Zanim przejdę do tego co było później, czyli do tego jak poczynała sobie jedna z wyprawowych grupek, jeszcze rzut oka na szczęśliwe pastwisko w Koniecznej...
A wracając do chronologii - ostatnio skończyłem na środowym popołudniu, kiedy to, jak
natalia pisze:
przy kapliczce nie stał już namiot witka
...
...ale rozpoczynała się dalsza podróż.
Ci co z dawna planowali wyjazd do Siemiatycz, do Kaja (Morella, Gero, Bartek, Miki i ja, oraz Boski co jechał do domu) - spotkali się słonecznym wczesnym wieczorem na stacji Gorlice Zagórzany. Mimo, że było wesoło, to jednak też - przynajmniej dla mnie - nostalgicznie: wyjechaliśmy już z Radocyny, telefony znalazły się w zasięgach, rozstaliśmy się z częścią osób... Dobrze, że działał kolejowy czar, wspomagany złotą porą dnia, oraz klimat początku
wspólnej podróży.
Pociąg na północ okazał się być pełen, z nadzieją czekaliśmy na przepinanie wagonów w Stróżach, ale tam (klimat na peronie
) niewiele się poprawiło, dopiero po dłuższej chwili jazdy w zapadający wieczór, znaleźliśmy przedział, który przestał być zarezerwowany, a stał się azylem piwno-nikotynowym dla dwóch wychowawców jednej z kolonii, a ci ustąpili nam miejsca. I dalej jechaliśmy bardzo wygodnie, o swą wygodę zresztą dbając: na jednej ze stacji Bart wygłosił szokująco-dresiarski monolog, mający odstraszyć potencjalnych chętnych na miejsca, a przed Krakowem nawet zapalilim w przedziale w tym samym celu (hehe, poświęcenie).
Warszawa oznaczała niestety pożegnanie się z Boskim. Odznaczała się też owej nocy dużym natężeniem brzydoty, ale wnet nocnym dotarliśmy na Małą Łąkę, gdzie można było oddychnąć i spokojnie zasnąć
.
W czwartek rano zniknął najpierw Miki, po śniadaniu za swoimi sprawami Gero, ale umówieni byliśmy na dworcu PKS przy stadionie i mimo upału zdążyliśmy się spotkać i wsiąść do autobusu, który zawiózł nas do Siemiatycz. Droga się raczej nie dłużyła, a na dworcu PKS Siemiatycze czekała nas Sula, zaprowadziła do Kaja, a tam od razu obiad, radość -->
LOVE!!! Kajo Family
A po obiedzie ustawianie sprzętu i wzmacniaczy i GRANIE! Repertuar głównie Armiowo-Tymoteuszowy: Kajo - dr, perc; Gero - voc, git; BartZ - git; Morella - voc, djembe, Sula - pomagajki, Antiwitek - przeszkadzajki, Diana - fot. Momentami było naprawdę czadowo i głośno - chyba na całym osiedlu, nawet Mama Kaja nie dała okiełznać zapamiętanych grajków! Poruszające wersje wielu utworów.
Na noc udaliśmy się do legendarnego zajazdu Kmicic. Nie byliśmy za bardzo wyspani, więc ustaliliśmy, że planowaną demolację zrobimy następnej nocy, tymczasem spokojnie się wyśpimy - i tak właśnie się stało.
W piątek dotarliśmy do Kaja na późne lecz pyszne śniadanie. Po nim rozpoczęła się sesja Gera, podczas której realizatorem i producentem był Kajo. My, dla nieprzeszkadzania, ulotniliśmy się - ale to co usłyszeliśmy po południu było bardzo obiecujące, mieniące, żywe i liryczne, nie mogę się doczekac pełnej wersji! Sama sesja przebiegała podobno w miłej atmosferze, czemu oczywiście sprzyjał profesjonalizm obu panów
.
Nam też było dobrze - pojechaliśmy do Grabarki, gdzie bardzo chciałem znów być. Akurat rozpoczynało się tam święto
Przemienienia Pańskiego, które obchodzone jest bardzo tłumnie, dlatego było inaczej niż zwykle: na Święta Górę wchodziły pielgrzymki, słychac było wielogłosowe śpiewy, pątnicy obchodzili otoczoną krzyżami cerkiew na kolanach. To wszystko onieśmieliło nas, więc nie weszliśmy do środka, zagłębiliśmy za to się na chwilę w sklepik, a póxniej poszliśmy sobie na spacer drózkami wśród okolicznych pól i lasów.
Tu poniżej widać o czym napisałem:
Po powrocie na Górę na chwilę jeszcze oddaliśmy się atmosferze (w pewnej chwili uświadomiłem sobie, że to co śpiewają pielgrzymi, to słowa, które odpisałem sobie na Grabarce w domu pielgrzyma, kiedy byłem tam pierwszy raz - niecałe 10 lat temu...), zaczerpnęliśmy wody ze źródełka, a potem okazało się, że zrobiło się luźniej więc jeszcze raz wyszliśmy na Górę i wreszcie do cerkwi. Ach...
(a malowidła, które są wewnątrz wydały mi się w jakimś procencie nowosielskie).
Jeszcze tylko rozmowa z duchownym rozdającym obrazki i zbierającym datki - najpierw zdziwił się co ja-katolik tam, ale prędko i w lot zrozumiał, potem zalecił mi szukanie żony - prostej i prawosławnej - że do końca uroczystości mam kilka dni czasu
, i już wracaliśmy do Kaja - na obiad
.
Gero potrzebował strun, więc - znów pod przewodnictwem Uli - udaliśmy się na spacer i do sklepu. Tu jesteśmy pod sklepem:
A tu gramy w szyszki - czyja zaleci najdalej
:
(zdradzę, że w te wakacje pykaliśmy z gerem w rózne konkurencje: szyszkami w drzewo, kamieniami do kratki odpływowej, ping-pong... zwykle Gero był lepszy
)
A pod wieczór znów muzykowanie, ha!
Kurde - właściwie szkoda, że jakoś nic nie nagrywaliśmy - mógłby wyjść bardzo ciekawy bootleg, wiele rzeczy świetnie zabrzmiało, do tego ten klimat próby - porozumiewanie się Kaja i Gerego, wejścia Morelli, wajcha BartaZa i śpiew (Bart - jak to szło?
) - ekstra.
No i wreszcie dotarł Bogus prosto z pracy! Dotarł by uratować nasz honor, na razie jednak idziemy znów do Kmicica:
...a tam znów nic! Mimo, ze po drodze kupujemy z Morellą piwo Łomża (ble - trochę syficzne), że palymy nocą pod Kmicicem pod parasolem przy plastikowym stoliku, mimo że Bartek nuci do snu Hakenbusza (a potem wcześnie rano opuszcza Siemiatycze, aby udac się na jakiś mecz) - wciąż zero rakenrolowej rozruby... Dopiero rano, podczas śniadania (jajecznica+kawa) w Kmicicu, Bogas potężnie zdemolował krzesło!!!
Ogólnie sobota jednak sjestowa. U Kaja błogo - mimo, że tym razem ja zostałem zmobilizowany do nagrywania - drumli. Początkowo tak se brzękam jak zwykle, ale potem okazuje się że ma byc do rytmu, że ma być figura rytmiczna, a druga dopasowana - i to jeszcze równo, pot wystepuje mi na czoo, hehe:
Potem obiad, rozmowa, ploty forumowe, strasznie miło! Kajo dzwoni do Erkeja, śpiewamy Stolat, słyszymy jego głos
. Wreszcie jednak, niestety, musimy się zbierać na autobus... Żegnamy się, wychodzimy z Ulką... Ech...
Dobrze, że trasa jakaś inna i ładniejsza - zwłaszcza z początku.
W samej Warszawie rozstajemy się jeszcze z Mikim i już tylko w trójkę jedziemy do Moniki - mam tam swoje załatwienia (być może niebawem na forum
). A Szczęśliwice to szczęśliwice
. Niedzielnym popołudniem przenosimy się na Łąkę, w poniedziałek rano wyjeżdża Morella - oj jak nietypowo, po śniadaniu Gero... na Małej Łące zostaje tylko Elsea i ja. Leniwie płynie czas, czytamy sobie forum, troszkę rozmawiamy
... Po południu ma jeszcze miejsce ostatni akcent wyprawowy - z Moniką i Mikim jedziemy autobusem do Wesołej obejrzeć kościół z polichromiami Jerzego Nowosielskiego. Mi ciśnienie skacze juz na widok świątyni, wewnątrz czekamy na mszę, na której jednak bardzo rozglądam się wkoło, a po mszy jeszcze obchodzimy kościół - dla mnie trochę krótko i brakuje nieco światła, ale... wrażenie mam silne: zwłaszcza kilka fragmentów (a może najbardziej Ukrzyżowanie z Drogi Krzyżowej). Miki wybiera powrót autobusem a my z Moniką pociąg (to chyba najlepszy wybór z możliwych)... i tu - tak na moje wyczucie kończy się dla mnie Wyprawa, i tak być może krzykną: "dopiero?!", ale tak to czuję - dalej juz było prywatnie oraz ogólny powrót do domu, z pociągu zapamiętałem niezwykłe wrzosowe, leśne pola i narastającą melancholijną nostalgię....
Edit: Dziękuję autorom zdjęć: Oli, Mikiemu, Bartkowi i Dianie (via Kajo) za udostępnienie!