Po Song Of Songs i sobotnim zwiedzaniu Torunia, w niedzielę rano wsiedliśmy w autobus do Chełmna. Dla tych co nie wiedzą, Chełmno jest uważane za miasto zakochanych i nie da się ukryć, że miało to wpływ na decyzję, żeby do owego miejsca się udać
Jadąc autobusem mieliśmy okazję oglądać bardzo ładne krajobrazy i kujawskie wsie, oraz miasteczka. Gdyby moje umiejętności plastyczne nie były na poziomie początku podstawówki, to pewnie zainspirowałoby mnie to do namalowania jakiegoś obrazu
W końcu dotarliśmy do celu podróży. Od razu udaliśmy się na dworzec autobusowy (końcowy przystanek był trochę w innym miejscu), aby sprawdzić autobusy do Warszawy i spróbować zostawić rzeczy. Okazało się, że dworzec nie istnieje od.... 1991 roku. Chociaż do tej pory jest strzałka do niego
A bilety PKP można kupować dwa razy w miesiącu.. Oczywiście nigdzie nie dało się zostawić plecaków, ale jakoś to przeżyliśmy. Na szczęście okazało się, że poza autobusami znalezionymi w internecie, które były o średnio korzystnych porach (za kwadrans pierwsza i... kwadrans po pierwszej - cóż za zróżnicowany wybór..
mowa o godzinach nocnych..), w wakacje kursuje autobus z Łeby do Warszawy, który odjeżdża o 20:50. Stwierdziliśmy, że wiemy wszystko co nam potrzeba, więc udaliśmy się w kierunku rynku. Chełmno okazało się bardzo pięknym i spokojnym miejscem, w dodatku gdzie się nie ruszyliśmy, to trafialiśmy na jakieś zabytki. Pierwszym była Brama Grudziądzka, w której znajdowała się, tzw. kaplica Na Bramce. Następnie udaliśmy się na Rynek, gdzie akurat odbywały się Dni Chełmna. Poprzedniego dnia grało chyba TSA, a w niedzielę miał wystąpić Krzysztof Klenczon. Mimo ogromnej pokusy, jednak zrezygnowaliśmy z szaleństwa koncertowego
Postanowiliśmy odnaleźć jakiś kościół, coby się dowiedzieć o której jest jakaś Msza wieczorna. Okazało się, że w Chełmnie kościołów jest pod dostatkiem (pięć), w dodatku wszystkie gotyckie. My zwiedziliśmy dwa, a szczególnie zapadł mi w pamięci kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, tzw. kościół farny. Znajduje się w nim wysoka wieża, na którą można wejść. Długo się namyślaliśmy: wchodzimy! Najpierw kręte, wąskie, kamienne schody... Kiedy je pokonaliśmy, okazało się, że to dopiero początek.. Czekały na nas jeszcze strome, drewniane schody... pomnożone razy cztery (a może pięć?)
Ale co to dla nas, kontynuowaliśmy wspinaczkę, co jakiś czas spotykając innych śmiałków. Między innymi panią, któa była tak przestraszona, że... nie chciała schodzić po schodach. Była dopingowana przez dzieci, które pokrzykiwały "Mamo, to proste, poradzisz sobie! To już niedaleko!" i męża, który dla odmiany absolutnie nie pokrzykiwał, tylko w bardzo stonowany sposób dodawał otuchy. Chyba poskutkowało, bo jak wracaliśmy, to już się na nich nie natkneliśmy
W końcu dotarliśmy na samą górę, no i ujrzeliśmy przepiękny widok! Panorama miasteczka i okolic, orzeźwiający wiatr.. Co tu opisywać, trzeba samemu się wybrać i zobaczyć
Zejście już nie dostarczyło takich emocji, chociaż czekaliśmy dłuższą chwilę na swoją kolej, aby zejść po kamiennych schodach, bo były tak wąskie, że minięcie się tam dwóch dorosłych ludzi musi być trudne. Także kiedy Ci co wchodzili zwolnili miejsce, pospiesznie zaczeliśmy schodzić i robiliśmy przy tym trochę hałasu, żeby ludzie czekający na dole nie wpadli czasem na pomysł, żeby zacząć wchodzić zanim my zejdziemy
Pomodliliśmy się chwilę przy relikwiach św. Walentego i udaliśmy się na obiad. Wypatrzyliśmy bardzo przyjemną gospodę, która zwała się chyba 'Spichrz'. Ceny umiarkowane, ale jedzenie pierwsza klasa! Pięć gwiazdek.
Najedzeni, postanowiliśmy się udać na łono przyrody, czyli za miasto. Podróż za miasto tempem spacerowym wliczając przerwy na robienie zdjęć, trwała mniej więcej 10 minut
Nareszcie można było się powylegiwać! Po 1,5 godziny poszliśmy na Mszę, a po Mszy spacer po mieście. Znaleźliśmy dwie "Ławki zakochanych", jedna z nich znajduje się naprzeciw.... Urzędu Stanu Cywilnego. W tym samym budynku mieści się ZUS. To wszystkom przypadek? Nie sądze
Nie zostało za wiele czasu na obejrzenie świetnie zachowanych murów miejskich.. Trzeba wracać. Autobus przyjechał, pan kierowca bardzo się zdziwił jak zobaczył, że w Chełmnie ktoś wisada i w dodatku jedzie aż do Warszawy
W Chełmnie wysiadło kilka osób i okazało się, że autobus jest pusty
Co lepsze, podczas trasy niewiele się zmieniło, do Warszawy wjeżdżało raptem trzech pasażerów. Ale dzięki temu mogłem bez skrępowania położyć się spać w poprzek autobusu, zajmując cztery miejsca
Inna sprawa, że niezbyt się wyspałem..
Tak mniej więcej wyglądało to zwiedzanie przez nas Ziemi Chełmińskiej. O tym jakie było ogólne wrażenie, niech świadczy to, że zanim wyjechaliśmy, to stwierdziliśmy, że będzie trzeba tu przyjechać znowu.
No i tyle mojego nudzenia, niezbyt składnie mi wyszła ta opowieść, ale zawsze mogę zrzucić na brak wprawy
Pocieszam się że przynajmniej Igor przeczyta tego posta w całości
ps. Ewentualna dokumentacja zdjęciowa będzie, jak Agnieszka wróci z aparatem z Tatr