wrażenie, że byłaś tam zupełnie sama.

no i w ogóle podziw za odwagę takiej samotnej wyprawy.

_________________
ja herez ja herez
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 23 października 2009 13:03:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
super wpis i świetne zdjęcia!

bardzo zazdroszczę tej wyprawy ale to jak to jest napisane pomaga mi to w sumie samemu przeżyć (te charakterystyczne słabe oznaczenia szlaku i przez to częste go gubienie, chyba nigdzie indziej Crazy tak często nie gubił szlaku, mi się to średnio zdarza raz na jedno wyjście tam; no i to że czasem obok oficjalnej drogi są lepsze widoki)


:brawa: :brawa:

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 23 października 2009 19:53:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
arasek pisze:
Ależ hardkor

No fakt, trochę hardkor, zwłaszcza jak się idzie. Bo za to potem jak się fajnie wspomina! :)

natalia pisze:
kogokolwiek spotkałaś w ogóle na szlaku? jakiegoś człowieka?

Pierwszego dnia w drodze na Śnieżnik spotkałam 1 turystę, potem wracając znów 1 turystę i 1 miejscowego, ale to już bliżej Stronia.
Drugiego dnia podczas wyprawy na Czernicę nie spotkałam nikogo, nie licząc w pewnym miejscu świeżych śladów na śniegu.
Trzeciego dnia spotkałam trochę więcej ludzi - i miejscowych i turystów, no ale to taka trasa była. Relacja wkrótce. :)

Gero pisze:
te charakterystyczne słabe oznaczenia szlaku i przez to częste go gubienie, chyba nigdzie indziej Crazy tak często nie gubił szlaku, mi się to średnio zdarza raz na jedno wyjście tam; no i to że czasem obok oficjalnej drogi są lepsze widoki

No, trochę mnie pociesza, że nie tylko ja się tak gubiłam. :wink: Szkoda tylko, że nie udało mi się przy okazji trafić na te lepsze widoki. Koniecznie, koniecznie muszę tam wrócić kiedyś latem, jak będzie ładniejsza pogoda i zobaczyć, jak ta okolica naprawdę wygląda!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 10:42:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
Wyśmienita relacja Fengari skłoniła mnie do zastanowienia się co takiego jest w Ziemi Kłodzkiej i naszła mnie oxota podzielenia się tą ważną częścią mojej klattki piersiowej. Aaa więc będzie nuda i można przejźdź do Żaden Off To Mnie Dzisiaj Urzarło W Kostke Łink.

O, ktoś jeszcze został, witam ponowtak. Do Dusznik Zdroju jeździliśmy od początków świadomości, gdyż brat mojej Mamy pracował tam jako innternista w Sanatorium Kolejowym (niestety później tę pracę stracił do jasnej cholery). Z okna kuchni dobiegały kojące szumy Parku Zdrojowego i szmery strumyka zdrojowego obciążonego żelazem, a z okna pokoju gościnnego było widać potężną (jak na wzrok małego człowieczka) górę prowadzącą na Muflon. Te pobyty w Dusznikach wydawały mi się wtedy raczej pasmem udręk i nic nie zapowiadało, że kiedyś będzie to moye Szaier. No bo z kuzynkami była wieczna wojna podjazdowa (która trwała zresztą uporczywie długo – jak już byłem w liceum to przyjechały raz do Poznania i namówiły Morellę żeby posmarować czekoladą ryj Gilmoura nad moim łóżkiem, był oczywiście do wyrzucenia), między dorosłymi nieporozumienia były jeszcze większe a co najgorsze nigdzie nie było nic do słuchania muzyki i musiałem sobie odtwarzać wszystko w głowie (ewentualnie liczyć na cud w postaci skrawka Beatlesów w TV). Może jednak już wtedy zauważyłem że te piosenki które mi się przypominały rezonowały w tym miejscu niesamowicie głęboko. No i później pamiętałem że w obliczu różnych bardzo nieprzyjemnych sytuacji rodzinnych nasza Czwó®ka nie z Liverpoolu stawała się największą jednością w historii. Niestety ta piękna okoliczność szła w parze z kompletnym dyletanctwem turystycznym: przez te osiem lat chodziliśmy głównie na Muflon („długie” wejście Drogą Libuszy postrzegane było jako szczyt himalaizmu) i na Ścieżkę Zdrowia w zaczątku Gór Orlickich 5 minut nad Parkiem Zdrojowym. Raz jeden wujek zabrał nas komunistycznym maluchem na wieżę widokową nad Torfowiskiem nad Zieleńcem i oczywiście gdy pientnaście lat później w końcu zainteresowałem się nienażarty co to było za magitrzne miejsce, jedyną odpowiedzią ze strony mamy było sprytne lawirowanie niewiedzo.

Jednak w szóstej klasie, wiosną, zdarzyło się coś co mnie w dużej mierze ukształtowało. W tamtym okresie strasznie nienawidziłem chodzić do szkoły (przez lekko psychopatyczną nauczycielkę matematyki) i robiłem wszystko by nabić temperaturę na termometrze metodami mniej lub bardziej naturalnymi poczęcia choroby. Chudzinka majaczył i dławił się zapowietrzonymi sinusami więc Rodzice się zlitowali: pewnego ranka, we wtorek, obudziłem się a mama mówi że nie idę dziś do szkoły tylko jedziemy do Dusznik na dziesięć dni, do raju na zielone Twoje Łąki, oczywiście łapałem wtedy powietrze jak niewidomy wzrok. Z tego wyjazdu pamiętam najwięcej pejzaży duchowych.

Następnym razem pojechaliśmy tam gdy byłem w środku studiów i potem na ich końcu. Za pierwszym razem po raz pierwszy wypuściłem się sam w okolice, wybierając szlak na chybił trafił, metodą fajna nazwa fajna wyćczka, bez mapy, bo dotychczas żadnej nie widziałem na żywe oczy. Szlak prowadził do Karłowa, ja zawróciłem w połowie tknięty jakąś niemocą. Potem dowiedziałem się że kilka dni wcześniej na tym samym szlaku ktoś do dzisiaj nie złapany zastrzelił bez powodu dwójkę studentów. Za drugim razem przywiozłem z wyjazdu mapę.

I wtedy mi zupełnie odwaliło. Często wracałem z pracy (wtedy zaczęłem uczyć dzieci angielskiego w Pobiedziskach z stuporem maniaka wmawiając im że watermelon to proste, melon) rozkładałem mapę i siedziałem nad nią długie kwadranse obmyślając Trasy. Nazwy wiosek i szczytów i poziomice mówiły do mnie i wprowadzały w trans. W tym czasie dwa razy pojechałem jako „Opiekun Muzyczny” rekolekcji duszpasterstwa Filipinów ze Świerczewa (usilnie promując Tymoteusza) w Góry Stołowe. Raz mieszkaliśmy u Nadleśniczego Parku w Karłowie (Jezus Chrystus przyszedł nawet do starej stodoły) drugi w Ostrej Górze (stąd numer Mt. Sharp) i to właśnie to pasmo poznałem najlepiej ze wszystkich. Docierały do mnie niepokojące sygnały że czasem tu NIC nie ma, tylko moje herbaciane opary w głowie, ale wycieczka do Dusznik niebieskim szlakiem obudziła dawne echa.

Od 2003 zacząłem wypuszczać się na samotne wyprawy do Ziemi Kłodzkiej. Bardzo dużo mi dały choć trudno nazwać je sielankowymi. Wprawdzie niektóre miejsca wciąż potrafiły mnie oczarować (w Bielice na końcu świata to nie mogłem uwierzyć, a moment gdy pierwszy raz przeszedłem na drugą stronę Gór Bystrzyckich po szeroką panoramę Masywu Ś i Gór Z niezapomniany, zakręt nad Porębą też mnie wzruszył, mimo że jeszcze wtedy nie znałem Pippina), ale generalnie rzeczywistość na szczęście do mnie dotarła i okazało się że te strony śląskie mnie nie zbawią. Okazało się, że jeśli miasteczka w tych stronach nie oddychają parkiem zdrojowym to mogą być nieprzyjemne (tak jak Bystrzyca Kłodzka), albo że niektóre miejsca obiektywne takie jak Śnieżnik nie chcą do mnie mówić, albo że onomastyka dla biednych w moim wydaniu to urojenia, bo jakże to że taka piękna nazwa jak Międzylesie ozdabia takie... nic? A jednak to prawda.

Równocześnie zacząłem uporczywie pokazywać Ziemię Kłodzką najbliższym mi osobom, niektóre dały się nabrać na jej urok (świetna wycieczka na górę Mnich), większość – nie. I to był dla mnie wielki cios, porównywalny z tym że ktoś może jednak woleć Legendę od Triodante (te dwie sprawy decydowały się zresztą w miarę równolegle) jedno i drugie skutecznie wyleczyło mnie zresztą z kryptoobiektywizmu. Moja reputacja „przewodnika” legła w jeszcze bardziej dramatyczny sposób kiedy to poprowadziłem trzy dziewczyny w pięciogodzinną trasę w śniego po kolana (i wyżej), bo to przecież tylko Góry Bardzkie. Już ciemniało i niektórzy bardzo słabli i nie wiadomo co by było ale na szczęście jakiś Anioł odśnieżył niespodziewanie drogę w połowie góry.

Pierwszym Forumowiczem który pojechał ze mną w te strony (2005) był Bogus (hehe, pamiętam jak kazałem Natalii zgadnąć z kim z Forum byłem w górach, a ona no nie wiem, hm, Z KISZIRO? hihihi), który zobaczył mojego posta, że jutro jadę i zapytał czy może się dołączyć. Niestety był to mój najgorszy pobyt w tym miejscu i gdyby nie Bogi to pewnie bym go jeszcze bardziej skrócił – nie dość że nękała mnie jakaś uporczywa alergia to jeszcze obtarły mnie buty, no i za powiedzmy chiny nie mogłem dorównać kroku mistrzowi... Mieszkaliśmy w Międzylesiu, bo nie mogłem uwierzyć w to że tam nic nie ma, no nie było, piękna nazwa Jodłów kryła wzgórze jakich wiele, Mały Śnieżnik jeszcze mniejszy niż tatuś, padała z nieba padaka no i zdecydowanie najfajniej było w pokoju, mimo że restauracja w Bystrzycy nie spodobaa się żołądku Bogiego. Z tego wyjazdu zapamiętałem jeszcze jedną super sytuację: długie doczekiwanie na pociąg na stacji (raz w Bystrzycy Kłodzkiej Przedmieście dokąd uciekliśmy z obrzydliwej stacji głównej, raz w Domaszkowie i raz w Kłodzku – wszystkie świetne, bo czas zawisł w powietrzu i można było głęboko odetchnąć). Jeszcze raz tego samego lata pojechaliśmy z Bogim i tym razem także z Siorą na dłużej (cztery noclegi w Dusznikach, dwa w Stroniu Śląskim, gdzie zapomnieli że mieliśmy przyjechać i musieliśmy czekać przed pustym hostelem bo byliśmy jedynymi gośćmi szyci) i tym razem było już tak jak powinno, mimo że raz zgubiliśmy się w Górach Bystrzyckich i co ja tam krzyczałem? Tylko kurwa taki głupi człowiek jak ja mógł się zgodzić żeby tu iść, co dziwne skoro ja sam byłem pomysłodawcą, żeby tu iść. No i ta upiorna zabawa, którą z Bogim setnie, ale Siora przeklinała - jeżeli ktoś powiedział przypadkiem w rozmowie dwa słowa z tekstu Armii po kolei, to jeżeli inny to zauważył - to miał punkt. Ja miałem punktów najmniej (Siora o dziwo najwięcej) więc podpuszczałem: Bogi, a co będzie jeżeli nam zabraknie czasu by tam doiść? Jeżeli nam zabraknie czasu to skró... JEŻELI NAM! MAM PUNKT! W końcu każdy ważył dobrze każde słowo i atmosfera była pełna mentalnej ubecji - w końcu Siora zakazała dalej w to grać. Pod sam koniec olśniła mnie jedna góra nad Stroniem i myślałem czy aby nie zbudować tu nowej, dorosłej mitologii. Bogi bardziej upodobał sobie Góry Złote. Smaku jabka od Bogiego na Rozdrożu koło Huty jeszcze nie zapomniałem.

Drugi w kolejności był Crazy (2007). Był to weekend majowy pomiędzy dwoma wyścigami kolarskimi i wyznaczyło nam to niecodzienny plan: połowa w Stroniu Śląskim, połowa w Jedlinie Zdrój. Noclegi w Stroniu uprzyjemniała nam grupa sportowo-dziecięca, a zwłaszcza jowialny moderator, który grubym głosem krzyczał na cały budynek: „podpadziochy! podpadziochy!” Trasa Bielice – Czernica – Stronie dostarczyła mi przeżyć kwazimistycznych dzięki dalekim wzgórzom po lewej, ale było też na tej wycieczce miejsce na wymianę doświadczeń pedagogicznych. Przy całodniowej wycieczce Stronie – Kletno - Śnieżnik – Czarna Góra – Stronie zgubiliśmy żółty szlak u stronnych rogatek wnikając w niejedno sedno dyskografii Stinga (potem Crazy poddał, że Budka Suflera jest polskim Moody Blues, no jednak nie, polskimi Moody Blues są Skaldowie, co ostatnie wydarzenia dyskograficzne srodze potwierdzajo), potem u rogatek Schroniska pod Śnieżnikiem zgubiliśmy szlak czerwony i zaproponowałem zbawienny nogocross w górę. Następnego dnia zgubiliśmy z kolei czerwony szlak w Górach Sowich zaaferowani śpiewaniem drugiej strony The Wall i tym razem to Crazy wybrnął odczytując z mapy więcej niż ja bym umiał. Niestety w okolicach Wielkiej Sowy miał kryzys kondycji, a że poganiał nas ostatni bus z Walimia, stwierdziliśmy że Góry Sowie kanarki doić. W Jedlinie myśleli że przyjedzie para i z zawstydzonymi minami zaproponowali żeby jednak jeden z nas spał na tym małym łóżku w rogu, a nie dwóch na tym przygotowanym dużym. Milan wygrał mecz a następnego dnia Góry Wałbrzyskie mile nas zaskoczyły stając się pięknym tłem do opowieści Crazy’ego o starych koncertach Armii na których opowieści Budzego o drzewie które urosło do nieba i gwizdek w gębie Piotrowskiego w Popiołach. Jeszcze o Martinu Edenie i pożegnalny MasterMind na dworcu Wałbrzych Miasto. Super wyjazd.

Tego samego lata pojechaliśmy na tydzień Zwitki3m pełni wrażeń po Song of Songs w Toruniu, na którym ja ledwo mogłem coś uśpiewać, bo poprzedniego dnia jak debil darłem ryja na Tymoteuszu. Niedospani dobiegliśmy do pociągu i dojechaliśmy na miejsce i miarowo wszystko powolniało. Mieszkaliśmy w Polonezie i każdego dnia nowa wycieczka, tak jakby greatest hits okolicy (ostatniego dnia Witek wybierał trasę). Nie do końca byłem obecny na tym wyjeździe bo spokój mącił Odolanów i niektóre rzeczy wybuchły spóźnione, jak w piosence... Ale wracają coraz bardziej oczyszczone: Wierzcholski na Muflonie, ksiądz w Wambierzycach, który podając nam rękę na znak pokoju chwalił się że ministrantom w Austrii każe słuchać Armii, opowieści o ex-loves, zgubiona stówka w restauracji z waltornią pod sufitem, Kult w Trójce i opowieść o pijanym Morawcu, most w Lewinie Kłodzkim, film dokumentalny o zespole Witek & Gero (wtedy pod panięską nazwą, bardzo brzydką), sesja zdjęciowa na Krzywym Zboczu, no i cała feeria prawdziwych miejsc: buki na Drodze Ku Szczęściu, maliny, postój i przekopy we Wzgórzach Lewińskich, wejście na Szczeliniec od tylnej strony, droga Wieczność.

Jesienny weekend z Bartkiem był dla mnie rewelacyjny z kilku powodów - świetnie udała się pogoda i przez to jesień widziana z Orlicy uderzyła całym pięknem kolorów. Świetnie ułożyły się autobusy. Nawet pokój w Polonezie o wiele lepszy niż ten co nam dali z Witkiem. Gdy weszliśmy na Muflon było już ciemno i tak dużych gwiazd to już później nie widziałem – w Radocynie było ich więcej, ale mniejsze. No i solidna poznańska komitywa. Szkoda że to w sumie wyszedł tylko jeden dzień, bo tym razem radość uderzała od razu, z każdą godziną większa.

Wciąż prowadzam po okołodusznickich drogach nowe pokolenia znajomych i czasem wyskakuję na jednodniowe wypady (coraz mniej opłacalne skoro nie działa bilet turystyczny PKP), genius loci jest odczuwalny coraz mniej, a może właśnie przechodzi w spotkania, więc chyba wszystko idzie w dobrą stronę. Kiedy – niejako za moimi plecami, bo ja nie mogłem dojechać – na Muflonie spotkali się Budzyńscy z Witkiem, Magdąmagdą i Konradem, to jakoś bardzo dobrze mi się zrobiło tu w Poznaniu, podobnie gdy pojechałem w Góry Bardzkie i najpierw walałem się sam w olejkach eterycznych (aż powstał tekst Bardo Hills) a potem mogłem zejść do Kłodzka na koncert Armii (którego w końcu nie doczekałem bo ostatni pociąg, za to świetna kolacja na dworze). Z drugiej strony – gdy przyjechaliśmy z Witkiem do Kłodzka po SOS to uderzyło mnie coś dobrego w tym powietrzu i nie był to jakiś wymysł, coś co każe mi patrzeć na wszystko uważnie i słuchać co mówią w pociągach i na przystankach (to połączenie elementów mentalności post-kresowej i poniemieckiej daje pocieszne rezultaty, ale mi z tym bardzo dobrze, bo ja też jestem z jednej strony genealogicznej post-kresowy, a z drugiej do bólu poznański a więc popruski, yea, daj mnie pan więcej tych pop rusków w lewą suchawkę). No i jeżdżę z Witkiem w te Beskidy i Gorce i chociaż na pewno mogę powtórzyć za Bogusem że wszystko co górzyste z urzędu zasuguje co najmniej na ****, to jednak tego czegoś w powietrzu tam jest mi mniej.

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Ostatnio zmieniony sob, 24 października 2009 11:01:42 przez Gero, łącznie zmieniany 4 razy

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 10:46:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:39:35
Posty: 12221
Skąd: Nieznajowa/WarsawLove
teraz nie mam czasu, ale cieszę się na przeczytanie gerowej opowieści przy popołudniowej kawce :D

_________________
ja herez ja herez
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 11:12:15 
Gero pisze:
i namówiły Morellę żeby posmarować czekoladą ryj Gilmoura nad moim łóżkiem,


trochę nie pamietam kto kogo namawiał :oops: ale na pewno daloby sie odczyścić :D

Gero pisze:
Już ciemniało i niektórzy bardzo słabli


nie, kurwa, niektorzy tylko ja!! w sensie- szłam swoim tempem i tyle ale mi sie bardzo podobala ta wyprawa- jak szłam całkiem sama na końcu, przedzieranie przez śnieg i bezsił i mi się kojarzyło z Wyprawą a potem nagły widok na góry za mgłą i już w ogóle jak w Middle- earth, że Misty Mountains.

Gero pisze:
nasza Czwó®ka nie z Liverpoolu stawała się największą jednością w historii.


serio? nie pamiętam, ale wydaje mi sie, że największą, paradoksalnie, jest teraz.


a relacja super! :D


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 18:27:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Fengari, szacun! :)

Gero, strasznie fajny wpis.
Pozwolę sobie się odnieść:

MUFLONG:

Obrazek

Obrazek

:)

Gero pisze:
film dokumentalny o zespole Witek & Gero (wtedy pod panięską nazwą, bardzo brzydką),


Obrazek

ja tam nie zauważyłem, żeby nasz zespół zmienił stan cywilny :)



a co do tego w powietrzu czego mniej - ja bym obstawiał, że chodzi to o coś kulturowego, o jakieś ucywilizowanie, okiełznanie Kłodzkich regionów - Beskidy tego nie mają, albo maja inaczej: nawet po nazwach patrząc
no i co rusz w górach ziemi kłodzkiej jakiś starodawny słupek leśniczy, tablica, fort, strażnique wieczności
miasteczka bardziej miejskie, no Europa panie, poezja a nie śpiewki :)

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 20:57:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Świetnie się czyta te Twoje wspomnienia Gero! :)
Przy okazji mi się coś wyjaśniło - jakoś do tej pory myślałam, że Ty tam w dzieciństwie mieszkałeś w tych Dusznikach. :)

Gero pisze:
Rodzice się zlitowali: pewnego ranka, we wtorek, obudziłem się a mama mówi że nie idę dziś do szkoły tylko jedziemy do Dusznik na dziesięć dni, do raju na zielone Twoje Łąki

O rety, ale historia!!! Jak by mnie coś takiego spotkało to bym nie uwierzyła, że to jawa! :D

Zazdroszczę Ci tych jednodniowych wypadów - że masz na tyle blisko, że sobie możesz na takie pozwolić. Mi to cały dzień zajmuje dojechanie tam w jedną stronę. :( W zasadzie tak blisko to mam tylko Góry Świętokrzyskie. Bardzo je lubię ale byłam tam tylko 2 razy i nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby robić takie krótkie wyskoki. Może warto o tym pomyśleć, hmm...

Gero pisze:
Nazwy wiosek i szczytów i poziomice mówiły do mnie i wprowadzały w trans.

Mam tak samo z mapami. Niebezpiecznie mi je dawać do ręki. Przepadam całkiem i bez wieści! :)
Gero pisze:
Jeżeli nam zabraknie czasu to skró... JEŻELI NAM! MAM PUNKT!

Ej, ale czy za to nie powinny być 2 punkty? :wink:

Aj, w ogóle przez te Twoje opowieści coś mnie naszło, żeby powspominać trochę swój poprzedni pobyt(y) w Ziemi Kłodzkiej, chociaż niezbyt wiele już pamiętam... Ale to może później, najpierw niech dokończę wreszcie tą relację!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 21:16:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 14:34:22
Posty: 17234
Skąd: Poznań
Fajne wspomnienia, Gero! :-)
No i zabawa armijna! :-D
A doszliście do pomnika Strażnika Wieczności, na końcu Wieczności?

Fengari - czekamy, czekamy...

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 22:10:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
arasek pisze:
A doszliście do pomnika Strażnika Wieczności, na końcu Wieczności?


Obrazek

Myślę że Gero był tam nie raz, i jeszcze dalej :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 23:00:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
Fengari pisze:
Ej, ale czy za to nie powinny być 2 punkty?


trochę niejasno opisałem - punkty dostawało się jeżeli złapało się dwa słowa po kolei z tekstu Armii W WYPOWIEDZI KOGOŚ INNEGO, dokłądnie wyglądało to tak:

Gero: A jeżeli nam nie starczy czasu żeby tam dojść? [podpuszczenie bez punktów, to znaczy Bogi mógłby dostać gdyby to zauważył]

Bogus: Jeżeli nam nie starczy czasu to...

Gero: JEŻELI NAM! Punkt!

Pamiętam że to była pierwsza podpucha i potem była debata czy wolno coś takiego robić i ustaliliśmy że wolno, ale to w efekcie zabiło tę grębo wszyscy mieli się jeszcze bardziej na baczności :)

Ta rozmowa odbywała się na zielonym szlaku z Bielic do Lądka, w tym dniu kiedy Bogus w ciągu godziny zyskał dwa nowe szczyty do swojej Korony (Rudawiec i Kowadło) :)

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 24 października 2009 23:04:58 
Gero pisze:
Jeżeli nam nie starczy czasu

Hehe, wcześniej napisałeś zabraknie!


Na górę
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 280 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 19  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 36 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group